poniedziałek, 22 grudnia 2014

Mieszkam z Ekwadorską rodzinką w Dżungli


5 grudzień 2014 Piątek

Wstajemy o 6.30 jemy śniadanie i wędrujemy na autobus. Zabrałem kable i mój dysk bo mam zamiar użyć komputera w tym "info centro" w którym internet jest za darmo. W mieście Jessyica idzie na te praktyki do biura a ja jadę autobusem w kierunku info centra. Płacę 0,25$ za przejazd i wysiadam. Idę do budynku z halą do gry w piłkę którą właśnie remontują. Zgodnie z tym co powiedziała mi Jessyca otwierają to biuro o 8.00, jest już grubo po tej godzinie nikt nie otwiera tych drewnianych drzwi. Wykorzystuję czas zapisując wspomnienia, dopiero o 10.00 przychodzi dziewczyna i otwiera drzwi prowadzące na piętro z komputerami. Godziny otwarcia info centra to 8-12 i 13-17 ale jej się trochę spóźniło i tym samym spędzam tylko 2 godziny korzystając z internetu. Następnie wracam autobusem do centrum miasta i nie płacę nic za przejazd bo mam 20$ a facet nie ma mi wydać. Pytam jakiegoś faceta gdzie jest Mercado bo przydałoby się coś zjeść. Jak się okazuję dochodzę do dworca autobusowego przy którym znajdują się te małe restauracyjki. Cena za obiad okazuje się być niższa niż w Głównym Mercado bo tylko 2$ tutaj kosztuje. Zupka, a na drugie danie ryż, kurczak, sałata i soczewica no i do tego napój. Po obiedzie idę do biura iTur i odwiedzam Jessycę. Korzystam nawet z jej laptopa którego aktualnie nie używa. O 16.30 kończy praktyki. Idziemy potem do biura przy porcie i kupuję bilet na łódź do miasta Nuevo Rocafurte, które znajduje się 10 godzin spływu Amazonką i leży tuż przy granicy z Peru. Płacę za bilet 15$ ale z terminem na poniedziałek czyli 8 listopada. Wychodzę z biura i idziemy z Jessy, po drodze spotykamy jej znajomego Murzyna, dowiadujemy się że są organizowane darmowe przejazdy rowerowe. Idziemy do parku i stamtąd do budynku z napisem "mesa de la nińez y adolecencia "w którym są na dole rowery a na 1 piętrze salka z komputerami i maskami gipsowymi. Darmowy przejazd zaczyna się o 18.30, czekamy w tej sali i wpisujemy się na listę uczestników. Zostawiamy nasze rzeczy, w moim przypadku dysk twardy i kable a Jessy laptopa. Schodzimy na dół gdzie zebrało się mnóstwo dzieci. Wybieramy rowery dla siebie i na zewnątrz chłopak przypina na żółte balony i maluje napis markerem. Reguluje swoje siodełko, dzieciaki pytają mnie skąd przybywam itp. Potem ruszamy do parku skąd ma się zacząć ok godzinny przejazd. Całe to wydarzenie jest nazywane " Cyclo Paseo" i jest organizowane w piątki i niedziele dla dzieciaków i dorosłych. Jest to doskonała okazja do skorzystania z przejazdu rowerem generalnie dla dzieciaków bo wiele biednych dzieci ich nie posiada. W parku oczekujemy na radiowóz policyjny który będzie eskortą, dodatkowo mamy samochód na którym zamontowane są głośniki a kolega Jessy jest animatorem i mówić będzie przez mikrofon. W międzyczasie kupuję 1,3 l zimnej coca coli którą pijemy wspólnie z Jessy i jej kolegą. Robimy grupowe zdjęcie całej naszej ekipy z dzieciakami, rowery z balonami i flagi. Następnie ruszamy, radiowóz jedzie na przodzie, za nim pickup z głośnikami i animatorem. Ruszam po raz pierwszy jadąc na rowerze w Ekwadorze. Jeździmy różnymi uliczkami przy eskorcie policji, genialnej muzyki. Mnóstwo dzieciaków bierze udział w tym "cyclo paseo" dobre 60 osób. Jeździmy różnymi uliczkami, auta się zatrzymują gdy widzą policję. Czuję się jak jedno z tych dzieci, jadę na rowerze przez miasto po zmroku, mało tego jestem w mieście Ekwadorskiej dżungli co potęguje to uczucie doskonałej zabawy.Jest bezpiecznie, bo inaczej bez eskorty policji taki przejazd po zmroku mógłby skończyć się tragicznie. Wracamy po ponad 30min do parku, tam dzieciaki dostają numery a potem z nich losowane są 3 właściwe z nagrodami. 




Po genialnym przejeździe rowerowym wracamy do budynku "mesa de la nińez y adolecencia " i odstawiamy rowery oraz odbieramy nasze rzeczy. Potem z Jessicą mamy transport pickupem spod budynku aż do jej wioski - Flor de Orientes (kwiat dżungli). W jej domku jemy pyszną kolację w postaci ryżu z mięsem oraz podpiekanymi platanami, do tego pyszny, zimny napój - colada. Jutro rozpoczyna się weekend a więc więcej wolnego czasu będzie miała Jessyca.Spędzam wieczór w gronie jej rodziny (mamy, siostry, dwóch braci oraz jej chrześniaków - 4 letni chłopiec i 7 letnia dziewczynka).

6 grudzień 2014 Sobota

Po pysznym śniadaniu w postaci okrągłych małych placków z platanami i kawą razem z całą rodzinką sprzątamy podwórze. Zamiatamy liście, ścinamy gałęzie roślin zbierając wszystko na kupę i ładując na taczkę. Oni mają na ogrodzie trzcinę cukrową, ścinają ją i obierają i dają mi do spróbowania. Gryzę ją i wysysam z niej sok, pokochałem ją po raz pierwszy gdy spróbowałem tutaj w Ekwadorze będąc w Bańos. Następnie z Jessycą sadzimy roślinki obkładając miejsce dookoła kamieniami i w nim sadząc kaktusa oraz innych 5 roślin. Mała dziewczynka również pomaga w ich układaniu. Po skończeniu prac porządkowych na ogrodzie siadamy na werandzie i zajadamy się słodką trzciną cukrową. Gdzie w Europie trzcina cukrowa? Co najwyżej można zakupić brązowy cukier który jest z niej produkowany i kosztuje w Polsce ok 6zł za 0,5 kg. W życiu nie myślałem że będę pił sok z trzciny cukrowej czy gryzł ją i go z niej wysysał. Wysysam sok, krojąc maczetą trzciną na kawałki i dobre poł metra trzciny znika w mgnieniu oka. Robię po południu pranie moich rzeczy które rozwieszam na słońcu. Jest cholernie gorąco dzisiaj. Dowiedziałem się od siostry Jessyci że pojechała ona z mamą do miasta na zakupy. Ja korzystam z jej komputera bo mają sygnał wifi w domu. Z jej bratem ściągamy na komórki jakąś grę na androida o zombie i gramy razem na telefonach. Wraca Jessy z mamą i potem przychodzą jej dwie koleżanki z turystyki z którymi szykuje jakieś dokumenty. Wieczorem w telewizji leci mecz Barcelona - Loja (Ekwador) Jest to liga z miasta koło którego mieszkałem przez dwa miesiące w Wolontariacie. Mecz kończy się niestety wynikiem 1 do 0 dla Barcelony. Następnie na komputerze Jessy kopiuje jej moją muzykę z mojego dysku oraz moje filmy. Ze względu że nie znają zupełnie języka Angielskiego ściągam dla nich specjalnie napisy w języku Hiszpańskim do ok 20 filmów. Wieczorem wspólnie z jej dwoma braćmi w moim tymnowym pokoju oglądamy  film "Guardians of the Galaxy". Film okazuje się być komedią którą oglądamy do 23.00 idziemy potem spać bo jutro wstajemy rano i mamy zamiar jechać autobusem do miasteczka Belleza nad jeden wodospad skryty w dżungli. Tutaj wokół miasta Coca nie ma kąpielisk dużo a w rzece Napo jest to2 niebezpieczne i woda jest skażona. Większość osób podczas weekendu jeździ nad wodospad Karachupa który odwiedziłem.

Wodospad nie dla turystów oraz spływ Amazonką do Rocafuerte

7 Grudzień 2014 Niedziela

Po pysznym śniadaniu ruszamy na autobus, zabrałem tylko kąpielówki, 6 dolarów i aparat. Jessy ma plecak z jedzeniem i napojem, jest również jej mama oraz chrześnica i młodszy brat. Przed 7 rano jesteśmy przy głównej ulicy i czekamy na autobus który nas stąd zabiera. Płacimy za przejazd 1,5$ i jedziemy przemierzając dżunglę jadąc wzdłuż rzeki Napo. Po niecałej godzinie przejazdu wysiadamy gdzieś na kamienistej drogi po środku zielonej dżungli. Stąd idziemy kawałek drogą, nie ma tutaj zupełnie nic oporócz tropikalnych drzew i zarośli. Jest może kilka tych drewnianych domków które mijamy, dochodzimy do jakiejś małej błotnistej ścieżki i mama Jessy mówi, że teraz tędy trzeba się udać. Idziemy więc razem tą wąską ścieżką wkraczając potem do środka tropikalnego lasu. Jest dużo błota i schodzenie nie jest takie proste w moich japonkach w których zaliczam liczne poślizgi lecz bez upadku. Słychać już odgłos wodospadu, przy którym po chwili jesteśmy. Jest on przepiękny! Nie jest wysoki bo ma może z 3-4 metry lecz jest za to szeroki, skryty w dżungli i oprócz nas nie ma tu nikogo. Na dole wodospadu są głazy oraz małe miejsce na kąpiel za którym leżą zwalone drzewa. Kładziemy nasze rzeczy i idziemy na górę wodospadu gdzie woda ma może 3 centymetry bo cała góra jest to skała. Trzeba uważać bo są w niej płytkie małe otwory oraz są miejsca całkiem głębokie. Jest genialne miejsce na górze wodospadu, jest to siedzisko ze skały. Gdy się tam stanie znika się prawie i jest się wtopionym w wodospad. Jessy pozuje do zdjęć które wykonuję z efektem dłuższego czasu naświetlania. Potem wszyscy razem schodzimy i idziemy pod wodospad! Jest tutaj niesamowicie, na błotnej ścianie pod wodospadem piszemy nasze imiona. Mam nadzieje że moje przetrwa tutaj gdy kiedyś tutaj wróce. Bardzo prawdopodobne że jest to pierwsze Polskie imię wyryte pod wodospadem Belleza ponieważ turyści zupełnienie nie wiedzą o tym wodospadzie skrytym w dżungli. Tylko lokalni znają to miejsce o którym nie dowiemy się w żadnym z informacji turystycznych w mieście Francisco de Orellana ( Coca ). Gdy piszę swoję imię pod tym magicznym wodospadem coś mnie ukąsiło koło tyłka. Boli mnie trochę,nie ma żadnego węża, nie mam pojęcia co to. Mam nadzieję że nic mi się nie stanie i że to nic groźnego bo trochę pobolewa mnie. Zapominam o bólu gdy spadająca woda masuje mi kark i plecy. Jest to duża siła ale jest to niesamowicie przyjemne, jako masażysta nie wykonam sobie masażu, lecz tu w Ekwadorze mam od tego mnóstwo wodospadów. Postanawiam na kamieniach przy spadającej wodzie zrobić pompki. Gdy je wykonuje przyjmując całą spadającą wodę jest to cholernie trudne i wykonuję zaledwie 10 pompek. Tak sobie myślę "codzienny trening pod wodospadem w dżungli.... Taka forma była by zarąbista". Następnie pływamy w wodzie oraz ja zażywam kolejnych masaży w różnych miejscach. Woda uderza i biczuje plecy i ramiona naprawdę z dużą siłą. Potem znajduję miejsce do wspinaczki i wchodzę na samą górę wodospadu po skałach i trzymając się korzeni. Następnie wracam na dół i kąpię się. Idziemy następnie razem na bosaka lasem do kolejnego małego wodospadu i malutkiej rzeczki. Idąc na boso czuję się niesamowicie, jak jeden z tubylców żyjących w totalnej zgodzie z naturą. Na szczęście nie ma w tej części dżungli raczej jadowitych węży i innych stworzeń. Wracamy potem błotnistą ścieżką na górną skalistą część wodospadu. Jessy przynosi bułki które jemy popijając czerwoną oranżadą;) coś niesamowitego, żyję już na tym świecie 26 lat, jestem w podróży 1,5 roku a jeszcze nie jadłem zwykłych bułek z czerwoną oranżadą! A najzabawniejsze jest to, że jem je w dżungli siedząc na górze wodospadu z miłą rodzinką. 







Po posiłku zbieramy się i teraz mamy zamiar iść na ich działkę (finca) jak to nazywają. Moje japonki z deka umarły bo się rozkleiły na bokach i przodzie ale że już jestem wprawiony w trekkingu po dżungli to i w tym stanie daję radę podejść pod tą błotnistą górę. Na zewnątrz lasu zupełnie inny klimat, totalny upał i pełne słońce. Gdy wracamy do głównej drogi udaję mi się upolować kolejnego pięknego motyla. Kocham motyle <3 !! Wracamy kamienistą drogą, chrześnica Jessy się zmęczyła idąc ze swoim małym różowym plecaczkiem i prosi mnie o pomoc. Zakładam sobie go na ramię i wędrujemy. Potem mama Jessy pokazuje mi niesamowitą, zieloną roślinkę która po dotknięciu zamyka się i zwija swoje listki w rulon! Coś niesamowitego! Dochodzimy do drutu kolczastego i wchodzimy na ich działkę z małym drewnianym domkiem. Mają tutaj drzewa kakao, awokado i potężne wysokie drzewa z winogronami! Tutaj w dżungli winogrona rosną na drzewach, większość jest jeszcze zielonych. Brat Jessy Wspina się na linie na górę, ma trochę stracha ale nie przez wysokość lecz przez łażące wszędzie gigantyczne mrówki. Mnie też gryzą i co jakiś czas gdy stoję pod tym drzewem wstrzykując mi kwas mrówkowy. Chłopczyk jest na drzewie, podaję mu kij z metalową końcówką do strącania winogron. Znajduje on parę bordowych kiści tych owoców i strąca je na dół które zostają złapane na worek zamontowany na kiju trzymany przez jego mamę. Zrzucamy parę kiści winogron w tym jedną ja. Są one nietypowe, wogóle nieprzypominają znanych mi winogron. Mają bordową skórkę, są okrągłe a w środku owoc jest białego koloru i ma tylko jedną dużą pestkę. Smak jest słodki i soczysty i nieporównywalny do żadnego ze znanych mi owoców. Jeśli miałbym go do czegoś porównać to do owocu lichi. Siadamy pod domkiem na dole i zajadamy się wszyscy winogronami (uvas de arbol) zjadając ich całe mnóstwo. Potem zrywam również duży owoc kakao i po przepołowieniu jem słodko-kwaśny miąsz z pestek kakao. Dostaję informację że suszy się te białe pestki ok 2 tygodni, potem mieli na proszek kakao. Jak się okazuje mają tutaj trochę tych pestek wysuszonych. Ja biorę jedną z nich i jem w czystej postaci, gryzę i smakuje jak bardzo gorzka czekolada. Jem ich dużo to się nazywa 100% gorzka czekolada w postaci czystych pestek! Bez dodatków, bez aromatów.W jednej ręce trzymam białe, świeżutkie pestki kakao z pysznym miąszem, które jem zagryzając wysuszone czarne pestki kakao. Takiego miksu dwóch 100% owoców kakao w dwóch różnych postaciach jeszcze nie było!








 Potem ruszamy spowrotem na drogę zmierzając na powrotny autobus. Gdy idziemy zamiast autobusu przyjeżdza ciężarówka z ławkami w środku, mieścimy się wszyscy w jednym z rzędów i jedziemy spowrotem do wioski flor de orientes zbierając po drodzę innych pasażerów. Po powrocie pyszny obiadek - kurczak, ryż i napój. Potem oglądamy zdjęcia i zaczynamy kolejny film ale w trakcie przychodzi koleżanka Jessy i ona gdzieś wychodzi a ja zapadam w sen. Budzę się jakoś ok 17.00 i idziemy z Jess na jej wioskę w której pełno małych boisk piłkarskich na których grają dzieci i młodzież. Na jednym z nich grają kobiety. Jedna drużyna grubych kobiet ma pojęcie o grze w piłkę, za to druga nie ma żadnego i jest to zwykła kopanka. Oglądamy den damski meczyk i potem wracamy do domu na kolację. Jutro zaczynam moją przygodę z największą na świecie rzeką - Amazonką ! Jutro wyruszam łodzią z miasta Francisco de Orellana w dół rzeką Rio Napo do miasta Nuevo Rocafuerte. Mam być rano w porcie o godzinie 7.00 bo wypływamy o 7.30. Idę więc w miarę wcześnie spać.


8 Grudzień 2014 Poniedziałek


Budzik przerywa mój sen w środku nocy bo jakoś o 5.00. Ogarniam się i witam z mamą Jessy szykującą coś na kuchence. Potem pakuje wszystkie swoje graty i dostaję 2 butelki wody na drogę oraz śniadanie zapakowane do woreczka. Żegnam się z jej mamą i dziękuje serdecznie za gościnę w tej małej wiosce Flor de Oriente leżącej po drugiej stronie rzeki Napo. Jessy odprowadza mnie na przystanek a raczej po prostu miejsce w którym się zatrzymuje autobus. Potem się żegnam i z nią i wsiadam do autobusu, który zawozi mnie do centrum miasta. Teraz muszę znaleźć bankomat bo w portfelu zostało mi tylko 75$ a obawiam się że ta kwota może mi nie starczyć aby dostać się do Iquitos w Peru. Jest to długi spływ Amazonką. Łódź płynie tylko do Nuevo Rocafuerte a stamtąd już muszę sam ogarnąć dalszy transport w dół rzeki i załatwić wcześniej sprawy paszportowe. Przy rzece znajduję się bank - Banco Austro obok którego jest bankomat "Internacional". Wybieram 40$, teraz mam ok 120$ na wszystko. Wędruję nad rzekę i siadam na schodach oglądając wschód słońca. Rozpakowuję torebkę ze śniadaniem, a w niej owinięta aluminiową folią gorąca jeszcze smażona rybka, gotowana juka a do tego gorąca kawa w małej plastykowej butelce. Takie śniadania nad Amazonką to mógłbym jeść codziennie! O godzinie 7.00 zbieram się do portu. Siedzi tutaj na ławkach pełno Ekwadorczyków czekając na łódź. Przychodzi też jakaś para Gringo, jest to chłopak z dziewczyną na krótko ściętą. Z daleka wyglądają mi na Francuzów. Dochodzi 7.30 o której mieliśmy wypływać lecz łódz nie ma wystarczająco paliwa. Czekam chwilę dłużej i
przyjeżdza mała ciężarówka, z niej dwóch facetów wyładowuje 4 duże plastykowe beczki z paliwem,które toczą do barierki. Stamtąd szlauchem spuszczają benzynę na dół do tej zacumowanej łodzi. Idę na dół i wchodzę na pokład  długiej, wąskiej łodzi pokrytej materiałowym dachem i silnikiem motorowym z tyłu. Na środku stoją karnistry z paliwem i bagażem. Siadam z przodu kładąc na ziemi mój plecak. Rozmawiam z nowymi znajomymi, okazuje się to być dziewczyna z Francji tak jak myślałem i jej chłopak z USA. Płyną teraz też do Rocafuerte aby dostać się do Parku Narodowego Yasuni. Łódz odpływa i płyniemy w dół rzeki Napo z w miarę dużą prędkością, gdy siedzę z przodu na prawdę mocno wieje. Zarówno ja jak i dwójka moich nowych znajomych ubierają się. Ja zakładam kurtkę i podziwiam widoki szerokiej, brązowej rzeki po której obu stronach rosną zielone drzewa dżungli. Co jakiś czas gdy łódź blisko brzegu widać małe żółwie wygrzewające się gałęziach powalonych drzew,które zanurzone są w wodzie. Przelatuje nawet jeden duży tukan z jednego brzegu rzeki na drugi. Tukany i rajskie motyle kocham najbardziej co jakiś czas przelatują nad wodą koło łodzi. Mijają nas inne szybsze łodzie z dwoma silnikami oraz male łodzie ładunkowe na których są załadowane tiry i ciężarówki. Taki transport tirów jest niesamowity, szczególnie że  na każdej są załadowane tylko dwa tiry. Z daleka wygląda to jakby ciężarówki jechały po tafli wody. Jest też pewien chłopak, nawigator który stoi lub siedzi na przodzie łodzi i gdy napotykamy na swojej drodze jakieś kłody czy gałęzie każe sterującemu z tyłu facetowi zmieniać kierunek. Mało tego rzeka jest tutaj dosyć płytka, ale za to cholernie szeroka. Są na niej liczne wyspy, co jakiś czas widać malutkie drewniane łodzie zacumowane przy rzece bo na górze mieszkają w tych drewnianych domkach jacyś ludzie. Ze względu na płytkość rzeki płyniemy bardzo często z jednego brzegu na drugi, oraz omijamy liczne powalone drzewa i konary. Po paru godzinach łódź cumuje w małym porcie z innymi łodziami. Tutaj jest krótka przerwa na jedzenie. Znajdują  się u góry dwie małe restauracje w których można zjeść za 2,5$. Ja tam mam swoje bułki i biały ser który muszę zjeść za nim się zepsuje. Robię więc kanapki z nim oraz cebulą. Potem w małym sklepiku za dolara udaje mi się kupić 2 małe paczki ciastek z nadzieniem miętowym oraz paczkę krakersów. Potem płyniemy dalej i para turystów zajada się kupionym na wynos obiadem. Za jakiś czas zaczyna lekko wiać i woda pryska z boków do środka łodzi, z mojej lewej strony gdzie siedzę zasłaniamy materiałem tą stronę. Widoki znikają więc z mojej strony ale za to woda nie moczy znajdujących się tu osób. Zakochana para turystów śpi, dziewczyna na siedzeniu a chłopak na śpiworach na podłodze. Mnie też bierze zmęczenie i zasypiam na jakiś czas. Potem gdy się budzę łódź zatrzymuje się w jakimś malutkim porcie i część osób wysiada oraz wyładowują tutaj wszystkie towary z dziobu łodzi. Zostaje tylko butla gazowa. Płyniemy dalej, ja idę też na dziób łodzi, siedzę i obserwuję horyzont na tej ogromnej rzece. Potem gdy leżę widzę że przed nami jest duża kłoda. Pokazuję sterującemu żeby skręcił w lewo, on dalej płynie prosto. Kłoda jest co raz bliżej. Leżę na dziobie i trzymam się mocno szykując na zderzenie. Poteżny trzask, latające kawałki drewna i ludzie w wodzie gdy łódź się roztrzaskuje. Taką wizję tego co się stanie mam przed oczami chyba w ostatniej sekundzie przed uderzeniem. Na szczęście następuje tylko trzask, uderzenie lekko mną trzęsie które odczuwam na własnej skórze, kłoda gdzieś tam ociera się pod spodem łodzi i znika w tyle nie niszcząc silnika. Ufff nie ma dziury w łodzi, wszyscy cali. Od razu postanawiam zejść z dziobu i wrócic na swoje siedzące miejsce. Przychodzi też po tym zdarzeniu chłopak od nawigacji, za jakiś czas mówi,że dopływamy do miasteczka Nuevo Rocafuerte. 











Nad zielonym drzewami dżungli wystaje potężna wieża radiowa. Pora założyć spowrotem buty i się ogarniać. Za jakieś 10 minut cumujemy przy malutkiej małej platformie, kładę na niej plecak i wychodzę. Gdy się ogarniają mamy zamiar znaleźć jakiś hostal a oni przewodnika do parku Yasuni. Ten nawigator z łodzi polecił im jakiegoś faceta Guilermo z którym się skontaktował telefonicznie. Wychodzimy na górę, jest tutaj długa droga z kostki brukowanej. Po lewej stronie znajduje się budynek "Migraciones" w którym będę musiał załatwić potem sprawy paszportowe przed wpłynięciem do Peru. Idziemy uliczką wzdłuż rzeki mijając jakieś malutkie sklepiki i patrzących się na 3 backpackerów ludzi. Jesteśmy przy jakimś hostelu, Francuzka pyta o cenę. "10$ za noc" - informuje nas młoda skośnoka kobieta. "o nie, szukamy czegoś taniego, za 5$ bo dostaliśmy informację od chłopaka na łodzi że jest tu hostal za tą cenę" - mówi  Celie. Kobieta odpowiada że ceny za noc to od 10$ w górę. Rezygnują z tego hostelu, ja go nie potrzebuje bo mam mój namiot w którym mam zamiar dzis spać. Idziemy więc w poszukiwaniu jakiegoś miejsca na ich hamaki i mój namiot. W głebi wioski jest jedna droga gdzie znajduje się boisko piłkarskie w dole drogi znajduje się mały hostal "Casa Oropendola" Oni pytają o cenę i wynosi ona 20$! Pytamy o możliwość spania na hamaku bo nikt z nas nie potrzebuje pokoju z łóżkiem i tv. Kobieta pokazuje nam mały drewniany domek w trakcie konstrukcji, mówi że możemy tutaj spać na hamakach za 4$. Ja pytam czy mógłbym rozbić mój namiot na trawie za darmo. Dostaje pozwolenie od faceta z tyłu domu który ze swoim synem naprawiają skuter. Rozbijam więc namiot koło drewnianego domku. Bujam się na hamaku. Potem idę spać, miejsce na spanie darmowe ale za to w namiocie gorąco dosyć.

Nuevo Rocafuerte

9 grudzień 2014 Wtorek

Rankiem słyszę już ok 6.00 że paraw w domku się pakuje chyba. Zapewne wybywają do tego Parku Yasuni co wczoraj wieczorem poszli na rozmowę z tym przewodnikiem co ma ich zabrać za cenę ok 50$/dzień. Gdy wstaję i wychodzę z namioty który jest mokry pomimo tego że nie padało, pary w domku już nie ma. Tak w ogóle w przed dzień wypłynięcia z miasta Francisco de Orellana stała się tragedia z moim aparatem. Mam problem z gripem (miejsce głównego trzymania aparatu). Mianowicie pięknie wyglądająca guma odkleiła się częściowo od korpusu aparatu. Tymczasowo skleiłem to taśmą izolacyjną. Nie spodziewałem się że po roku intensywnego używania tego wyśmienitego aparatu kompaktowe zdarzy się taka sytuacja i to w tym momencie gdy zaczynam przygodę z Amazonką. Gdzie woda może uszkodzić aparat, muszę być ostrożny. W moim poprzednim aparacie, lustrze sony a100 guma w gripie wytrzymała dobre 6 lat. Tutaj jednak zawiodła, no ale wiadomo że kompakty jakością wykonania nie dorównują lustrzankom. Pozostaje tylko opcja sklejenia gripa, znajdując kogoś kto posiada klej do obówia. Rozmawiałem w tej sprawie wczoraj wieczorem z tym facetem od którego dostałem pozwolenie na nocleg, powiedział mi że w swoim mini warsztacie ma takowy klej i jutro pomoże mi to ogarnąć. Rankiem zostawiam rzeczy w namiocie i idę do miasteczka w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia. Wszystkie sklepiki przy rzece jeszcze są zamknięte. Jest tylko jakaś mała restauracja gdzie śniadanie kosztuje 3$. Odpuszczam sobie więc i udaje się w kierunku tego sklepiku na ulicy wewnętrznej. Ten również jest zamknięty. Gdy wędruję spowrotem do namiotu po drodze po lewej stronie zauważam drewniany dom, jego otwartych drzwi unosi się niesamowity zapach jedzonka. Wchodzę do środka i nie jest to jednak restauracyjka lecz prywatny dom. W środku potężnie zbudowany facet pyta mnie czego sobie życzę. Postanawiam zapytać o łódź do Iquitos w Peru. Pytam czy orientuje się kiedy płynie jakaś łódź do tego miasta z miasteczka Pantoja po Peruwiańskiej stronie rzeki gdzie muszę się dostać. On na to że wczoraj właśnie z Pantoja odpłynęł piętrowy stateczek. Przegapiłem szansę i teraz będę może musiał czekać na następną tydzień lub 2 tygodnie! No to jestem w dupie! Mówi mi że będzie płynąć jeszcze jedna łódź ale jest ona mała i płynie tylko dwa dni do Iquitos. Jej cena wynosi 100$. No to mam problem, bo w portfelu zostało mi 115$. A dziś jest wtorek. Do soboty zostało pare dni a muszę za coś też kupić jedzenie do tego czasu i jedzenie na podróż potem. Teraz żałuje że nie wybrałem więcej niż 40$!On jeszcze mówi że gdy nie mam zapłacić mogf dać swój paszport i zapłaić w Iquitos gdy już dopłynę. Lecz jest to ryzyką że zagubią go albo zniszczą. Czytałem informację na lonely planet, że można popłynąć do Pantoja z żołnieżami którzy tu przypływają patrolując ten teren. Facet mówi że zna tą fałszywą informacje z Lonely Planet ale nie ma tu żadnych żołnierzy. Mówi że to było kiedyś gdy były problemy między Ekwadorem a Peru. Jedyną opcją jest przedostanie się do tego miasteczka z prywatnymi osobami - Peruwiańczykami którzy przypływają tutaj na zakupy. Dziękuje facetowi za użyteczne informacje i wracam do mojego namiotu. Pytam też o o tego faceta który ma mi pomóc skleić grip aparatu,ale nie ma go w domu. Pracująca w tym hostalu dziewczyna informuje mnie iż wybył na swoją farmę. Ja suszę namiot na sznurkach a potem wyruszam do portu i w jednym ze sklepów kupuję bułki. Na ławce siedzi pewien starzec, gdy mówię mu o tym że szukam najtańszego sposobu dostania się do Pantoja mówi że ta łódka na dole należy do Peruwiańczyka który ma tam płynąć. Czekam więc na tego gościa, dziadek gdy dowiaduje się że jestem fizjoterapeutą mówi o swoim problemie z nogami. Prosi mnie o ich masaż. Wykonuję go z miętowym kremem, który przynosi. Płaci mi on 7$, za niego. Przychodzi właściciel łodzi i mówi że wypływa do Pantoja o 16.00 życzy sobie 20$. Ja mówię że za 10$ bo mam ostatnie pieniądze na przedostanie się do Iquitos. Wracam więc teraz do tego hostalu i znajduje gospodarza. Próbujemy skleić grip ale nie trzyma. Potem ja sam to ogarniam mając 2 godziny na naprawę bo o 16.00 mam wypływać. Klej trochę trzyma dochodzi zaraz godzina spotkania ale odpuszczam sobie bo ważniejszy jest aparat. Potem po nie udanych próbach wpadam na pomysł aby uciąć trochę tą gumę z gripa, po jej skróceniu klej trzyma. Ja trzymam rękoma i udaje mi się naprawić gripa dopiero o 18.00. Nie wygląda on tak samo elegancko jak wcześniej ale robota wykonana genialnie. Pytam potem faceta czy mógłbym spać w środku tego bambusowego domku? On że jak najbardziej, dostaję pokoik w którym mam zamiar położyć na bambusowej podłodzę moją matę. Tak też robie, na tarasie mam do dyspozycji stolik i hamak. Pytam o zakup paru bananów które on ma pod schodami. Dostaję natomiast cały ich worek za darmo. Wracam do mojego domku i jem bananową kolację. Wieczorem oglądam serial "skins" przy tropikalnej ulewie i burzy.




10 Grudzień 2014 Środa

Rankiem płacę 3$ za dzisiejszą noc i postanawiam wykupić jeszcze jedną płacąc więc 6$. Wracam do domku, mam wrzątek, wsypuję owsiankę i wcinam ją z bananami. Następnie zostawiam rzeczy i ruszam do miasteczka. Wędruję cały czas brzegiem Amazonki i dochodzę do nowoczesnego, ogrodzonego budynku. Ochroniaż otwiera mi drzwi i po tym jak mówię, że chcę skorzystać z internetu prowadzi do biblioteki. W środku siedzi tylko młoda dziewczyna czytająca książkę z anatomii. Wszystkie komputery są puste ale okazuje się, że mają awarię i nie ma internetu teraz. Inhaluje się za to klimatyzowanym powietrzem w tej małej bibliotece i rozmawiam z moją koleżanką. O 12.00 jest przerwa, wychodzę i próbuje złapać sygnał wifi, też nie ma neta. Zachadzam więc do sklepiku gdzie kupuję 6 bułek za 1$ i puszkę sardynek 1,5$. W drugim sklepiku paprykę zieloną i 5 pomidorów za 1$. Wracam do mojego szałasu i tam posilam się pysznymi sardynkami. Resztę chowam do lodówki w domu gospodarzy. Wracam na hamak i rozpoczytam czytanie książki Papillon. Prawdziwa Opowieść Autora, który zostaje niesłusznie oskarżony o morderstwo i skazany na wyrok dożywotniego więzienia. Wysłany zostaje do dżungli w Ameryce płd. Do Gujany Francuskiej skąd ucieka! Rozpoczynam przygodę z tą książką która idealnie pasuje do miejsca w którym się znajduję;)

Spływam Amazonką do Pantoja w Peru

11 Grudzień 2014 Czwartek

Wczoraj gospodarz powiedział mi że zadzwoni do swojej rodziny w Pantoja i dowie się kiedy prawdopodopnie przypływa najbliższa łódź ale ta duża. Bilet na niej to koszt 100 soli czyli ok 40$ bo tutaj niestety 1$ to 2,5 sola normalnie w centrum Peru to 1$ ok 3 soli. Ten statek za jedyne 40$ oferuje 3 posiłki dziennie i śpi na hamaku albo można dopłacic za własną kajutę. Płynie się w dół rzeki ok 6 dni, o taką przygodę z Amazonką właśnie mi chodzi. Na statku za grosze, z jedzeniem i płynąc w Amazonką do Iquitos. Rano gospodarz mówi, że jego członek rodziny ma przybyć ok 10.00 rano do jego domu. Ja na śniadanie jem masę kakao którą wczoraj zrobiłem i wstawiłem do lodówki,do tego dwa potężne platany. Gdy oczekuję udaję mi się skorzystać i ich internetu na laptopie ale tak wolnego że na odczytanie wiadomości na facebooku muszę czekać z dobre 2 minuty. Sklejam też moje japonki tym samym klejem do obuwia którym sklejałem wcześniej mój grip aparatu. Wędruję do portu, tam okazuje się, że są Peruwiańczycy i niedługo płyną do Pantoja. Postanawiam się z nimi zabrać, idę na posterunek Policji tutaj punkt graniczny zwany "Migraciones". Od Policjanta dostaję do paszportu pieczątkę wyjściową z Ekwadoru. Pytam go o to czy mogę wrócić do Ekwadoru bo na internecie uzyskałem informacje i powiedziano mi że dla każdego turysty jest tylko 90 dni w roku. Gdy przekroczy się granice z innym Państwem po upłynięciu tych 90 dni nie można wrócić przez okres 6 miesięcy lub dłużej. Ewentualnie wizę turystyczną można przedłużyć o 90dni ale trzeba zapłacić ok 250 $. Policjant informuje mnie, że mogę wrócić do Ekwadoru ale w Nowym Roku, który już niedługo. Wtedy mogę otrzymać kolejne 90 dni pobytu w Ekwadorze bo będzie nowy rok który wszystko resetuje. Pytam go czy ta informacja jest bezpieczna i prawdziwa bo słyszałem dużo informacji i nie mam pojęcią które są prawdziwe a które nie. Mówi mi że jak najbardziej jest prawdziwa. W jednym momencie odmienia się cały mój plan! Ponieważ pracowałem w wolontariacie w Malacatos 2 miesiące i autostopując przez ten kraj tylko 3 tygodnie nie miałem okazji zobaczyć innych gór, parków narodowych i pięknego wybrzeża. Zamiast płynąć teraz w dół Amazonki do Iquitos w Peru, to przepłynę tylko do wioski Pantoja, tam przeczekam do Świąt i Nowego Roku i wrócę spowrotem do Ekwadoru! Spływ Amazonką będzie musiał poczekać do mojego ponownego powrotu w to miejsce i zrealizowanie przygody z Królową Rzek ;) Idę z posterunku policji do domeczku, pakuję wszystkie rzeczy i żegnam się z gospodarzami. Od policjanta dostaję wodę na drogę do mojej butelki. Wymieniam się również nr. Telefonu w razie gdy wrócę miałbym problem lub chciał masaż, bo też się dowiedział o moim wykształceniu. Idę do portu, kupuję bułki i kolejną puszkę sarynek. Akurat wraca ta kobieta z mężem i dzieckiem. Na dole zacumowana jest ich drewniana,wąska i długa łódka. Kładziemy na środku mój plecak, ja siadam na samym przodzie mając z tyłu Peruwiańczyków. Macham małym wiosłem aby oddalić się od brzegu. Potem facet odpala silnik motorowy i ruszamy. Łódka jest niesamowita, siedzę na jej przodzie mając widąc na całą rzekę. Jej krawędzie wystają tylko może ze 30cm nad powierzchnię wody co sprawia, że mogę dotykać tafli Amazonki! Płyniemy w dół, mijając małe wyspy, i omijając konary i kłody w wodzie. Jest niesamowicie, potem woda pryska na mnie bo jestem z przodu, kapeluszem osłaniam mój aparat. Na szczęście jest częściowe zachmurzenie i wiatr wytworzony przez prędkość łodzi sprawia że nie usycham z upału. Ta mała "canoa" na prawdę jest niesamowite. O wiele lepsza przygoda niż tą większą łodzią którą tutaj przypłynąłem.Gdyby teraz zaczeło padać, nie ma żadnego dachu czy osłony. Wszystko byłoby mokre i przemoczone. Po ponad 1,2h niesamowitego rejsu tą tubylczą łódeczką jesteśmy w porcie Pantoja gdzie jest zacumowanych pełno takich samych. 



Wysiadamy, pomagam na górę zanieść 2 butle gazowe. Jestem ponownie w Peru! Jest tutaj na górze przy betonowym chodniku pare domków drewnianych. Jest tu parę sklepów. Ponownie spotykam się z Peruwiańską biedą. Siedzą tutaj na ławeczkach ludzie, dzieciaki na ziemi grają w te małe szkane kulki, pstrykając i zderzając je ze sobą mając niesamowitą frajdę. Płacę tej kobiecie 5$ za przepłynięcie łódeczką. Daję jej 10$ ona wydaje mi w solach 12,5 sola. Bo dolar to 2,5 sola.Teraz muszę przetrwać tutaj do nowego roku za ostatnie ok 105$, które mam zostawiając przy tym ok 25$ na ponowny powrót łodzią do Francisco de Orellana po Ekwadorskiej stronie. Kobieta częstuje mnie czerwonym, małym owocem zwanym "Mamey", owoc podobny smakiem do jabłka. Tuż obok przy rzece rośnie drzewo z tymi właśnie owocami których zjadam jeszcze dwa. Potem idę w górę ścieżką w kierunku do Migraciones wbić pieczątkę wjazdową do Peru. Po drodze z jednego z szałasu pewna kobieta mnie zatrzymuje i prosi o zamianę dolarów na sole. Ja mówię że na razie nie potrzebuje bo muszę tutaj przetrwać do Nowego Roku a potem zapłacić za transport powrotny. Ale tak myślę że i tak tu muszę miec sole aby płacic, kobieta też wspomina że będzie potrzebować na lekarza w szpitalu Nuevo Rocafurte po Ekwadorskiej stronie skąd właśnie przypłynąłem. Decyduję się na wymianę i dostaję 100 soli za 40$. Dodatkowo dostaję zaproszenie na nocleg gdy dowiedzieli się o moim planie pozostania tutaj do nowego roku. Idę w górę do małego budynku "Migraciones". Jest zamkniętę, potem po zapukaniu otwiera mi chłopak i prowadzi do biura, gdzie wypełniam małą karteczkę z danymi i dostaję pieczątkę na miesiąc bo zostaję tylko do nowego roku. Zepsuł mi się również zamek w moim pokrowcu na dokumenty zakładanym na szyję. Próbuje to ogarnąć ale nic z tego. Policjant mówi mi że po zmroku nie ma w wiosce prądu. Mają go tylko Ci którzy mają generatory paliwowe. Nastąpiła jakaś awaria i miasteczko jest odcięte od prądu aktualnie. Na ławce zajadam się sardynkami z bułkami. Cały czas kąsają mnie te cholerne muszki, mam pogryzione już całe obie ręce. Zachodzi słońce, jestem w dobrym miejscu bo na wzgórzu, przechodzę barierkę i jestem na terenie wojskowym. Stąd dopiero mam piękny widok zachodzącego słońca nad Amazonką. Potem przychodzi do mnie żołnierz z dwoma złotymi zębami -jedynkami i pyta co tu robię? Odpowiadam że podziwiam zachód słońca. On tylko mówi że robienie zdjęc bazy wojskowej jest zabronione ale słońce i rzeka są ok. Potem opowiadam mu o mojej podróży, szczególnie o moich 3 miesiącach w Peru i o zwiedzonych miejscach w jego kraju. Pokazuję mu parę zdjęc z przepięknych gór Cordilliera Blanca. Potem musi iść bo woła go Major, ja natomiast wychodzę i wracam do tego domku w którym są 2 dziewczyny ta kobieta i starzec. Już odpalone mają larki i świeczki. Zapraszają mnie do środka na tarasik gdzie potem będę mógł spać. Rozmawiam przy stole przy świecy ze starcem zajadając popcorn. Potem dostaję suche bułeczki i herbatę z cynamonem i opowiadam o mojej podróży, kraju i Europie temu 76 letniemu starcowi,którego stan zdrowia jest doskonały bo bierze tylko pastylki na nadciśnienie w tym wieku! Może i nie ma wielu zębów bo zapewne z braku funduszy na drogie usługi dentystyczne. Potem kładę się na hamaku i szkuję do kolejnej nocy przy Amazonce w dżungli. Co z tego, że ludzie tu nie żyją w luksusie, nie posiadają wielu zębów i mieszkają w drewanianych szałasach nie mając tak na prawdę nic. Za to są oni w doskonałym stanie zdrowia psychicznego i fizycznego, pałają optymizmem, są ludźmi gościnnymi i przyjaznymi. Nie podążają za tym całym konsumpcyjnym, wyniszającym osobowość stylem życia. Potrafią być szczęśliwi, mieć rodzinę ok średnio 5-7 dzieci! Pomagają podróżującym oddajac Ci wszystko co mają, karmią, dają schronienie. Czyste intencje i dobroć w sercach tych ludzi nie zna limitu! Europa i ludzie Europy powinni brać więc przykład ze wspaniałej kultury i ludzi Amerki Południowej ;)

Najlepszym prezentem w te Święta jaki mogłem dostać to ta informacja od Policjantów którą otrzymałem przy przekraczaniu rzecznej granicy z Peru, że po Nowym roku moge dostać pozwolenie na kolejne 90 dni w Ekwadorze!! Tak więc zostało już postanowione, że spędzam w tej wiosce Pantoja, Święta Bożego Narodzenia i czekam aż do Nowego 2015 roku tylko po to aby znów wrócić do Ekwadoru w którym spędziłem na samym zwiedznaniu zaledwie 2,5 tygodnia.Oczywiście wrócę tutaj aby spłynąć Amazonką i zacząć w końcu przygodę z Królową Rzek ale ten plan będzie musiał jeszcze trochę poczekać. Jak Narazie przesyłam bardzo gorące życzenia prosto z upalnej dżungli z miasteczka Pantoja w Peru dla wszystkich czytających mojego bloga, Rodzinie i znajomym. Wesołych, Zrowych, Radosnych i Bezproblemowych Świąt Bożego Narodzenia 2014 :) !! Namaste



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz