poniedziałek, 1 grudnia 2014

Rajskie motyle i wodospady w dżungli :)


26 listopad 2014 Środa

Pakuję się rano i piszę do Elizabeth na facebooku, ona też już się ogarnia. Wytłumaczyłem jej wczoraj drogę, wyszedłem na zewnątrz i dobrze bo szła i nie zauważyła mojego hotelu. Musiałem ją zawołać, wracam po plecak i oddaje klucz. Moja sympatyczna koleżanka ma tylko malutki 10l plecaczek, ja z moim ogromnym i ciężkim 100l plecakiem wyglądam przy niej jak olbrzym. Okazuje się że autobus do Talag nie odjeżdza z terminalu tak jak mi powiedziano a z ulicy na wprost. Wchodzimy do autobusu, jest pochmurnie, gdy jedziemy zaczyna padać. Jedziemy drogą z totalnie zielonym lasem z dżungli jakiego me oczy jeszcze nie widziały. Drewniane lub bambusowe domku pośrodku tropikalnych drzew,palm i bananowców powalają! Za oknem autobusu jak narazie leje deszcz i chyba nie ma zamiaru przestać. Dojeżdzamy do Talag, tutaj wysiadamy i ma tutaj zgodnie z mapą niedaleko wioska Serena. Na rogu w sklepie Elisabeth kupuje bułki i mortadellę oraz wodę. Ja mam mojej wody ok pół 2,5 l butelki. Idziemy więc drogą, piękne zielone drzewa, mija nas facet na koniu z bronią w ręce mówiąc "Hola"! Mamy nadzieje że nie ma zamiaru z niej do nas strzelać. Potem zatrzymuje się pickup i zabiera nas kawałek dalej do drogi wejściowej na jezioro i wodospad. Znak pokazuje 3km do wodospadu i 7km do jeziora. Zaczyna znów padać, zakładam więc osłonę na mój plecak i idziemy drogą do góry, wszędzie po obu stronach ogromne drzewa dżungli i zarośla. Mijamy jakieś drewniane domki a nawet błotne boisko piłkarskie w środku tego dżunglijskiego lasu które wymiata.

Dont shoot !




Gdy idziemy lata pełno tropikalnych i przekolorowych motyli. Chcemy zrobić zdjęcia ale latają tu i tam. Ogromne zielone liście przy drodze, oraz te na drzewach u góry. Są one tak duże, że jeszcze takich nie widziałem. Dochodzimy do domku ze znakiem na wodospad, jest tutaj pełno roślin, pare drewnianych domków. Przy wejściu zatrzymuje nas młody chłopak, mówi że wstęp kosztuje 2$. Ja już nie mam drobnych, Elisbeth  też nie. Wyciągamy grubsze, chłopak nie ma wydać a więc wstęp mamy za darmo. Pokazuje nam ścieżkę na wodospad. Jest ona wąska, jak się wyżej okazuje się ona potem urywa i trzeba iść po strumieniu, nie ma żadnego wodospadu. Butów moczyć nie mam zamiaru, poza tym z moim plecakiem przejście jest niemożliwe. Wracamy do tego domku, tam się posilamy, postanawiamy nie rezygnować. Ja zostawiam plecak swój tutaj i moje buty a zakładam japonki. Biorę dokumenty, telefony i aparat i ruszamy ponownie w górę. Idziemy strumieniem w górę, nad nami drzewa dżungli, pełno pięknych kolorowych motyli lata nad naszymi głowami, najładniejsze są niebieskie totalnie i większe od mojej dłoni. To istny raj, dżumgla z rzeką i kolorowe motyle. Czemu nie mogę być tu dłużej? Zostały mi ponad 2 tygodnie legalnego pobytu w Ekwadorze. Idziemy wzdłuż strumienia w górę w cieniu, słońce tutaj prawie nie dociera. Wspinamy się po kłodach z linami, potem wyżej jest niesamowity mały wodospad z drewnianą drabiną i liną aby po nim wejść. Kurwa gdzie ja jestem? To jest istny raj. Elisabeth wchodzi ja robie zdjęcia i idę inna ścieżką z jej plecakiem i moim aparatem aby ich nie zamoczyć. Potem idziemy wyżej ścieżką polując na te motyle błękitne ale nie ustają w ruchu. W końcu jest potężny wodospad a nawet dwa. Jeden malutki niżej i drugi wyżej , wysoki na ponad 20m i to w środku zielonej dżungli. Od razu się przebieramy i idziemy tam. Woda jest cieplutka jak cholera, mały wodospad jest doskonałym masażystą na kark i plecy. Potem idę na ten wyżej, tutaj już boli, idzie wytrzymać ale spadająca woda to nic przejemnego. Wspinam się trochę w górę po skale gdy spływa na mnie z niego woda. Ten wodospad to najlepsze miejce na świecie, po raz pierwszy w moim życiu kąpie się pod tropikalnym wodospadem dodatkowo w towarzystwie pięknej dziewczyny;). Spędzamy trochę czasu w tym magicznym miejscu.


pod wodospadem Pimpilala


wspinacze




Decydujemy się wrócić na dół i dostać do tego jeziora. Wracamy więc na dół strumieniem, tym razem ja schodzę po linie na małym wodospadzie z drabiną. Zejście w dół jest o wiele trudniejsze niż wejście. Ja w japonkach teraz bez problemu moczę co chwilę nogi. Od chłopaka na dole dostaję wodę do mojej butelki oraz informację o tych tropikalnych motylach. Po pierwsze on studiuje motylarstwo i inne rodzaje insektów. Mówi mi że gdy chcemy zwabić motyle np. Rozgniatamy banana i kładziemy po ok 10min motyle się powinny pojawić. Ten niebieski przepiękny motyl którego chcę sfotografować się nazywa Morfo. Czy jakoś tak. Potem idziemy wyżej drogą w kierunku jeziora, za dosłownie 3 minuty zatrzymuje się pickup widząc nas idących i zaprasza na pakę. Zawozi nas szybko pod samo wejście na to jezioro. Gdy wychodzimy on coś tam woła, okazuje się że chcą zapłatę 2$. Chyba ich porąbało! Oferują podwózkę nie mówiąc nic o zapłacie a na koniec wołają. Mówimy więc że mamy całe 20$, poza tym że nie wiedzieliśmy nic o zapłacie. Co dziwne nikt z tego auta tu nie wysiada i wracają. Myśleliśmy że jechali tutaj, bo jechalh w tym kierunku i nas zabrali. Tutaj również trzeba zapłacić za wstęp i to 3$! Negocjujemy cenę i 2$ za wejście, na dodatek moja koleżanka ma wielkie serce i płaci za mój wstęp. Po wejściu ukazuje nam się trochę drewnianych szałasów i rzeka z krystaliczną wodą. W dole kąpieliską z liną na drzewie. Są tutaj liny graniczne bo ta rzeka wpada do większej całkiem brązowej. Trzeba mieć się na baczności aby tam niespaść. My idziemy do kąpieliska z numerem 3 (piscina nr 3). Jak się okazuje jest to szeroka rzeka z małym wodospadem u góry, lata tu pełno tych niebieskich motyli. Zostawiamy plecaki na skale. Ja idę wyżej i skaczę do rzeki płynąc z jej nurtem w dół to miejsca z malutką plażą. To jest istny raj, nad nami cholernie wysokie zielone drzewa. Pływam z nurtem rzeki skacząc do niej wielokrotnie, woda cieplutka. W tak ciepłej rzece jeszcze się nie kąpałem woda ma dobre 25 stopni. Coś robi się pochmurnie i przychodzi do nas chłopak i ostrzega gdy zaczyna padać to rzeka zaraz przybiera i jest niebezpiecznie. Idziemy więc na dół, tam w domkach zostawiamy plecaki, jesteśmy teraz w miejscu rzeki gdzie jest głębsza i można skakać do wody ze skały. Lecz nie to robi na nas wrażenie a pełno małych przekolorowych motyli fruwających i siedzących tu na skałach! Takich kolorowych motyli jeszcze nie widziałem. Potem się kąpiemy, ja skacze i pływam na dmuchanym kole. Elisabeth mówi że będzie wracała bo zapłaciła za hotel. Ja mam zamiar zostać w tym magicznym miejscu jeszcze jeden dzień dłużej.



takie tam selfie w raju 

:D

Laguna Azul

motyl 88



Żegnamy się jakoś o 15.30. Ja zostaję, opalam się a potem rozmawiam z dwoma chłopakami z których jeden z nich prowadzi tutaj sklepik. Sprzedaje piwa, teraz akurat pije z kolegą i również zostaję zaproszony na wspólne picie ok 3 zimnych piwek Pilsener. Rozmawiamy i wspominam że chcę tu dziś spać. Zamykają to miejsce niedługo bo o 17.00 otwierają o 9.00. Widziałem wcześniej znak do kolejnego wodospadu i mariporario (motylarnia). Napis mówi 2km i z przewodnikiem. Ja jutro z rana chciałbym tam dojść. Pytam chłopaków czy znają drogę? Mówią że tak. Daję jednemu z nich długopis i mówię żeby narysował mi drogę. Rysuje mi więc prostą mapkę z dojściem na wodospad i do plaży przy rzece gdzie są te motyle. Potem on zapytał swojej kuzynki i pozwoliła mi zostać na noc po zamknięciu tego miejsca. Oni potem idą a ja mam dla siebie drewniany domeczek ze stołami i hamakami z widokiem na tą dużą rzekę. Przychodzi do mnie też mały piesek którego karmię tą prażoną dużą kukurydzą gdy jem kolację. Rozkładam matę i śpiwór i szykuje się kolejna świetna nocka, tym razem przy rzekach w dżungli w drewnianym  domku. Poza Nie ma tu żadnych świateł, jestem tylko ja, ten piesek śpiący koło mnie odgłosy poteżnej rzeki i dżungli. Dobranoc ;)

Wędrówka przez dżugle do kolejnego wodospadu

27 listopad 2014 Czwartek

W nocy budzi mnie parę razy łażący pies, rano wstaję ok 6.00 spało się genialnie, komary nie gryzły, żadne zwierzęta nie przyszły nocą. Jem owsiankę z dwoma ostatnimi i miękkimi już bananami. Dla psa niestety nie mam nic, bo muszę przetrwać dzisiejszy dzień. Po spakowaniu ruszam na poszukiwanie tego wodospadu. Ścieżka jest zarośnięta tymi tropikalnymi roślinami, wszędzie poteżne liście i wysokie drzewa z lianami. Zaczyna się woda na ścieżce i cholerne błoto. Buty się w nie wtapiają jak w masło. Mijam ten domek który narysował mi ten chłopak, teraz tutaj jest już ciemno i wilgotno, jak dla mnie totalna dżungla. Przechodzę za jakiś czas strumyk i za nim jest ta ścieżka w górę. Jest w środku tego lasu bardzo wilgotno, wszystko jest mokre. Moja głowa i plecy również ale z wysiłku bo ścieżka jest bardzo stroma. Po lewej jest już mała przepaść, muszę uważać aby się nie poślizgnąć i nie spaść. Widzę już wodospad, piękny i skryty w dżungli, wysoki na ok 15m. Udało mi się dojść i to bez przewodnika, żadnych węży i dzikich zwierząt nie spotkałem. Rozbieram się do naga i zażywam kąpieli pod tym dżunglijskim wodospadem. Na taki poranek w stu procentowym kontakcie z naturą dawno czekałem. Medytuję również pod wodospadem gdy leci na mnie z niego ciepła woda. Ruszam spowrotem za jakiś czas do głównej ścieżki i mam zamiar udać się dalej do Motylarni (mariposario). Kolega powiedział że jest to miejsce na plaży przy rzece. Idę więc dalej przez ten gąszcz zarośli, słychać jakieś tropikalne, rajskie ptaki ale nie widać bo siedzą pewnie gdzieś w wyższych partiach drzew. Mijam powalone drzewa i przedzieram się przez duże parocie. Potem już ścieżka schodzi w dół. Na ścieżce schodzącej prawie pionowo w dół są porośnięte mchem duże kamienie, gdy staję poślizg, obracam się i zaliczam upadek, waląc twarzą o ziemię. Uderzyłem w noc i boli mnie trochę, wydmuchuję z niego ziemię którą miałem w dziurkach. No to mi się ubrudziło. Gdy wstaję zauważam że nie mam jednego z japonek które przywiązałem do plecaka. Świetnie! No ale co tam może uda mi się potem znaleźć gdy będę wracał. Schodzę na dół uważając żeby znów nie zaliczyć gleby na twarz. Jestem na plaży lecz jest ona kamienista z ogromnymi głazami. Widać przy rzece latające tam motyle. Nie jest ich dużo, latają w kółko po kamieniach albo siedzą machając skrzydełkami. Są małe piękne żółte, większe niebieskie, białe, takich pięknych i różnorodnych motyli jeszcze nie widziałem. Próbuję robić zdjęcia makro ale jest to niesamowicie trudne bo są one płochliwe. W ogóle to miejsce to totalna dzicz w dżungli, brązowa rwąca rzeka, tropikalny las i te motyle. Nie ma tu nikogo oprócz mnie. Postanawiam wracać i wykąpać się ponownie w rzece z wodospadem tak gdzie spałem i kąpałem się wczoraj z Elisabeth. Idę więc spowrotem tym wilgotnym tropikalnym lasem, kawałek dalej znajduje mojego japonka. Widzę też pięknego i cholernie dużego motyla ale niestety mi ucieka. 
hamakowo

Naturalnie pod wodospadem skrytym w dżungli


Rio Napo


samotnie krocząc przez dżungle
Wracam do kąpieliska, jestem głodny więc posilam się nietypowo bo tuńczykiem z puszki i tą dużą smażoną kukurydzą którą zwę po Peruwiańsku - cancha. Przechodzę rzekę z moim plecakiem i rozkładam się na piasku. Robię pranie i idę wyżej w stronę wodospadu, jest tu jakaś grupka turystów którzy proszą mnie o zdjęcie. Potem skaczę ze skały do rzęki i płynę z jej nurtem, najlepsza zabawa ever którą powtarzam w kółko. Następnie przychodzi duża grupka turystów z Angli z browarami i przewodnikiem i psują całą magię i ciszę. Potem ja udaję się do wyjścia z parku ok godz 14.00 idę w palącym słońcu spowrotem drogą wzdłuż rzeki. Mijam te drewniane, proste domki w dżungli. Potem dochodzę do tego wejścia na wodospad Pimpalala gdzie wczoraj byłem z Elisabeth. Wita mnie przy jednym z domków, skośnoka kobieta w średnim wieku. Okazuje się że jest to mama tego chłopaka Cristiana który wpuszczał nas na wodospad. Jestem cały spocony, wędrówka z tym cieżkim plecakiem w takim upale to istny koszmar dla mnie. Każe mi usiąść w otwartym szałasie z paleniskiem i odpocząć. Nalewa mi zimnej wody do butelki bo mi się skończyła. Popijając ją opowiadam o sobie i podróży. Idziemy potem na ścieżkę i łapiemy pięknego, dużego żółto-czarnego rajskiego motyla. Ona go przetrzymuje i robię piękne zdjęcia. Nastepnie nadlatuje kolejny motyl z niebieskim kolorem. Ona znów łapie go w siatkę na motyle. Ten to jest coś cudownego. Po rozłożeniu skrzydeł dwa niebieskie paski tworzą literę "V". Zakochany jestem w tych dżunglijskich motylach, mógłbym łaźić cały czas i szukać nowych i je fotografować. Zapewne niestarczyłoby mi na to życia bo tutaj w dżungli pewnie jest ich miliony różnych gatunków. Posilam się kanapkami, potem wpadam na pomysł że mam jeszcze te białe ziarna kawy z Malacatos. Pytam mojej znajomej czy ma może maszynkę do zmielenia? Ona że tak, rozpalamy ogień w palenisku, wrzucam na patelnie ziarna kawy i podsmażam je na ogniu aż robią się czarne. Potem mielę wszystko w młynku i tak o to wyprodukowałem własnoręcznie kawę;). Zalewamy wrzątkiem, słodzimy i pijemy w kuchni małą czarną. Jest to chyba najpyszniejsza kawa jaką piłem,bez żadnych dodatków no i własnej produkcji a ziarna z Malacatos. Potem zauważam na drzewie jakieś owoce, pytam co to? Okazuje się że te pomarańczowe owoce to kakao. Zrzucamy je z drzewa i moja znajoma rozcina nożem. Trzymam w ręce rozpołowiony owoc kakao, są to duże pestki w środku pokryte miałym miąszem. Jem ten miąsz, jest on lekko kwaśny i słodki. Smak jest nieporównywalny do niczego innego. Nie da rady tego opisać, trzeba spróbować. Takiej postaci kakao jeszcze nie jadłem;) okazuje się że pestki się suszy na słońcu przez ok 4 dni, potem miksuje i również trzeba podsmażyć, potem można dodać cukier i mamy pyszne kakao. Moja nowa znajoma w ogóle zaprosiła mnie na imprezę urodzinową jej 5 znajomych którzy obchodzą ją tego samego dnia. Impreza ma odbyć się w sobotę. Jak narazie mówię że nie mam dużo czasu w Ekwadorze, także nie wiem. Dziękuję za zaproszenie ale muszę się zastanowić. Jemy potem kolację w postaci ryżu z tuńczykiem i pomidorem. Następnie dostałem pozwolenie na spanie na werandzie z hamakiem. Siedzę do późna robiąc zapiski, potem układam się w hamaku i zasypiam w tropikalnej Ekwadorskiej krainie.W nocy obudziła mnie poteżna tropikalna ulewa, oraz z początku nie dawali mi zasnąć turyści z naprzeciwka łażący o latarkach z przewodnikiem.
tak mieszkają ptaki w dżungli


a tak ludzie


złapaliśmy rajskiego motyla!


V

Owoc kakao jakiego jeszcze nie jadłem

Kierunek dżunglijski Park Sumaco

28 listopad 2014 Piątek

Przed 6 rano budzi mnie kilkakrotnie dzwoniący telefon mojej znajomej. Ona zaczyna zamiatanie ścieżek po ulewie. Ogarniam się i witam z nią. Potem chodzę po ścieżkach i szukam motyli ale żadnych nie ma. Znajduje za to drzewo z owocami podobnymi do jabłek(araza). Są one kwaśne i mają dużo miąszu w środku. Chodzę tu i tam w czasie gdy ładuję mój telefon.Potem przychodzi jej syn Cristian i rozmawiamy o motylach te piękne gatunki to;  Morfo, agria, rio lines. Pytam o tych turystów co łazili po nocy o latarkach. Cristian mówi że szukali insektów, ptaszników i takie tam. Pytam o ptaszniki i mówię że nawet mam jednego w domu w moim terrarium. On wie gdzie jest tylko jeden. Tuż obok jest roślina na której jest pajęcza sieć z otworem, zaglądam do środka i jest tam piękny maly ptasznik nadrzewny. Nie mam pojęcia co to za gatunek ale wywabiam go patyczkiem i robie zdjęcia. Postanawiam się zbierać w kierunku mojego kolejnego punktu - Parku Narodowego Sumaco. Jeszcze wczoraj się dowiedziałem że oni są bardzo ubodzy, nie mają w sumie nic. Postanowiłem że oddam Cristianowi moje termoaktywne ciuchy i koszulkę. Chłopak bardzo się cieszy przymierzając je i mówi że będzie miał jako ochronę przeciwko komarom. Żegnamy się i ruszam w drogę. Idę w upale spowrotem tą drogą, jest na prawdę gorąco. Po jakimś czasie dochodzę do tej wioski Talag, akurat jedzie autobus powrotny do Tena. Wsiadam więc, kładę plecak z przodu i jedziemy zatrzymując się co chwilę i zgarniając kolejnych ludzi z drogi. Wszyscy to ciemnoskórzy jakby azjaci i azjatki. Nie wyglądają jak typowi ludzie quechua. Wysiadam w Tena i idę pod mój hostal gdzie spałem i łączę się z wifi. Sprawdzam parę informacji. Mam taki pomysł aby wrócić do Peru płynąc Amazonką w dół do Peruwiańskiego Iquitos z Ekwadoru z miasta Coca, przy rzece - rio Napo która jest głównym zasileniem Amazonki. Nie mam pojęcia ile to kosztuje ale fajna przygoda płynąć Amazonką - królową rzek. Przypomina mi się książka mojego ulubionego podróżnika Jacka Pałkiewicza "Amazonka" gdy to wyruszył z ekspedycją w celu odkrycia jej źródła. Jako pierwszy odkrył jej źródło, zaczyna się ona w Peru koło kanionu Colca w którym trekkingowałem 4 dni z moim kolegą Polakiem - Przemkiem. Chciałbym tam wrócić koło kanionu Colca i zobaczyć źródło Amazonki, bo zupełnie zapomniałem że ono jest niedaleko tego kanionu. Spod hostelu idę w dół miasta w kierunku Mercado, bo nie mam już nic do jedzenia. Po drodzę idę do dwóch biuch turystycznych. Biorę mapkę parku Sumaco oraz w drugim pytam o spływ z miasta Coca do Iquitos w Peru. Facet daje mi wizytówkę jego znajomego. Ruszam mostem do mercado na drugie piętro do tej Comedor gdzie ostatnio jadłem. Dziś pełno ludzi bo jest 14.00, Pani mówi że zupy nie ma, ale jednak przynosi mi z drugiej restauracyjki, oczywiście doprawiam pikantnym sosem Aji. Na drugie danie ryż,mięso, gulasz z fasoli. Jestem tak głodny że zamawiam pół drugiego dania jeszcze i popijam 3kubkami napoju. Potem na dole kupuję 4banany,pomidora i paprykę. 500g sera za 2$, oraz na zewnątrz 5 bułek 15 centów każda. 600g ciastek kupiłem już wcześniej za 2$ i owsiankę. Poinformowano mnie że jeździ autobus z Tena do tego parku Sumaco. Nazywa się "Express Napo". Ja tam oczywiście idę na wylot miasta i ustawiam się za rondem. Zatrzymuje się busik z dwoma facetami. Jeden z nich robi miejsce na tyle i wsiadam. Wiozą owoce i jadą do miasta Coca. Kierowca Daniel jedzie ze swoim ojcem Roberto. Mówi że niedługo też wybiera się w podróż, ma zamiar jechać motorem na sam dół Ameryki do Patagonii. Mnie też to czeka, bo jestem w Ekwadorze na równiku a muszę zjechać autostopem na sam dół do mojej upragnionej Patagonii. To będzie jakieś z 15tys kilometrów, tak mi się wydaje. Potem gdy jedziemy droga staję się bardzo kręta i niebezpieczna, kierowca szaleje wyprzedzając przed tymi zakrętami, zarówno ja jak i jego tato mamy stracha trochę. Ja trzymam się siedzenia gdy wjeżdzamy w zakręty. Jeszcze mówi mi sam że ta droga jest bardzo niebezpieczna i zginęło tu wiele osób. No dzięki! Teraz zostałem pocieszony! Przejeżdzamy przez liczne mosty i jest tu parę wodospadów dżunglijskich. Dojeżdżamy do małej wioski z wjazdem do parku Sumaco. Wymieniamy się kontaktem internetowo-telefonicznym. Jego tato w ogóle poszedł i zagadał z jakimś facetem na motorze, podjechał tutaj i mówi że do biura informacji jest 300m. Ja muszę dostać się do miasteczka Pacto Sumaco, lecz jak mi mówi facet to jest 7km stąd. Jadę z nim na jego motorze pod to biuro, tam pracownicy w białych koszulkach potwierdzają mi informację że trzeba z przewodnikiem do parku wejść. Kosztuje on podobno 45$ za dzień! Mówię że to za drogo, poza tym na tej trasie są 3 schroniska. Informują mnie że o negocjację ceny muszę zapytać w biurze w miasteczku. Idę więc drogą w górę, widzę jakiś wieśniaków, kobieta niesie kosz na plecach który ma zaczepiony na czole! Coś niesamowitego, robię zdjęcie i po obu stronach drogi rosną jakieś pomarańczowe owoce na skórce mają małe kolce, obieram je i okazuje się że jest to ten owoc który jadłem w wolontariacie- Naranilla. Jest on zielony w środku i smakuje jak słodki pomidor. Akurat te chyba są niedojrzałe bo są kwaśne. Zrywam pare ale małe kolce kłują mnie w palce, idę dalej drogą słuchając ogłosów tropikalnych ptaków i podziwiając zieleń tej dżungli, w tym jakieś ogromne trzciny jakby wysokie na dobre 30m! Jest już po 17.00 grubo, rozglądam się za miejscem na namiot. Mijam małe drewniane domki skryte w zaroślach dżungli oraz kolejne ogrody z tymi owocami naranilli. Rozbijam namiot w jednym z nich pomiędzy drzewkami. Jutro rano mam zamiar dojść do miasteczka.

29 listopad 2014 Sobota

Nastawiłem budzik przed 6.00 aby się zebrać wcześniej ale słyszę że leje deszcz. Nie mam zamiaru się ruszać dopóki nie przestanie padać, pada tak do 9.30 gdy się ponownie budzę i nie ustaję. Spędzam więc cały dzień na oglądaniu serialu "Skins" rozładowując przy tym prawie 2 baterie.  Jutro niezależnie od tego czy padać będzie czy nie ruszam do miasteczka. Czytałem również na moim ebooku przewodnik z Lonely Planet o Ekwadorze i dowiedziałem się mniej więcej o tym jak przepłynąć łodzią z miasta Coca w Ekwadorze do serca dżungli Iquitos w Peru. Lecz najpierw muszę ogarnąć sytuację z tym parkiem Sumaco do którego jak narazie nie dotarłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz