czwartek, 30 lipca 2015

Zabytkowe miasto Kartagena i Capurgana


 11 - 14 lipiec 2015 Kartagena


Pora ruszać w drogę bo niedługo muszę dojechać do Turbo przy granicy z Panamą aby dopłynąć tam łodzią. Czasu nie ma zbyt wiele a chcę znaleźć się szybciej i bliżej tego miejsca. Znalazłem couchsurfing u jakiegoś Belga którego matka była Polką i coś pisał w wiadomości, że nie ma niestety kiełbasy Krakowskiej ;). Zarówno Bibiana jak i ja wiemy, że muszę ruszać w drogę ale szykuje mi śniadanie z uśmiechniętą mordką na talerzu z jajka, parówek i chleba ;). Opuszczamy Taganga po 3 dniach spędzonych razem i dojeżdzamy na dworzec autobusowy skąd kupuję busa za 20 000 peso do Kartagena który odjeżdza o 11;00 czyli za 30 minut. Dzwonie do hosta z couchsurfingu, że będę w mieście za ok 4 godziny. Żegam się z Bibianą choć bardzo niechętnie bo chciałoby się spędzić o wiele więcej czasu wspólnie. Po zakupie bagietki, mortadelli i jabłka na drogę wsiadam do autobusu i robię kanapki. Po przejechaniu miasta Baranquilla dojeżdzam na 16;00 do Cartagena gdzie panuje totalny nieporządek jeżeli chodzi o ulice bo nie mają one tutaj numerów. Mój host kazał mi wsiąść do autobusu w kierunku el bosque, dostać się pod "centro medico buenos aires" i przejść do małego niebieskiego domku. W autobusie poznałem dziewczynę o imieniu Aura która pomogła mi ogarnąć temat dostania się tam i zaciekawiła moją podróżą autostopem. Pojechaliśmy tym samym autobusem i gdy byliśmy pod tym centrum medycznym to dała mi znać kiedy mam wysiąść no i jakbym chciał jej poopowiadać więcej o podróży to możemy się ugadać na mieście. Poszedłem pod wskazany dom i przywitał mnie mój host - Belg w średnim wieku mieszkający z Kolumbijską żoną i 3 dzieci 14 letnim synem i dwoma córkami 15 i 16 lat i jest producentem broni i amunicji, miał fabrykę gdy był w Belgii a teraz mieszka od 17 lat w Kolumbii. Jego matką była Polką tak więc mówi trochę po Polsku i na kolacje dostałem prawdziwy przepyszny chleb i to po raz pierwszy tutaj w Ameryce Południowej bo tutejsze bułki i różnego rodzaju podróbki chleba to porażka. W domu Michel ma też około 4 kotów w tym dwa małe i 2 króliki do których w mojej obecności Zwraca się po Polsku "królik". Spać będę na piętrowym łóżku w pokoju syna mojego hosta który ma na imię Chaim. 


Następnego dnia udałem się do centrum miasta Kartagena gdzie zwiedzałem zabytkowe stare miasto w tym Kościół ze zwłokami " Pedo Claves " męczennika który pomagał niewolnikom podczas Hiszpańkiej Inkwizycji. Jest tu pełno kolorowych i zabytkowych domów które w większości to hotele i restauracje. Zwiedziłem również katedrę w częściowym remoncie oraz mury fortu przy plaży które odpierały wieloktrotnie ataki kapitana Drake'a! Stanowią one niesamowity kontrast z nowymi budynkami miasta znajdującego się w tle. Jest też tutaj fort "castillo san felipe" ale za wejście do niego trzeba płacić 18 000 peso także odpuściłem sobie jego zwiedzanie i zadowoliłem się widokami z zewnątrz oraz znalazłem pomnik z dużymi butami suprtrampa w których będę mógł kontynuować moją wędrówkę:) 



Zamek San Felipe


sprzedaż platanów

pomnik niewolników



pierwszy teatr w Kartagena







Ciało Piotra Klawera który pomagał niewolnikom w mieście Kartagena

Joł !!




Forteca lini brzegowej która chroniła przed piratami i atakami kapitana Drake ¨a



muzeum broni



Zamek San Felipe

Buty ukradli i co z tego - Mam nowe stumilowe buciory ! Supertramp ponownie w drodze :)


Pierwszy prawdziwy Chleb w Ameryce Południowej - Bóg zapłać!! omnomnomnom 

Każdego wieczora z Michelem i jego rodzinką na kolacje zostaje podany pyszny chleb, jadłem też pyszną zupę serową. Z Chaimem rozmawiam na temat Mangi i gier video których mu polecam sporo.

15 lipiec 2015 Środa

Wstaję rano gdy dzieciaki szykują się do szkoły i ogarniam się a potem dostaję od ich matki Rity arepy z serem i czekoladą. Po śniadaniu się żegam z rodzinką dziękując za gościnę i wyruszam na drogę gdzie łapię autobus zawożący mnie na wylot z miasta. Tam próbuję coś ogarnąć na stacji benzynowej ale nie idzie to przechodzę do głównej drogi gdzie zatrzymują się dwie kobiety i zabieram się z nimi. Kobiety jadą na strefę przemysłową do pracy i zabierają mnie na pobliską stację tym razem za miastem i fundują małą czarną zwaną tu "tinto".

W aucie klimatyzajca tak daje, że aż mi zimno się zrobiło to może dlatego właśnie zaproponowały mi tą gorącą kawę. Gdy kładę plecak na ziemi przy dystrybutorach w celu pytania o transport w kierunku Medellin to przychodzi strażnik i mi powiada, że ja niby tutaj nie mogę pytać i jest to zabronione. Ja oburzony odpowiadam, że nawet nie ma takiej opcji bo podróżuje autostopem już prawie dwa lata i jeszcze nikt mi nie powiedział ,że nie mogę chodzić po stacji a facet uparcie twierdzi, że nie mogę. To ja mu odpowiadam, że nie istnieje takie prawo tutaj zabraniające pobytu na stacji i jak ma z tym problem to niech sobie zadzwoni na policję. Akurat policjanci na motorze tu się znajdują i ja wyjaśniam moją sytuację to oni mówią, że z pytaniem nie ma problemu ale plecak mam położyć gdzieś daleko z boku. Finalnie chodziłem z plecakiem i odmówiło mi paru kierowców ciężarówek ale jeden z nich polecił mi żeby udać się na stację benzynową "brille" kawałek stąd na główną drogę bo na tej co jestem to większość aut jedzie na pobliskie firmy i na strefę. Ładuję się na motor który za 1000 peso zawozi mnie na wskazaną stację benzynową gdzie udaje mi się ogarnąć stopa ciężarówką na pace którym dojeżdzam do miasteczka "San Jacinto - św Jacek" bo odpowiednik mojego Polskiego imienia w jezyku Hiszpańskim to właśnie Jacinto ;). Tutaj właśnie autostop mi sprzyja bo zatrzymuje się ciężarówka i kierowca zaprasza mnie do kabiny i jedzie w idealnym kierunku bo przejeżdza miasto Sincelejo i będzie mógł mnie wysadzić niedaleko miasta Monteria skąd muszę dostać się do Turbo gdzie odpływają łodzie do Panamy. Kierowca wiezie potężną drewnianą skrzynie i ładunek jest tak szeroki, że ciężarówka jest eskortowana przez 2 samochody jeden z tyłu a drugi z przodu z informacją o niebezpieczeństwie długiego i bardzo szerokiego ładunku.

Samochód pilotuje pokazując zielonym znacznikiem wolny przejazd lub czerwonym "pare", że należy stanąć. Kierowca trąbi na ludzi i motory które zjeżdzają nam z drogi. Kupuje mi mały i zimny napój gazowany a przed tym jak wysadza mnie wręcza 10 000 peso abym sobie kupił coś do jedzenia. Tutaj gdzie się znajduję są jakieś przydrożne restauracje to pytam o obiad a co słyszę to " 10 tys". Nie mam zaniaru wydawać tego co dostałem na tak drogi obiad gdy normalnie można zjeść za 5 tys. Kawałek dalej znajduję kobietę sprzedającą empanady z mięsem i kupuję ich 4 plus jedna papa reyena czyli smażona empanada ziemniaczana z mięsem za każdą jedyne 700 peso czyli w sumie 3500 za które się najadam do pełna. Zagadują mnie jakieś dzieciaki które wypytują skąd przybywam i co tu robię. Potem szybko łapie stopa do miasta Monteria z młodym kierowcą który wysadza mnie za miastem na stacji benzyjowej w kierunku do miasta Turbo ale najpierw muszę dostać się do miasta Arboletes i stamtąd wybrzeżem w dół. Trochę się naczekałem na stacji i myślałem, że już nic nie złapię przed zmrokiem ale trafił mi się kolejny tir i po raz kolejny marki Internacional doskonale wyposażony. Kierowca jedzie aż do samego Turbo gdzie właśnie się udaję!! Jedziemy do Arboletes gdzie zostaje zaproszony na kolację w postaci zupy rybnej i ryby smażonej z ryżem i napojem "pony malta" który tutaj polubiłem. Potem gdy jedziemy drogą przy samym wybrzeżu Karaibów wychodzą na nią kraby, które omijamy. Przy jednym kierowca się zatrzymuje i wysiada aby go złapać, ale jest tak duży, że używa do tego szmat bo ma stracha do łapania go gołymi rękoma. Gdy ogromny krab zostaje pochwycony wrzuca go na pakę aby potem go przyrządzić i zjeść. Mijamy dalej jeszcze więcej Karaibskich krabów ale tym razem już bez przystanków jadąc dalej. Mój znajomy lubi muzykę elektroniczną (techno, house itp) ja na telefonie nie mam takowej ale coś w podobnym stylu zespół "infected mushroom" który zapuszczam przez kabel i jedziemy słuchając głośnego basu. Kierowca jedną ręką prowadzi a drugą wymachuje do rytmu tak więc najwidoczniej muzyka mu się spodobała. Szczęście sprzyja bo dostałem od niego 10 tysięcy peso - to już po raz drugi dzisiaj! Potem droga staje się bezasfaltowa odcinkami i podróż się dłuży. Proszę mojego kierowcę aby wysadził mnie przed miastem Turbo bo na noc tam nie chcę się wbijać i szukać miesjca na namiot więc wysiadam przed gdzie jest ciemno i widać jakieś dwa domki zapalonymi światłami. Idę do jednego z nich i gdy jestem przed wejściem to szczeka na mnie duży pies uwiązany do liny, zaraz wychodzi kobieta i po wyjaśnieniu co tu robię pytam czy mogę rozbić namiot na jedną nockę ale oni tłumaczą, że mają 3 psy tutaj i nie ma jak. Szukam dalej po ciemku i pytam jeszcze w dwóch miejcach ale ludzie tutaj są totalnie bez zaufania do Gringo bo dostaję dwie odmowy. Jedna z rodzin napełnia mi tylko wodę do mojej butelki a ja udaję się na drugą stronę ulicy gdzie wchodzę na jakiś teren i robijam namiot pod drzewami za którymi widać dwa domki ze zgaszonymi światłami, po chwili zaczyna szczekać jeden pies się tam znajdujący a po nim kolejne. 

Święty Jacek 

młodzi rabusiowie i degeneraci autostopujący nielegalnie na ciężarówkach

16 - 19 lipiec 2015 pobyt w Capurgana
Psy nie szczekały w nocy co okazało się dla mnie zdziwieniem bo już miałem sytuacje w innych miejscach, że mnie wyczuły i gdy jeden zaczął to już ze spaniem potem była lipa. Wstałem przed 6;00 rano aby nie zwracać na siebie uwagi ale gdy wyszedłem z namiotu i tak zauważyłem, że mieszkający w tym domu mnie zauważyli lecz nic do mnie nie mieli tylko z zaciekawieniem obserwowali gdy pakowałem namiot. Wyszedłem na drogę gdzie złapałem stopa motorem z młodym chłopakiem który podwiózł mnie do samego centrum miasta Turbo gdzie pierwsze co zrobiłem wyruszyłrm na poszukiwanie czegoś na śniadanie. 

Market rybny w Turbo
Kupiłem ser, bułki, czerwoną paprykę i jogurt i w pobliskim parku zabrałem się za robienie kanapek i w trakcie ich spożywania zauważyłem sympatyczną dziewczynę w okularach której postanowiłem zapytać gdzie tutaj jest port aby zapytać o łodzie do miasteczka Capurgana tuż przy granicy z Panamą. Dziewczyna odpowiedziała mi, że to zaraz za mostkiem i właśnie wróciła z pewnej wioski znajdującej się przed Capurgana bo odwiedzała tam swojego brata. Ma na imię Paola i mieszka w Medellin i jest z zawodu fotografem. Opowiadam jej o podróży a potem idziemy wspólnie do portu gdzie jest pełno osób w tym mnóstwo Murzynów czekających na łodzie. Okazuje się, że nie mogę kupić łodzi na dziś do Capurgana bezpośrednio która kosztuje 60 tys peso i muszę kupić łódź do miasteczka Acandi za 50 tys i potem przesiąść się na kolejną łódź do Capurgana. Moja nowo poznana koleżanka Paola gdy rozmawiamy przy piwku postanawia, że uda się tam ze mną po raz drugi płynąc w w kierunku z którego właśnie przypłynęła;) Łódź ma opóźnienie bo mieliśmy wypływać o 9;00 ale jest tyle osób, że przypływają 3 łodzie a my właśnie czekamy na tą ostatnią. Pakujemy plecaki w worki foliowe i ważymy bagaż którego limit wynosi 10 kg a za każdy kilogram dochodzi dopłata ok 500 peso. Za nasze bagaże nie płacimy nic i wsiadamy do łodzi i zakładamy kamizelki ratunkowe, łódź nie ma zadaszenia i gdy czekamy na odprawę jest strasznie gorąco. 

Wykorzystuję kamizelkę ratunkową którą dostałem i robię nam cień co znacznie ułatwia oczekiwanie na rejs. W końcu odpływamy z tego portu w którym woda jest czarna i śmierdzi jak cholera, pora zacząć przygodę z Morzem Karaibskim ;) Po niecałej godzinie rejsu dopływamy do Acandi gdzie wysiadamy z Paolą i czekamy do godziny 12;00 na kolejny rejs stąd do miejsca docelowego czyli Capurgana ale nam policzyli 20 000 peso czyli już w sumie 70 000 a miało wyjść taniej bo 55 000 z Turbo ale że nie było miejsca na dziś to musimy płynąć z przesiadką. Stąd płyniemy zaledwie 25 minut Do Capurgana ale po drodze są takie fale, że cała łódź podskakuje a wraz z nią całe moje wnętrzności. Zabawa przednia tylko, że trochę bolesna, widoki też niesamowite bo łódź płynie cały czas przy zielonej linii brzegowej z tropikalnym lasem dżungli i górami ;). Dopływamy do portu skąd widać plaże z palmami i pięknym piaskiem, tutaj już wita nas całkiem inny kolor wody i choć nie ma słońca można w końcu poczuć klimat Karaibów. Wysiadamy, zabieramy plecaki i idziemy do miasteczka które jest wypełnione małymi hostelami i sporą ilością turystów. Jemy najpierw obiad który kosztuje 6000 peso a jest to zupka i ryż z surówką. Udało nam się znaleźć ekonomiczny hostel za 17 000 peso z dwoma łóżkami i łazienką i kuchnią na dole z której będziemy mogli skorzystać. Ok 16;00 idziemy razem wąską ścieżką wzdłuż brzegu morza Karaibskiego do Coquerita czyli naturalnego basenu z przelewającą się do niego wodą morską. Po drodze podziwiamy bardzo piękne, kolorowe małe żaby i potem docieramy na miejsce. Jest tutaj też mały szałas gdzie jest ciemnoskóry mężczyzna i wskazuje nam drogę do basenu ze słodką wodą. Jest tutaj pięknie i romantycznie bo siedząc w środku mamy widok na morze z roztrzaskującymi się w dole falami. I właśnie tak wyszło bo bardzo romantycznie i słodko w tej słodkiej wodzie z Paolą ;). Płacimy za wstęp po 2000 peso od osoby i zaczynamy powrót o godzinie 18;00 idąc szybko spowrotem nim nastanie mrok a nie chcemy wracać w japonkach tak wąską i niebezpieczną ścieżką. Kolację jemy siedząc przytuleni do siebie na jednej ze skał wcinając kanapki z serem i papryką, także bardzo bardzo romantycznie wychodzi nam cały wieczór.

z Paolą w drodze do Capurgana




Capurgana




piękny szlak prowadzący do Coquerita

Romantyczna Coquerita


W piątek poszliśmy na plażę na której rośnie pełno palm kokosowych i zanużyliśmy się błękitnej wodzie morza Karaibskiego i kąpiąc na lekkich, delikatnych falach które nas bujały. Dziś mijają dokładnie 2 lata w podróży i nawet się nie spostrzegłem jak to szybko zleciało. Tyle pięknych miejsc, tyle dobrych i pomocnych ludzi spotkanych na mojej drodze, nowych doświadczeń kulturowych, językowych, gastronomicznych i tych miłosnych. Nim się spotrzegłem wylądowałem na morzu Karaibskim mając koło siebie piekną i urokliwą Kolumbijkę - Paolę która została mi chyba zesłana z niebios na ten czas celbracji. Tak się ostatnio zastanawiałem z kim spędzę ten czas świętowania dwóch lat podróżowania - czy sam, czy z kimś. Wieczorem po zmroku kupiliśmy 6 piwek Aguila i poszliśmy na jedną z oddalonych plaż idąc tam brzegiem morza o świetle latarki i krocząc po mnóstwie kamieni otoczaków. Po drodze zauważyliśmy od groma żab, większych i mniejszych gdy były pod nogami Paola trochę się wystraszała. Finalnie znaleźliśmy się na tyle daleko od wioski Capurgana gdzie mogliśmy podziwiać w zupełnym mroku całe przepiękne gwieździste niebo wraz z potężną drogą mleczną tak piękną jakiej jeszcze nie widziałem i oglądaliśmy spadające gwiazdy ;* Wyszła mi więc bardzo romantyczna celebracja 730 dnia autostopowej podróży jakiej w się nie spodziewałem;)

Hola Pa Hola:)

Karaiby !





Miecz Wszechwświata !!! Espada de Universo!

Dziś 18 lipca w sobotę mija mi ostatni 90 dzień legalnego pobytu w Kolumbii którego nie chcę przekroczyć bo trzebaby płacić mandat i potem byłyby ogromne problemy z opuszczeniem kraju - to nie Ekwador gdzie nie płaci się kary za przekroczenie legalnego pobytu co miało miejsce w moim przypadku. Z tego względu idziemy do Migraciones gdzie załatwia się sprawy paszportowe i dowiadujemy się, że łódź transportowa do Puerto Obaldia w Panamie gdzie jutro mam się dostać odpływa właśnie stąd z Capurgana jutro o godzinie 8;00. Paola kupuje swój bilet powrotny do Turbo na jutro rano bo też musi wracać do pracy także dziś mamy zamiar spędzić ostatni wspólny dzień. Mam wrócić przed 17;00 do biura aby mi wbili pieczątkę wyjściową z Kolumbii. Jak zwykle wrzucamy rzeczy do plecaka Paoli, nasze aparaty, jedzenie, wodę i ruszamy w kierunku "Nieba" - cielo bo tak się nazywa miejsce z rzeką i wodospadem skrytym w dżungli. Po drodze mijamy pełno lokalnych, biednych mieszkańców którzy mają za wioską uprawy roślin i platanów i jeżdzą małymi wozami z zaprzężonymi końmi. Po drodze znajdujemy owoce mango które opadły z drzewa - słodkie i soczyste wypełniają nasze brzuchy. Zaczyna się płytka rzeka którą przekraczamy wielokrotnie skacząc po kamieniach bo mamy na sobie buty w tym ja moje za kostkę nowo zakupione których nie chcę zamoczyć. Znajdujemy bezpiecznie przejścia uważając na to aby nie upaść i nie zamoczyć plecaka z naszymi nikonami. Docieramy do "nieba" - kąpieliska na rzece z małą tamą i małym szałasem gdzie można coś zjeść. Przebieramy się i podziwiamy małe murzyńskie dzieci skaczące do wody zjeżdzając na linie. Potem sami skaczemy jadąc na linie i pływamy w tym małym kąlielisku gdzie też trzeba było zapłacić 2000 peso. Następnie idziemy wyżej nad mały wodospad gdzie jest lina po której można się po nim wspiąć do góry, wchodzimy i na górze jest kolejny malutki. Po powrocie do kąpieliska oglądamy skaczące po drzewach duże małpy które tutaj mają swoją ścieżkę i każdego dnia tędy się przechadzają. Wracamy spowrotem do miasteczka i pierwsze co robię to udaje się do Migraciones gdzie dostaję moją pieczątkę wyjściową z Kolumbii i od teraz mam dwa dni na dotarcie do Panamy. Mieliśmy dziś iść na piechotę z Paolą do pierwszej miejscowości o nazwie "Miel - miód" ale powiedziano nam, że podobno nie ma ścieżki do wędrówki stamtąd do Puerto Obaldia gdzie muszę się dostać. Gdy sprawy paszportowe załatwione udaję się do biura przy porcie gdzie kupuje się bilety na łódź i pytam o której godzinie wypływa jutro do Puerto Obaldia. Otyła kobieta informuje mnie, że o 8;00 i dwie osoby jutro mają płynąć wraz ze mną bo dziś nie było wystarczającej liczby pasażerów aby tam ruszyć. Na obiad przyrządzamy pyszne spaghetti z kiełbasą i jajkami. Wieczorem kupujemy po 3 piwa "Paisa" pochodzące z tej prowincji Kolumbii, której stolicą jest Medellin. Potem plaża, gwiazdy i szum fal. 

Jazda !!!

w drodze do wodospadów skrytych w dźungli






wodospadowa wspinaczka

uuuu uu uuuu uu u u uuu uu

 ♥ ♥ ♥

Uciszony Anioł


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz