piątek, 5 grudnia 2014

Dżungla, dżungla, dżungla!


 30 listopad 2014 Niedziela

Dziś nie pada, więc można ruszać w drogę. Namiot spakowany już ok 6.30 i wyruszam z kempingu pośród drzew z owocami naranjilli. Droga błotnisto-kamienista biegnie w górę. Cały czas idę otoczony przez te tropikalne drzewa i zarośla. Potem dochodzę do punktu widokowego, stąd widać nieskończony obszar zielonych lasów dżungli z unoszącą się nad nimi parą. Wyżej jest mały drewaniany domek, pytam tam ciemnoskórej Ekwadorki o czas do miasteczka pacto sumaco. Mówi mi że ok 2km zostało. Idę dalej drogą, cały czas jest pochmurno ale nie pada, na drodzę jakaś grupka turystów w podeszłym wieku stoją przy drodze z przewodnikiem i wypatrują ptaków. Wyżej kawałek jest hotel "Wildsumaco Lodge" czy coś takiego. Jak się potem dowiaduje nocka tu kosztuje 100$ teraz już wiem skąd Ci turyści. Dochodzę jakoś o 8.00 do wioski Pacto Sumaco u podnóża wulkanu Sumaco. Są tutaj malutkie, biedne drewniane domki. U góry widać biuro turystyczne. Widzę że jest zamknięte. Pytam więc jakiegoś faceta rozmawiającego z Murzynem kiedy je otwierają? On na to że dziś jest zamknięte, ale w głębi wioski w jednym z domków  mieszka szef turystyki. Facet prowadzi mnie wyżej, jest tu mały sklepik, domki male i z szarych desek w środku lasu dżungli. Prowadzi mnie pod dom tego szefa. Wita mnie kolejny ciemnoskóry mężczyzna w średnim wieku z wąsem i dwoma zębami u góry. Na balkonie i wokół domu dziewczyny ze swoimi dziećmi, pełno psów. Widać totalną biedę, ubranka się suszą na zewnątrz. Mówię szefowi turystyki że słyszałem że nie można wejść do parku bez przewodnika. On mówi że nie ma takiej możliwości. A więc to jednak prawda. Mówię że chciałbym wynając przewodnika na jeden dzień na ten trekking do Parku Narodowego ale jak najtaniej bo nie mam za dużo kasy. Mówi że 30$ to będzie kosztować, ale dziś w ogóle to biuro jest zamknięte i nie ma przewodników bo jest niedziela. Ma on jednak rozwiązanie, trasa jaką się przejdzie to do Punktu widokowego 7km. Normalnie trasa wiedzie na wulkan Sumaco 3700m, ale to 3 dni wędrówki, trzeba zapłacić więc ok 90$ i zakupić jedzenie. Postanawiam trekkingować ten jeden dzień i zobaczyć park. Idziemy do tego biura więc aby mnie zarejestrować. Po drodzę okazuje się że do tej granicy parku narodowego nie wiedzie żadna droga. Trzeba iść pieszo ok 4km. Myślałem że trekking zacznę od granicy parku. Wpisuję się na listę wejściową i wpisuję nr. mojego paszportu gdyby coś się działo. Kupuję po drodzę 3 bułki i wracamy do jego domu, tam postanawiam zostawić mój duży plecak. Pytam czy mają drugi na zmianę, przynosi mi zielony mały plecak, pakuję do niego moją elekronikę w razie jakby mieli mnie okraść i moje jedzenie. Facet zamyka mój plecak w pomieszczeniu na dole. Przewodnikiem okazuje się być jego młody syn, który ubrany jest w kalosze, jeansy i ma mały plecak. Mam mało wody w mojej butelce więc pytam żony szefa o to czy mógłbym dostać do mojej butelki. Ona napełnia ją wodą ale słodką - aqua de canela. To chyba woda z cukrem i cynamonem. Chłopak trzyma w ręku maczetę i ruszamy. Ścieżka zaczyna się przy ich domku, idziemy do góry po drewnianych belkach, są one niesamowicie mokre i śliskie niczym lód. Muszę uważać na każdy krok szczególnie gdy wiodą na dół. Większość z nich jest nawet porośnięta mchem. Idziemy przez zielony otwarty teren podmokły, dlatego tutaj te belki. Następnie wkraczamy w strefę lasu dżungli, po belkach idzie się z niesamowitą koncentracją, zaliczam pare poślizgów ale bez gleby. Śpiewają co jakiś czas tropikalne ptaki, widzimy parę ale zrobienie zdjęcia graniczy z cudem bo są one za daleko. Dochodzimy do dużego strumienia, tutaj muszę ściągnąć moje buty i przejść go na boso, w ogóle nie wiem czemu nie dano mi kaloszy. Po przejściu zaczyna się masakra. Ścieżka jest wąska, pełno błota, buty mi się w nim zanurzają, do tego gorąco jest. Cały czas błoto, mokre liście, zawalone drzewa. Mój przewodnik tnie maczetą zarośla, prawdziwa dżungla. Ogromne drzewa z lianami, gdzieś tam wysoko w koronach drzew słychać tukany których wypatrujemy oraz inne ptaki. Potem na dodatek zaczyna padac, przechodzimy po zawalonych drzewach, potem kolejne strumyki i cały czas taplając się w błocie. Zaliczam poślizgi wyklinając, do tego przy jednym z nich opieram się o drzewo a to mnie kłuje w palce. Patrzę a ono ma kolce jak jakiś jeż. Przewodnik widząc to mówi że to trucizna jest i umrę! Po chwili że żartował i nic mi nie będzie. W sumie wcale bym się nie zdziwił jakbym mnie jakaś roślina zabiła. Idziemy wyżej,chcemy zobaczyć ptaki ale nie ma ich prawie w ogóle, tylko ten gąszcz dżungli z poteżnymi lianowymi drzewami i innymi. Idę z maczetą i tne zarośla oraz popijam co jakiś czas tą słodką wodę. Mój 18 letni przewodnik w ogóle cały czas smarka i pokasłuje bo ma grypę i w takim stanie idzie ze mną przez las dżungli. Dochodzimy o 11.40 do małego drewnianego domku czyli granicy parku narodowego gdzie jem kanapki i ciastka. Zajeło nam to 3h bo wyruszyliśmy o 8.30. Stąd ruszamy dalej tą błotną ścieżką i po jakimś czasie dochodzimy do tego punktu widokowego. Jest tutaj mała chatka, to jest to schronisko nr 1. Punkt widokowy raczej nim nie jest bo jest mała przestrzeń w drzewach i prawie nic nie widać poza tym wulkan jest chmurach. Wychodzi słońce a wraz z nim pełno insektów, robię zdjęcia dziwnym robakom i ogromnym robalom. Poza tym znajdujemy w środku zwiniętych liści bananowca małe nietoperze się tam chowające. Gdy zaglądamy próbują wypełznąć. Po sesji zdjęciowej wylatują na zewnątrz. Coś niesamowitego. Nawet udaje mi się sfotografować konika polnego. Jest to istny jednorożec, teraz już wierzę że jednorożce istnieją;). Wracamy spowrotem ok 13.30 bo nie mam zamiaru iść tą drogą po zmroku. Ta błotna ścieżka w dżungli to istne wyzwanie i droga dla komandosów. Z moim cieżkim plecakiem nie dałbym rady tędy iść w takich warunkach. Potem wracamy inną ścieżką po tych mokrych, śliskich belkach i idąc przez drewniane kładki bo wszystko jest podmokłe. Potem udaje nam się zobaczyć trochę ptaków w tym tropikalnego dzięcioła. Buty mam całe mokre zewnątrz, ubłocone i moje jeansy też, w ogóle cały jestem brudny, spocony i zmęczony. Wyglądam jakbym chodził po dżungli ;). Wracamy spowrotem do jego domu po 17.00 po ok 8h wędrówki i przejściu 15km okropnie wycięczającego trekkingu po dżungli. Dziękuję przewodnikowi który się fascynował angielskim "Motherfucker" którego go nauczyłem na życzenie wraz z Polskim "kurwa". Wciąż się zastanawiam czemu wszyscy chcą znać zawsze przekleństwa? Po powrocie płacę ojcu 30$ za prawdziwy wojskowy, trekking. Pozwalają mi wziąść prysznic, zimny prysznic po całym dniu w dżungli. Nie ma nic przyjemniejszego. Przepłukuję moje spodnie i koszulkę, odbieram plecak. Gdy jest już ciemno o 18.30 żegnam się i ruszam spowrotem. Mam zamiar dojść do tego miejsca gdzie obozowałem dwie noce. Zakładam latarkę, idę przez wioskę i włóczę się na dół dochodząc po paru km do ogrodu z naranjillami rozbijając tutaj ponownie mój namiot. Padam ze zmęczenia i zasypiam przy odgłosach jakiś tropikalnych ptaków.
tak ludzie w dżungli noszą towary










tak sie przedzieram przez dżunglę





nietoperze skryte w liściach bananowca


takaaaa larwa

jednorożce istnieją!

wspinam się po lianach

moje buty i spodnie po 9 godzinnej wędrówce




dzięcioł rodem z dżungli

Kolejny wodospad i jeszcze więcej rajskich motyli

1 grudzień 2014 Poniedziałek

Bateria w telefonie padła, więc budzik nie zadzwonił ale obudziłem się sam jakoś o 6.00. Ruszam w drogę po spakowaniu namiotu który jest cały mokry zarówno jak i moje buty oraz jeansy wiszące na moim plecaku. Dochodzę do głównej drogi do tego miasteczka. Mam zamiar jechać w kierunku miasta Coca ale odwiedzić również miasto Loreto. Przewodnik powiedział że jest tam jakaś wyspa kakao - isla del cacao. Najpierw muszę wysuszyć moje rzeczy, przy drodze jest jakaś restauracja - paradero para viajeros(postój dla podróżników). Miejsce idealne, jest zamknięte ale przychodzi jakiś facet i pyta mnie co potrzebuję. Mówię że chciałbym rozwiesić moje rzeczy na kamiennej balustradzie i podładować baterie jeśli można. Odpowiada że nie ma problemu tak więc połączam baterie w kuchni i rozwieszam namiot, skarpety i spodnie. Kupuję 5 jajek i pytam o możliwość ich przygotowania w tej kuchni. Po chwili mam ją do dyspozycji i przyrządzam sobie pyszną jajecznicę z czerwoną papryką, którą jem z moimi bułkami. O 11.00 gdy namiot jest suchy przechodzę na drugą stronę ulicy i łapię stopa do Loreto. Jest to małe miasteczko z główną ulicą, widzę jakiegoś chłopaka z plecakiem. Pytam więc czy wie gdzie jest centrum informacji turystycznej? Okazuje się że jest on tutejszy i prowadzi mnie pare ulic dalej do małego biura. Tam pytam o tą wyspę kakao, mężczyzna odpowiada że to jest rzeka, nie ma tam jeziora. Poleca bardziej interesujące miejsce za Loreto w stronę Coca. Jest to wodospad karachupa. Dostaję małą mapkę i dziękuję. Teraz pora skorzystać z internetu. Mój nowy znajomy który mnie oprowadza mówi mi że w Mercado na górze mają internet za darmo. Poza tym i tak potem muszę zjeść obiad jakiś. Idziemy w górę do budynku mercado czyli miejsca gdzie sprzedaje się owoce, warzywa a na 1 piętrze zawsze serwują obiadki. Jest to centrum informacji, siadam przy komputerze i korzystam z darmowego internetu ogarniając bloga. Potem jem pyszny obiadek za 2$. Oczywiście zupka, drugie danie i napój. Zbieram się stąd o 16.00 i idę kupić jedzenie. Kupuję 500g sera białego 2$, 7 bułek 0,70$ , 5 bananów 0,50$, ciastka 1,25$, 2 czerwone papryki 0,20$. Wodę w butelce mam.Zepsuły mi się moje zarąbiste słuchawki skull candy, kupuję w sklepie z telefonami jakiś badziew ferrari za 4$.

Udaję się na wylot z miasta i czekam ok 20min na stopa. Przejechał biały busik z którego miła kobieta się do mnie uśmiechneła lecz pojechali dalej. Potem widzę, że zawracają i się zatrzymują zabierając mnie z drogi, jest to małżeństwo z synem i jadą do miasta coca. Jedziemy i wysadzają mnie przy drodze z napisem wejściowym "do wodospadu karachupa 3km". Wręczają mi również woreczek z bułkami. Jest tutaj malutka wioska z drewnianymi domkami, panuje bieda. Jakieś dzieciaczki wyglądają z jednego z drewnianych domków w tej wiosce po środku dżungli. Idę dalej i mijam punkt kontrolny w którym trzeba płacić za wejście 2$. Mam ponownie szczęście bo nikogo nie ma więc idę dalej. Jest już przed 18.00 zaraz będzie się ściemniać. Idę drogą pośrodku dżungli słuchając śpiewy ptaków, widząc kolorowe motyle oraz zrywając te owoce naranjilla rosnące dziko przy drodze. Nagle w krzakach rozlega się głośny szelest i o mało co nie dostaje zawału. Jakiś zwierz się spłoszył, dochodzę do dużego parkingu który jest pusty, są tutaj drewniane domki z trzcinowymi dachami. Jest to wejście do wodospadu. Jest tutaj drewniany podest z domeczkiem w którym jest rzeźba jakiegoś tubylca i po bokach jakiś pum. Rozbijam mój namiot na drewnianej podłodze. Mam genialnych strażników na tą noc. Po zmroku rozlega się istny koncert dźwięków, jakieś żaby, tropikalne ptaki, cykady i wiele innych odgłosów. Potem jeszcze świecę latarką i udaje mi się na pomniku tubylca znaleźć jakiegoś dużego gekona czy coś w tym stylu który po nim łazi. Przejeżdza parę motorów pode mną jadących w strone tego wodospadu, na szczęście nikt mnie nie zauważa bo jestem skryty na górze za okrągłą tablicą w moim namiocie. Potem zasypiam słuchając tego koncertu dźwięków w Ekwadorskiej dżungli ;).

jakiś nocny jaszczur chyba gekon

moi kempingowi strażnicy

2 grudzień 2014 Wtorek

Okazuje się rano że dach trochę przeciekał i mam lekko mokry namiot z jednej strony. Po spakowaniu ruszam ścieżką dochodząc do kolejnych szałasów, są tutaj znaki "restauracja, toalety" oraz boisko do siatkówki. Pytam jednego chłopaka gdzie do wodospadu? On mi wskazuje jedną ścieżkę za szałasem. Schodzę i witam kolejny wodospad w Ekwadorskiej dżungli. Ten nie jest wysoki jak pozostałe lecz jest szeroki, woda jest już lekko brązowawa, nie to co tamte wodospady z krystalicznie czystą wodą. Nie ma nikogo, oprócz mnie, wchodzę do rzeki i płynę w stronę wodospadu. Wpływam do środka i jestem już pod ogromnym wodospadem, przechodzę z jednego końca na drugi. Gdy wychodzę leci w moim kierunku ten przeogromny niebieski motyl - morfo, którego zdjęcia nie udało mi się jeszcze zrobić. Motyl lata nad rzeką i wodospadem nie mając ochoty na zatrzymywanie się i pozowanie do zdjęć. W sumie i tak nie mam teraz aparatu. Gdy wychodzę z wody zauważam za to mały okrąg betonu na którym suszą się pojedyncze kolorowe motyle. Zaczynam polowanie na motyle, biorę aparat i próbuję zrobić zdjęcia co nie jest łatwe bo motyle fruwają z miejsca na miejsce. Jestem sam z motylami których po jakimś czasie przybywa, jest ich tak dużo i są tak kolorowe i piękne że mógłbym spędzić tutaj pół mojego życia w ich oglądaniu i fotografowaniu. Przybywają piękne pomarańczowe, metaliczno niebieskie, duże zielone z pięknymi wzorami, fioletowe. Nad rzeką co jakiś czas przelatują te ogromne niebieskie nie ustając w ruchu. Jestem zakochany w tej krainie wodospadów i rajskich motyli. Jest tylko jeden problem, są nim te małe muszki które ciągle mnie gryzą. Gdy tylko wyjdziesz z wody i trochę wyschniesz już zaczynają kąsać. Co dziwne komarów praktycznie brak w tej dżungli zarówno za dnia jak i wieczorem. Może to dlatego że to nie jest jeszcze prawdziwa amazonia. Spędzam czas aż do 14.00 na pływaniu i fotografowaniu akademi pięknych skrzydeł. Potem zbieram się i idę do tego domku prosząc faceta o wodę do mojej butelki. Po otrzymaniu wody ruszam tą ścieżką spacerową, można tutaj popłynąć drewnianą łodzią w górę rzeczki. Idę przez zieloną dżunglę wypatrując rajskich ptaków gdzieś tam w koronach drzew. Ścieżka jest ślepa na końcu bo doprowadza mnie nad rzekę. Wracam inną drogą i jestem przy tym wejściu gdzie spałem ze strażnikami dżungli dziś w nocy. Wchodzę ponownie i dochodzę do szałasów. Jest tam jeden duży okrągły szałas do którego dookoła przymocowane są kolorowe hamaki. Kładę się na jednym z nich i odpoczywam po tym wyczerpującym ok 2km spacerze. Jest gorąco, na niebie nie ma chmur co sprawia że jest niesamowity upał tutaj. Rozmawiam z tym chłopakiem który mi nalewał wody, mówi że oni tutaj pracują i też mieszkają zmieniając się. Pytam czy mają tutaj piwo? On odpowiada że jak najbardziej. Prowadzi mnie do pomieszczenia z lodówką. Pilsener kosztuje 1,75$ ale zbijam cenę na 1,50$ okazuje się że w portfelu mam w banknocie 20$, a chłopak nie ma wydać. Z drobnych znajduję 1,35$ niestarczy mi na upragnionego zimnego Pilsenera. Kolega mówi że ma jeszcze małe piwo za 1,50$ ale sprzeda mi za moje ostatnie drobniaki. Tym sposobem udało mi się kupić 330ml zimnego piwka "club" które popijam w środku dżungli, bujając się na jednym z kolorowych hamaków. Przychodzi potem facet z małolatą z collage w mundurku i pończochach i też bujają się na hamaku popijając piwko. Oczywiście pytają mnie o podróż. Ładuję baterię do aparatu i telefonu w jednym z kontaktów szałasu restauracyjnego, które zasila budzący generator prądu. Na takim zadupiu aż dziwne byłoby przeciąganie kabli z prądem przez dżunglę. Pytam ekipy czy mogę się przespać na jednym hamaków na co oczywiście mi pozwalają. Jest tutaj zarąbisty, piętrowy szałas. Wchodzę więc na górę z moim plecakiem i bujam się bujam na jedynym tutaj u góry hamaku dopóki nie zasypiam.












siedziba pracowników nad wodospadem karachupa





Autostop do miasta Friancisco de Orellana (Coca)

3 grudzień 2014 Środa

Rano już przed 6.00 budzą mnie ogłosy ptaków, śpiewających w koronach drzew. Zbieram się i na piętrze szałasu wcinam owsiankę z bananami. Biorę z łazienki na dole papier toaletowy bo już mi się skończył. To podstawa wędrówki, zawsze musi być jego rezerwa w plecaku. Pogoda szykuje się piękna, korony drzew podświetlone pomarańczowym kolorem wschodzącego słonca przy bezchmurnym niebie. Ruszam po pożegnaniu się z pracującymi tutaj Ekwadorczykami. Gdy idę drogą spowrotem w kierunku tej małej wioski, patrzę w górę w korony drzew i zauważam przelatującego tukana. W końcu udało mi się zobaczyć tego kolorowego ptaka dżungli. Chciałem zrobić zdjęcie lecz on jest tak wysoko że nawet mój 7 krotny zoom go nie łapie, poza tym ucieka gdzieś dalej ale pojawia się po nim kolejny tukan. Z takiej ogległości jest ciężko zobaczyć detale. Dochodzę do tej małej wioski z paroma drewnianymi domkami. Widać jakąś małą, biedną dziewczynkę wyglądająca przez otwór w domu bo tak wyglądają okna, to tylko wycięty kwadrat w drewnie. Dziewczynka myje zęby, na prawdę panuje tutaj bardzo duża bieda ludzie są ubodzy, nie mają tak na prawdę nic. Lecz mają oni wielkie serca i są wspaniałymi ludzmi.

 Przy ulicy czekając może 2 minuty łapię stopa pickupem. Jest w nim jakiś chłopak z przodu i młody kierowca. Jedzie właśnie do miasta Coca, wysadza mnie daleko od centrum i mówi żebym złapał busa. Wysiadam, panuje tutaj niesamowity upał, w sklepie rozmieniam 20$ aby mieć na autobus. Wsiadaj do środka i płacę 0,25$ za przejazd do centrum. Wysiadam niedaleko rzeki, teraz muszę ogarnąć jakiś hostal i dowiedzieć się o łódki do miasta Nuevo Rocafuerte aby stamtąd przedostać się do Peru do miasta Iquitos w samym sercu Amazońskiej dżungli. Czeka mnie więc prawdziwa przygoda spływu królową wszystkich rzek, największą rzeką Świata - Amazonką! W tym celu udaję się do biura agencji turystycznej. Pytam co jest ciekawego do zobaczenia w mieście lub w jego okolicach lecz niepłatnego. Facet poleca darmowe Zoo które jest ok 10km za miastem po drugiej stronie rzeki. Pytam o tani hostel, poleca mi za 7$ z wifi tuż obok. Okazuje się że nie ma miejsca pytam więc w innych i ceny 10 $ lub wyżej. Znajduję hostal za 6$ niedaleko, warunki spartańskie, drzwi zamykane na kłódke, krata na stronę korytarza, łóżko, wentylator i brudne ściany. Ja w sumie potrzebuje tylko zostawić plecak aby nie łazić z nim w takim upale no i dowiedzieć się o spływ rzeką - rio napo czyli Amazonką do Peru. W moim przewodniku ebookowym wyczytałem jak się dostać do Peru. Jest tutaj firma Cooperativa Orellana oferująca za 15$ ok 8h spływ rzeką do miasta Nuevo Rocafuerte, tam trzeba załatwić sprawy paszportowe. Z tego miasta podobno można przedostać się z żołnierzami za 5$ którzy patrolują granice na rzece. Płynie się z nimi do miasta już w Peru o nazwie Pantoja. A stamtąd do miasta Santa Clotilde gdzie podobno kursują łodzie do Iquitos za 25$. Trzeba będzie trochę więc pokombinować aby tam się dostać za grosze w sumie. Bo normalne rejsy dla turystów to ceny od 250$ w górę! Idę na poszukiwanie tego biura. Zauważam kolejną informację turystyczną przy samej rzece Napo. Jest to biuro iTur, do którego wchodzę i pytam sympatycznej i ładnej dziewczyny o te biuro oraz dojazd do tego zoo. Ona mi wyjaśnia gdzie mam się udać. Korzystam również z wifi które tu mają. Potem pytam się dziewczyny która ma na imię Jessica czy ma czas się spotkać gdy tu skończy pracę. Wymieniamy się nr. Telefonu i umawiamy na 16.30 bo wtedy kończy pracę. Ja ruszam do biura i okazuje się że łodzie z tej firmy Cooperativa Orellana które znajduje się tuż obok biura Itur odpływają w poniedziałki, środy i czwartki o godzinie 7.30. Cena za bilet to 15$ do tego miasta Nuevo Rocafuerte. Jutro jest czwartek ale nie kupuję biletu bo nie wiem czy nie zabawię tutaj dłużej. Poza tym można kupić bilet innego przewoźnika który kursuje w pozostałe dni. Potem podziwiam brązową rzękę Napo w środku dżungli oraz piękny most nad nią przebiegający. Udaję się na jakąś ulicę i pytam o autobus w kierunku miasta Auca. Ludzie polecają mi przystanek przed samym mostem gdzie  stoi namiot, w którym sprzedaję się soki. Namiot robi chyba za przystanek bo czekają tutaj inni ludzie. Autobus przyjeżdza po 10 minutach kosztuje mnie 0,50$. Mówię facetowi żeby dał mi znać gdy będziemy przy zoo. Jakiś dziadek bez zębów w autobusie pyta mnie skąd jestem? Gdy mówię że z Polski to on na to "Varsovia" zna i kojarzy mój kraj bo ogląda jak mówi "football liga de naranja"hmmm naranja znaczy pomarańczowy. Tak to przecież znaczy nic innego jak Polska Orange Ekstraklasa. Dziadek wymiata i bardzo cieszy mnie że staruszek zna Polską ligę którą ogląda przez Satelitę gdzieś tam w środku dżungli ;) Wysiadam i wpisuję się na listę wejściową w budce z ochroniarzami. Mam ze sobą tylko butelkę wody i aparat. Jeszcze przed wejściem witają mnie skaczące po drzewach piękne małpki. Następnie jest jakaś przerwa śniadaniowa dla tych przewodników. Jeden z nich mi otwiera bramkę i wchodzę do zoo. Jest ono nietypowe bo w dżungli, udaje mi się w końcu zobaczyć najzabawniejszą mordę dżungli - tukana. Jest on niesamowicie kolorowy ale jego dziub to jest coś niesamowitego. Ścieżka prowadzi dalej w głąb gdzie znajdują się żółwie, gdzieś tam pomiędzy drzewami chodzą tapiry. Potem pięknego drapieżnego ptaka widzę, małe i większe gryzonie nie wiem jakie są Polskie nazwy tych zwierząt ale spisałem nazwy po hiszpańsku i łacinie. Widzę dzikiego małego kota. Kolejne tapiry które liżą mi rękę, jest nawet wiewiórka rodem z bajki Epoka Lodowcowa! Brakuje jej tylko orzeszka którego nigdy nie może złapać. Małpki łażą mi nad głową. Potem idę do sekcji z dzikimi kotami ocelotami oraz papugami i dziwnymi małpami oraz wężami boa oraz kapibarami. Na zwiedzenie poświęcam ok 2 godziny. Darmowe dżunglijskie zoo robi wrażenie bo dużo zwierząt sobie biega gdzie chce, żółwie łażą po ścieżkach. Oto nazwy zwierząt które spisałem;

Motelo (chelonia dentiulata) - żółw. cosumbo (potos flavus) guanta( cuniculus paca) mata mata (chelus fimbriatus) charapa (podocnemis expansa) dzik -pecari de collar (pecari tajacu) cabeza de mate ( eira barbara) jaquarundi (puma yagouaroundi) cuchucho (nasua nasua) guatin (myoprocta pratti) ardilla ( sciurus spadiceus) - wiewiór capibara (hydrochoerus hydrochaeris) małpki ;mono ardilla (saimiri sciureus) tigrillo (leopardus pardalis) mono capuchino (cebus albifrons) mono chronqo (lagothrix poeppigii) mono arańa (ateles belzebuth) paujil (mitu salvini)





najzabawniejsza morda dżungli / tukan


z tapirami

roślinka - Usta, Usta

przepiękne dzikie Oceloty



Gdy wychodzę wychodzi również jakiś facet ze swoją dziewczyną ale dosłownie plastykową lalą z zafarbowanymi na blond włosami i w różu. Z biustem jak dwie moje głowy i tak szeroką dupą na dodatek że aż oczy bolą. Coś tam do mnie zagadują, ja się pytam przy okazji czy jadą może do miasta Coca. Mowi że wracają w tym kierunku, idziemy do auta którym się okazuje potężmy pickup forda tak długi i szeroki w środku jakim jeszcze nie jechałem. Widać że facet ma kupę hajsu, to już wiem dlaczego ta lala się z nim buja. Wysadzają mnie w centrum miasta, udaję się do Mercado na obiad. Jak zawsze pyszna zupka i drugie danie tym razem płącąc 2,25$ wytargowałem 0,25$ mniej. Wracam do hotelu, biorę zimny prysznic i spotykam się z Jessicą. Idziemy do parku i jak się od niej dowiaduję jest na czwartym roku studiów turystyki i w tym centrum gdzie ją spotkałem ma praktyki teraz. Spędzamy miło czas w parku, potem idąc nad rzekę. Mieszka niedaleko w małej wiosce i wieczorem po obejrzeniu widoków z mostu nad rzeką. Po spędzeniu miło czasu razem odprowadzam ją na przystanek wraca do domu. Umawiamy się na jutro. Ja wracam do mojego hotelu.

4 Grudzień 2014 Czwartek

Dziś nie mam zamiaru płacić za kolejny dzień w hotelu. Idę rano zrobić zakupy, kupuję 0,5kg sera białego, 5 bananów, cebulę. Idę w poszukiwaniu bułek, znajduję jakąś restaurację gdzie serwują śniadanie. Jest to szklanka pysznego jogurto-mleka z kawałkami owoców,2 bułeczkami i gotowanym jajkiem. Kosztuje mnie to 1,25$ oraz płacę za 7 bułek 1$. Wracam do hotelu, ogarniam się i pakuję. Poza tym muszę wysuszyć namiot bo jest lekko mokry już od dwóch dni spakowany. Oddaję klucz i udaję się nad rzekę koło biura itur. Tam na poręczy rozwieszam mój ręcznik i namiot. Gdy zszywam pokrowiec od namiotu przychodzi jakiś facet i zagaduje po angielsku. Pyta o moją podróż, bo chce zwiedzić Europę. Wypytuje mnie o każdy szczegół jak sobie radzę, gdzie śpię itp. Mówi że musi mieć dużo pieniędzy na podróż. Ja mu odpowiadam że to nie prawda. Ludzie ciągle myślą że trzeba mieć niewiadomo ile pieniędzy na podróż. Można podróżować za groszę tak jak ja. To się nazywa Autostop, gdy płacisz tylko za jedzenie i sypiasz w namiocie nie płacąc zupełnie nic za transport to nie potrzeba majątku. Trzeba tylko chęci i odwagi i nie zamartwiania się na zapas. Najważniejszy jest optymizm i słuchanie własnej intuicji która jest Twoim przewodnikiem. Polecam mu też stronę www.couchsurfing.org dzięki któremu można znaleźć darmowe noclegi niemal w każdym miejscu na świecie. Mówię mu aby nie martwił się o pieniądze gdy podróżuje. Za 2 tysiące dolarów które ma to może on spokojnie poł roku podróżować po Europie oczywiście autostopem i płacac tylko za jedzenie. Potem Diego zaprasza mnie na jakieś owoce. Idziemy przez uliczkę którą pokrywa dach namiotów z jedzeniem. W jednym z nich zauważam w misek ogromne ruszające się białe larwy (gusano). Wygląda to obrzydliwie, zauważam że na grillu są nabite na szaszłyk te larwy i się rumienią. Mam zamiar spróbować, on mi stawia więc szaszłyk z usmażonymi larwami do tego jest nabity kawałek gotowanej juki. Próbuję tą obrzydliwą larwę ale jest bardzo smaczna, a głowca z żuwaczkami bardzo chrupka. Tamtych ruszających się bym nie spróbował, bo on mówił że dużo larw gusano ludzie jedzą na żywca gdy się ruszają. Widocznie jeszcze mi brakuje do Bear Gryllsa.
ruszające się ogromne larwy

smażone na grillu larwy omnomnomnom :)

Potem w sklepie owocowym kupuje mi owoce gruszkę, 2 jabłka, granadillę i jakiś słodki owoc podobny smakiem do melona. Idziemy do parku gdzie mają darmowe wifi. Opowiada że pracuje dla jednej z rafineri których podobno tutaj dużo koło miasta Coca. Potem musi iść i się żegnam z nim. Zostaję w parku i po posileniu się moimi kanapkami z serem i cebulą idę do centrum itur. Tam spędzam godziny na internecie wifi Między innymi rozmawiając z rodzicami i siostrą na skype z którymi rozmawiałek jakieś dobre 3tygodnie temu. Pogoda się załamuje i zaczyna ulewa. Jessica prosi mnie o podanie mojego bloga i fb. Potem gdy kończy pracę zaprasza mnie do swojego domu, idziemy podczas ulewy i jedziemy autobusem do małej wioski.gdzie mieszka. Tam wędrujemy do jej małego drewnianego domku, w środku poznaję jej chrześniaków, braci i siostrę. W środku jest kolorowo bo na ścianach wiszą licze ozdoby i zdjęcia rodziny. Sprawdzamy z Jessicą wodospady, jest jeden wspaniały wodospad - Cascada de San Rafael ale jest on w kierunku południowym koło miasta Tena z którego niedawno przyjechałem. Mają w domku małego dwumiesięcznego pieska który jest niesamowicie słodki. Jest on małym włochatym misiakiem. Mają też drugi domek, jeden jest murowany z szybami i ładnymi drzwiami.Ten w którym się znajduję to ten typowy,prosty i drewniany z cienkich deseczek.Na zewnątrz na błotnistym podwórzu jest toaleta,obok której znajdują się pojemniki na deszczówkę. Opowiadam moim nowym znajomym o mojej podróży oraz przy pysznej kolacji uczę Jessicę Polskiego. Dostaję potem swój własny pokoik z łóżkiem i założoną na nim Moskitierą przeciw komarom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz