poniedziałek, 11 maja 2015

Miasto Pasto,gorące źródła i couchsurfing

24 kwiecień 2015 Piątek

Rankiem rodzinka nakarmiła mnie zupą z ziemniakami która przy chłodnym i deszczowym dniu to na prawdę coś rozgrzewającego. Dziś postanowiłem, że zrobię sobie jeden dzień przerwy i odpocznę po tym trekkingu po wulkanie Cumbal bo dopiero dziś poczułem moje nogi. Nie ma sensu się przemęczać w pierwszych dniach podróży po Kolumbii tak więc w jadalni w której spałem robie zapiski a potem w kuchni pomagam smażyć małe empanady które wspólnie konsumujemy popijając kawą. Podczas posiłku Alexander opowiada mi o Guerrilla, że mają siedzibę niedaleko gdzieś za wioską Milaflores i bogaci farmerzy którzy mają ponad 30 krów muszą płacić im haracz około 5 milionów peso jak nie no to kulka w łep. Poza tym Guerrilla zabija generalnie złodziei i bandytów po tym gdy dadzą im ostrzeżenie aby zaprzestali przemocy a Ci nie słuchają. Podobno niebezpieczna okolica w Kolumbii to Cauca gdzie zabili oni ponad 10 policjantów. Pytałem też czy molestują oni turystów, porywają itp. Podobno nic do turystów nie mają no może do tych bogatych z wielką ilością kasy. Jak narazie podczas mojej wędrówki nie spotkałem żadnej Guerrilli i nie mam zamiaru. Miejsce to jest super ciche i totalnie oddalone od cywilizacji, jezioro byłoby piękniejsze gdyby świeciło słońce i udało mi się zobaczyć dodatkowo szczyt wulkanu pod którym spałem w namiocie. Wczoraj nie udało mi się wysuszyć wszystkich rzeczy więc rozwieszam je na zewnątrz w specjalnie do tego stworzonej suszarni z drewnianej konstrukcji okrytej plastykowej płachtą. Pod nogami biega ciągle suczka która łasi się niesamowicie na przemian opiekując małymi szczeniaczkami które są ciągle głodne. Wieczorem rodzinka idzie wcześnie spać ja też udaję się na mój słomiany materac i wypoczywam tak jak zamierzałem.

25 Kwiecień 2015 Sobota

Pora ruszać dalej w drogę w kierunku miasta Pasto. Po wspólnym śniadaniu z Alexandrem jego mamą i babcią robimy pamiątkowe zdjęcia i wymieniamy się numerem telefonu. Żegnam się z Kolumbijską rodzinką mieszkającą nad tym jeziorem która okazała mi niesamowitą gościnę. Rosalva też udaje się na dół do miasta Cumbal także idziemy więc razem drogą i niżej udaje nam się złapać motostopa który zawozi nas kawałek dalej, a stamtąd pickupa do centrum miasta Cumbal. Muszę ogarnąć krawca bo moje spodnie w kratę totalnie się poniszczyły, zawitałem do zakładu fryzjerskiego Rosalvy gdzie zostawiłem plecak. Wspólnie poszliśmy do małego domku, który okazał się być domem pewnej krawcowej której pokazałem spodnie i koszt zszycia 4000 peso czyli niecałe 2$ i półtora godziny oczekiwania które wykorzystuje na ogarnięcie informacji na bloga. Zjadam obiadek za kolejne 4000 w pewnej restauracji w centrum tego ubogiego miasteczka w którym wszyscy na mnie patrzą. Fakt jest taki że nie przyjeżdzają tutaj prawie żadni Gringo bo nie jest to miejsce turystyczne no i panująca gdzieś tam w górach Guerrilla. Ludzie chyba nawet podziwiają mnie za odwagę, że jestem w takim miejscu i to zupełnie sam. W sklepie gdy kupuję ser ludzie witają mnie serdecznie i pytają skąd jestem i dokąd się udaję, opowiadam gdzie byłem i zostaje mi polecone jakieś jezioro "laguna verde" koło miasta Guachucal przez które mam zamiar jechać do Pasto.


Rodzinka która mnie gościła

podpis Guerrilli

 Nie chcę się wracać ponownie do Ipiales bo droga za długa no i już tam byłem tak więc obieram inną. Odbieram spodnie w których teraz bez wstydu będę mógł się poruszać chociaż nawet gdybym miał i w takowych chodzić i tak wyróżniałbym się z tłumu i chyba nikt nie zwróciłby na to większej uwagi bo ludzie tutaj są na prawdę biedni i skromnie ubrani. Żegnam się z moją znajomą w jej zakładzie fryzjerskim i ruszam na wylot miasta gdzie udaje mi się dojechać samochodem z plandeką do Guachucal które przechodzę z buta będąc atrakcją dla lokalnych mieszkańców. Po drodzę wstępuję do tutejszego Kościoła i mijam jakąś kontrolę pojazdów przez uzbrojonych w karabiny wojskowych zwanych Ejersito walczących z Guerrillą. Na wylocie koło stacji benzynowej zatrzymuje się kolejne autko jadące do miasta Tuquerres gdzie muszę się dostać. Opowiadam facetowi o podróży a on poleca udanie się nad te jezioro laguna verde w kraterze wulkanu Azufral ale gdy spoglądam w górę wszystko we mgle i chyba pada deszcz tak więc odechciewa mi się po raz kolejny iść na trekking w górę innego wulkanu. Facet w pewnym momencie się zatrzymuje i prosi mnie abym wysiadł z samochodu co się okazuje pod wycieraczką i fotelem znajdują się butelki z alkoholem!! Spod dwóch foteli wyciąga łącznie 12 butelek i ładuje je do plastykowej miski którą trzyma lokalna kobieta kupująca je od niego za 135 tys peso. Haha to ci niespodzianka jadę z przemytnikiem spirytu, następnym klientem okazuje się kolejna osoba kupująca tym razem słodycze i chipsy które facet wyciąga spod tylnego siedzenia i jak sam mówi wszystko zakupił w Ekwadorze. Dojeżdzamy do miasta Tuquerres gdzie korzystam z internetu i szukam miejsca na nocleg u couchsurferów w Pasto na jutro. Przechodzę z buta na wylot i próbuję złapać stopa ale nikt się nie zatrzymuje lecz finalnie pewien taksówkarz zawozi mnie do kolejnej wioski za miasto skąd łapię kolejnego ładując się na pakę małej ciężarówki i wysiadając w jakiejś nieznanej mi wiosce. Za jakieś 30-40 min będzie nastanie zmrok, postanawiam spróbować ogarnąć kolejny autostop który może zawiózłby mnie bliżej Pasto i gdzieś rozbiłbym namiot bo po nocy nie będę ogarniał i szukał hostelu który zapewne musiałbym zapłacić. W pewnym momencie podjeżdza mały stary opel a w nim przyjaźnie wyglądający facet w średnim wieku i jadący do Pasto, wsiadam więc do środka i jedymy. Mój jak się potem okaże przyjaciel ma na imię Carlos i jest politykiem w Tuquerres które właśnie opuściłem. Po drodze zaprasza mnie na kanapkę z serem i sokiem ananasowym na rozwidleniu dróg Ipiales - Pasto. Powiada mi, że ma żonę z dwójką chłopaków ale coś się nie układa i jedzie właśnie do Pasto na imprezę urodzinową córki jego kochanki. Pokazuje mi on je na zdjęciach i obie są bardzo pięknymi Kolumbiankami a i zostaję zaproszony przez niego na tą imprezę urodzinową ;). Wjeżdzamy do półmilionowego miasta Pasto położonego na 2594m u podnóża czynnego wulkanu Galeras 4482m. Światła lamp ulicznych oświetlają miasto a ja jadę w kierunku imprezy urodzinowej całkiem na spontanie! Podjeżdzamy pod jakieś centrum handlowe w centrum miasta gdzie na górze jest restauracja udekorowana balonami no to już wiem, że to tam. Zostawiamy auto na strzeżonym parkingu wraz z moim plecakiem w środku i idziemy na górę gdzie poznaję jego bardzo ładną "przyjaciółkę". Jest tutaj orkierstra w kapeluszach, młodzi znajomi solenizantki może w sumie jest z 15 osób. Ja cykam fotki o które mnie poproszono gdy to wchodzi dziewczyna obchodząca dziś osiemnaste urodziny. Carlos mnie przedstawia a ja składam życzenia urodzinowe dziewczynie którą widzę po raz pierwszy w życiu i to zupełnie nic nie mając w podarunku dla niej aż się głupio poczułem. Ciekawe co ona sobie myśli widząc jakiegoś gringo w kapeluszu który pojawił się na jest 18 tych urodzinach? Orkiestra wygrywa pieśni urodzinowe i potem dziewczyna zdmuchuje świeczki z tortu stojącego wewnątrz stołów z zasiadającymi przy nich gośćmi. Sesja zdjęciowa w meksykańskim kapeluszu no to w końcu nie jestem jedynym kapelusznikiem tutaj a dziewczyna w nim jest niesamowicie seksowna i mam nawet okazję na wspólne zdjęcie;). Siadamy do stołu gdzie dostaję tortillę z mielonym mięsem i chipsami z platanów oraz słodkawym sosem oraz napojem kokosowym. Na deser oczywiście każdy dostaje kawałek urodzinowego tortu który jest równie pyszny. Imprezka tutaj trwa może z 1,5 godziny po której młodzież zbiera się na tańce gdzieś na mieście a ja z Carlosem i jego lubą oraz dwójką znajomych udajemy się w rejon klubów gdzie oni idą też się bawić. Zostaję podwieziony w rejon dworca autobusowego gdzie jest pełno hosteli, Carlos płaci mi za noc w jednym z nich i umawiamy się na jutro bo chce on latać na paralotni z wulkanu Galeras i też mnie zaprasza do towarzystwa. Wymieniliśmy się numerem telefonów i on zostawia mnie po zapłaceniu 20 tysięcy peso (ok 9$) za hotelowypokój z tv i prywatną łazienką oraz wifi ! W życiu bym się nie spodziewał, że tak zostanę przywitany w Kolumbii w pierwszym większym mieście jakim jest Pasto - coś niesamowitego!!
 
tyle alkoholu się zmieściło pod fotelami mojego autostopowego przejazdu 

spraw swojemu pojazdowi rogi 

autostop na pace


z piękną kolumbijską solenizantką  : )

urodzinowy posiłek i także dla Gringo 


26 Kwiecień 2015 Niedziela

Miałem udać się na terminal autobusowy o godzinie 7.00 i podjechać w pewne miejsce aby spotkać z moim nowo poznanym przyjacielem z wczoraj i pojechać na wycieczkę na wulkan Galeras aby zobaczyć paralotnie ale skontaktowałem się z nim i jest ona odwołana w wyniku złej pogody. Sprawdzam więc couchsurfing i pare osób odpisało lecz niestety nie może mnie gościć. W chwili gdy sprawdzam co tutaj mogę robić w Pasto dzwoni telefon o nieznanym mi numerze, po odebraniu facet pyta czy jestem tym Polakiem z couchsurfingu? Odpowiadam, że tak i dowiaduje się, że może mnie przyjąć dzisiaj ale niedługo wychodzi do jakiegoś klubu i musiałbym się streszczać. Dostaję adres "ulica 21 koło clinica fatima " zaznaczam miejsce na gps i opuszczam hotel i ogarniam autobus nr c11 który zawozi mnie w to miejsce. Host ma na imię też Carlos tak jak ten z wczoraj gdy idę ulicą 21 dzwonię on mówi że jest w restauracji, odwracam się i macha mi z niej. Przychodzę i witamy się - jest on niskim mężczyzną w średnim wieku o pozytywnie emanującej energii, jest z nim inny couchsurfer - Kolumbijczyk o imieniu David z miasta Armenia który też dziś przybył i zaczął właśnie swoją autostopową podróż w kierunku Patagonii. Pijemy razem herbatkę w tym lokalu i zawijamy na mieszkanie kawałek obok które okazuje się być skromne ale ogromne. Po lewej duże pomieszczenie prowadzące do łazienki i dwóch kolejnych w którym będę spał bo przyjeżdza też dziewczyna z Niemiec wieczorkiem a że była przede mną no to będzie miała pokój z łóżkiem. Ja na materacu będę kimał, David ma pokój po prawej a dalej znajdują się pomieszczenia gospodarza salonik z dużą plazmą na ścianie, kuchnia i jakieś pomieszczenie robocze. Wypakowuję swoje rzeczy i Carlos zaprasza nas do klubu lecz nie na imprezkę tylko do klubu tenisowego w którym gra. Pod domem łapiemy taksówkę która zawozi nas na korty, które aktualnie są zajęte a więc czekamy na ich zwolnienie. W między czasie wymieniamy się opowieściami i robimy zdjęcia grających tam zawodników, pogoda trochę deszczowa dzisiaj tak więc siedzimy na ławce z zadaszeniem. Jest dziś tyle osób, że finalnie nie gramy na głównych kortach a idziemy na mniejszy na zewnątrz i tam praktykujemy tenisowe odbicia - Ja z Davidem kontra nasz couchsurferowy gospodarz Carlos. Jemy obiadek za 3,5tys peso w pobliskiej restauracji i wracamy piechotą na chatę gdzie ja po przyjściu zmywam zakurzoną podłogę pomieszczenia w którym mam spać i układam potem materac na podłodze. Coś się zapowiada sportowa Niedziela bo udajemy się teraz na piłkę nożną jadąc kolejną taksówką w pewną część miasta gdzie odbierają nas znajomi Carlosa z którymi dojeżdzamy na wzgórze z boiskiem piłkarskim wyłożonym sztuczną murawą. Dojechał brat gospodarza ze swoją córką i znajomymi, wchodzimy na boisko i wybierają oni skład gdy dowiadują się, że z Polski mówią na mnie "Lewandowski" i dołączam do ekipy brata Carlosa a więc przeciwko niemu i Dawidowi. Skład pięciu na pięci na małe bramki i rozpoczynamy grę.
-Pierwsze minuty gry
- piłka pod bramką przeciwnika
- bramkarz łapie i ją wybija
- Lewandowski odbija kolanem piłka leci ku górze i wpada do bramki - gooooooool !!! Polacy nie gęsi i pierwsze gole w Kolumbii strzelają ;) Biega mi się trochę do dupy bo w wysokich butach górskich to nie zabawa, przydałoby się może zaopatrzyć w jakieś lżejsze dodatkowe obuwie. Podczas całego meczu udało mi się strzelić ze dwa gole co i tak jest dobrym osiągnięciem. Po bardzo przyjemnej i aktywnej grze cali spoceni i zmęczeni wracamy pod dom Carlosa autem jego znajomych. Widzimy już czekającą pod drzwiami dziewczynę o blond włosach, podchodzimy i witamy się , ma ona na imię Morgan - błękitne oczy i włosy splecione w warkocz. Pogmagam z plecakiem i idziemy na piętro gdzie dostaje ona swój pokój. Dziewczyna przyjechała dziś z Quito do Pasto a więc kawał drogi, podróżuje od jakiegoś czasu po Ameryce Południowej ale mieszka tymczasowo w Brazylii gdzie ma chłopaka. Przemierzyła w ciągu tej podróży Boliwię, Peru i Ekwador ale w znacznie szybszym tempie niż ja. Powiada że ma 20 dni w Kolumbii tylko a potem wraca do Brazylii gdzie zapłaciła za kurs Brazylijskiego. Mój przyjaciel Carlos z Tuquerres zaprosił mnie do siebie i aby odwiedzić to jezioro - laguna verde w kraterze wulkanu Azufral 4070m tak więc proponuję mojej nowo poznanej znajomej, że jak chce to może udać się ze mną na górski trekking i kemping jutro ale muszę się najpierw skontaktować z moim znajomym. Wieczorkiem Morgan idzie wcześniej spać po całym dniu podróży a David przyprowadza swoją koleżankę i w salonie naszego hosta robimy karaoke bo ma on mikrofony i dużego smart tv na którym wyświetla utwory. Dołączają do nas potem znajomi z dzisiejszej gry w piłkę w tym jego brat z córką. Ja polecam mojemu znajomemu Davidowi przecudowne góry w Peru (Cordilliera Blanca), które są najpiękniejszymi górami jakie do tej pory widziałem!On natomiast jako miłośnik gór poleca mi góry w Kolumbii w które również muszę się udać. Idę spać koło północy i żegnam się z moim ziomeczkiem Davidem który rusza jutro z rańca do Ekwadoru a potem w polecone góry Cordilliera Blanca w Peru.




karaoke


27 kwiecień 2015 Poniedziałek

Postanawiamy z Morgan, że chcemy ten górski trekking z kempingiem tak więc kontaktuję się z Carlosem z miasta Tuquerres który po nas przyjedzie ok godziny 17.00. Z koleżanką wyruszamy na miasto i zwiedzamy trochę Kościołów i architektury tutaj panującej. Po powrocie wraz z naszym hostem idziemy do Mercado aby zakupić składniki na obiad który chce przyrządzić Morgan. W mieszkaniu rozpoczynamy gotowanie na które składa się ugotowany łosoś w sosie śmietanowo-cebulowym podany z makaronem. Danie jest bardzo pyszne z surówką z pomidorów. Po obiadku podjeżdza znajomy z Tuquerres i zachodzi na mieszkanie naszego hosta gdzie następuje zapoznanie się jednego Carlosa z drugim. Kopiujemy zdjęcia z przyjecia urodzinowego w którym uczestniczyłem i potem po godzinie żegnamy się z naszym hostem i mamy nadzieje zobaczyć po powrocie z gór. Pakujemy nasze duże plecaki i wsiadamy do auta Carlosa i jedziemy wraz z nim do Tuquerres gdzie mieszka. Niestety nie ma miejsca w domu dla dwóch osób aby nas przenocować tak więc podjeżdzamy pod hotel gdzie funduje nam dwa pokoje koło siebie! Facet jest niesamowicie miły i aż nam głupio przyjmować taką ofertę. Jutro z rana on przyjedzie swoim drugim autem - jeepem i zawiezie nas w górę wulkanu Azufral skąd mamy iść nad jezioro laguna verde. Rozmawiam z moją przyjaciółką Morgan do późna i okazuje się Mieszka w Niemczech w Frankfurt am Main oraz podróżuje ona od małego bo jej mama pracuje dla lini lotniczych lufthansa i ona ma 90% zniżki na loty nawet na całym świecie ;).
 
katedra w Pasto

wojsko patrolujące ulice w przypadku ataków  Guerrilli



28 kwiecień 2015 Wtorek

Pobudka w hostelu po godzinie 7.00 widzę że Morgan już też na nogach teraz czekamy wspólnie na Carlosa który się zjawia przed 9.00. Gdy wychodzimy z plecakami czeka na nas żółty jeep z dużą rurą wydechową przy oknie. Wsiadamy i jedziemy na miasto gdzie zostajemy zaproszeni na śniadanie do jednej z restauracji ale to jest potęga bo jest to zupa coś w rodzaju rosołu tyle że z wołowiny. Na drugie danie mięso gotowane z ryżem, ziemniakami i buraczkami ! Tak to jest śniadanie! Tutaj w Ameryce południowej szczególnie Peru, Ekwador i wygląda na to że też Kolumbia konsumuje się jako śniadanie zupę z drugim daniem co u nas w Europie je się jako obiad. Jesteśmy tak objedzeni, że resztę pakujemy na wynos i zjemy jak będziemy w górach. Kupujemy bułki i biały ser na wyprawę a następnie jedziemy już za miasto i wjeżdzamy na bezasfaltową drogę prowadzącą w górę zboczem wulkanu Azufral. Dojeżdzamy do małego domku tzw. "cabańa" gdzie wita nas ciemnoskóra indianka i wpisuje na listę odwiedzających. W tym małym domku zostawiamy również większą część naszych ubrań i rzeczy aby nie dźwigać wszystkiego. Ja zabieram oczywiście namiot, śpiwór, kuchenkę trochę ciuchów itp. bo rzeczy mają tutaj być bezpieczne w środku tego pomieszczenia co nam gwarantuje Carlos. Kupuje nam po dwa lizaki i ruszamy wspólnie jego jeepem w górę w stronę jeziora. Droga jest bardzo wyboista że rzuca nami w środku na wszystkie strony. Wyżej wysadza nas i poleca aby dojść do gorących źródeł znajdujących się w Chimangual i rysuje małą mapkę, no i gdy zechcemy obozować w moim namiocie to odbierze nas tutaj po południu pod tym górskim domkiem (punktem kontroli). Ruszamy we mgle bo niestety tu na górze panuje nieciekawa pogoda, po 3 km wędrówki jesteśmy przy punkcie widokowym z którego nie widać żadnego jeziora. Kupiliśmy wcześniej trochę czekoladek których jemy. Nagle z mgły wyłania się chłopak z dziewczyną ubrani w normalne ciuchy prawie jak na lato a dziewczyna w czółenkach! Pizga tutaj jak w Kieleckim albo i gorzej a oni 5km przeszli w takim chłodzie. Ja z Morgan zastanawiam się co robić i finalnie postanawiamy nie schodzić nad jezioro zgodnie ze znakiem który wskazuje 700m w dół a udać się dalej jedną z dróg w kierunku tych gorących zródeł. Były dwie drogi jedna w lewo a my wybraliśmy tą szerszą w dół nagle zaczyna padać deszcz tak więc zarzucamy pokrowce przeciwdeszczowe na plecaki. Morgan ma tylko zwykłe adidasy ja natomiast buty trekkingowe po chwili jesteśmy już cali mokrzy bo deszcz nie ustaje na sile. Dopiero niżej gdy schodzimy w kierunku jakiś zielonych dolin ustaje ale wiem, że to chyba nie ta droga którą mieliśmy iść bo po pierwsze za długo a po drugie żadnych gorących źródeł nie widać natomiast zielone doliny i jakąś skalistą górę nazywaną "dedo de Dios" - palcem Boga. Cieszymy się, że przestało padać i wyszło słońce bo z miejsca z którego przyszliśmy wciąż szaro i pewnie pada. Odpoczywamy racząc się ryżem z mięsem i ziemniakami które zostały ze śniadania oraz mandarynkami,bananami i czekoladkami. Przed nami jest mała górka gdzie idziemy w celu zrobienia fotek a w tym samym czasie schodzi jakiś facet z trzema obładowanymi mułami i podchodząc do nas i pyta czy się nie zgubiliśmy? Odpowiadamy, że trochę tak bo mieliśmy dojść do gorących źródeł ale coś nie widać. Poleca nam żebyśmy zeszli ścieżką a potem skręcili w lewo która nas do nich zaprowadzi. Poza tym nie zgubimy się bo działają gpsy w naszych telefonach i pokazują że główna droga jest gdzieś tam w dole ale też jesteśmy całkiem po innej stronie gdzie powinniśmy jak domniemam. Schodzimy niżej, nabieramy wody do naszych butelek z jednego ze strumyków. Roztaczają się widoki na okolicze zielone doliny i góry, mijamy piękne krzewy z czerwonymi kwiatami - coś niesamowicie pięknego. Gdzies niżej jakby ścieżka się urywa i widać jakieś malutkie gospodarstwo do którego idę i pytam o drogę. Lokalny mówi że za tą górą na wprost jest ścieżka która zaprowadzi nas do tych gorących źródeł. Powiedzieli mi oni że nie widzieli jeszcze tutaj jak żyją żadnych Gringo..... . Wierzę im bo gdy schodzimy w dół to widzę ich całą rodzinę siedzącą na zielonym wzgórzu i obserwującą nas z niego. Wyżej prowadzą 2 ścieżki jedna w górę a druga w dół ale to nie tędy mamy iść, szukam przejścia wyżej ale nic nie widać dopiero potem tuż obok zauważamy ścieżkę i schodzimy kawałek gdzie jest idealne miejsce na kemping z widokiem na doliny i przy różowych krzewach! Rozbijamy mój namiot i poszerzamy miejsce do spania układając koło materacu ubrania. Plecaki i buty układamy w przedsionku a siadamy na zewnątrz i robimy kanapki z serem, sosem sojowym i czerwoną papryką w proszku popijając przy tym herbatę z boldo. Komary tną i robi się chłodno tak więc wchodzimy do namiotu i okrywamy się moim śpiworem rozmawiając do późnej nocy ;) Morgan opowiadała też, że uwielbia słuchać do snu audiobooka "opowieści trzech detektywów" - die drei fragenzeichen.

śniadanko z naszym przyjacielem Carlosem

koło schroniska

jazda!

Laguna umarłych  - Laguna los muertos





stópki,kupka i grzybki :)


padało i lało ale się opłaciło :)


niektórzy nazywają mnie  POLOCO 



Tylko w Kolumbi maki w multikolorach


takiii kemping

Wieczorna herbata

29 kwiecień 2015 Środa

W nocy nie zmarzliśmy i panowała zupełna cisza bez jakiego kolwiek powiewu wiatru. Rano udaję się nad strumyk nabrać wody na śniadanie i przy okazji zbieram do kubka duże, czarne jeżyny które zauważam nade mną. Wracam i po zagotowaniu wody posilamy się pyszną owsianką z bananami, jeżynami i cukrem z paneli. Po ogarnięciu się wyruszamy w drogę która prowadzi do zalesionego terenu. Schodzimy w dół do kolejnej doliny zastanawiając się czy to właściwa droga bo zdaje się że wracamy się w stronę gór a nie w kierunku przeciwnym do głównej drogi.Po przejściu strumyku okazuje się jednak że pnie się ona stromo w górę i za jakiś czas jesteśmy na jej płaskiej części gdzie wita nas pełno kolorowych kwiatów i krzewów niebieskich, czerwonych, różowych a do tego widoki na zielone doliny i tą górę - palec Boży w oddali. Jest tutaj po prostu pięknie. Musimy niestety kilkakrotnie schodzić w dół i potem znów wchodzić stromą i wąską ścieżką aby przekroczyć kolejne doliny. W pewnym momencie dochodzimy do jakiejś malutkiej osady i tam na zielonym wzgórzu spotykamy dwie kobiety z psem i pytamy o drogę do gorących źródeł. Udają się z nami kawałek wyżej i wyjaśniają że są one w dole tej doliny przed nami i potem musimy ponownie wejść na górę jeśli chcemy dojść do drogi. Kobiety siadają koło nas gdy posilamy się kanapkami a mały piesek zakrada się aby zjeść co nieco. Przyłącza się również jeden facet z kobietą i gdy już wszyscy razem siedzimy wypytują nas skąd jesteśmy, oczywiście po naszej odpowiedzi oni nie mają zielonego pojęcia gdzie znajdują się nasze kraje. Jedna z kobiet Mówi że jak mieszka tu 7 lat to jeszcze nie widziała tutaj Gringo co oznacza, że szlak ten którym idziemy raczej do turystycznych nie należy. Gdy schodzimy ścieżką w dół zjawia się facet z małą dziewczynką i trzema krowami, pokazuje nam te gorące źródła w dole które okazują się być małym brązowym bajorkiem z jakimś opuszczonym basenem. Nie takiego widoku się spodziewaliśmy no ale cóż w wyniku zgubienia właściwej ścieżki do termów w Chimangual i tak te zastępcze są dobrym osiągnięciem. Gdy siedzieliśmy z tymi ludźmi robili nam zdjęcia telefonami i teraz sytuacja się powtarza i kolejne osoby gór chcą z nami zdjęcia. Dochodzimy finalnie do tego miejsca z termami, jest to mały podmokły terenik ze słomianym parasolem pod którym układamy bagaże. Koło skały stoi kamienny kwadrat z otworem z którego bije gorąca woda z wnętrza ziemi (przypominam że znajdujemy się u stóp wulkanu Azufral). Woda płynie do małego w całości naturalnego kamiennego baseniku o jasnobrązowym kolorze obok którego jest też większy ale brudniejszy. Widnieją tu na skałach kolory pomarańczy,zieleni, rdzy co doskonale świadczy o wulkanicznej aktywności. Wchodzimy do małego i płytkiego kąpieliska w którym można uśiąść i się oprzeć i woda jest niesamowicie ciepła spokojnie ok 40-45 stopni Celcjusza. Gdy robi się za gorąco wychodzimy i 3m obok znajduje się strumyk z zimną wodą tak więc na przemian zażywamy gorącej kąpieli i zimnej zanurzając się w rzece. Sprzyjają nam do tego widoki na zieloną i wysoką część doliny w której się obecnie znajdujemy i te malutkie termy są zwane "Tercan". Ok godziny 14.00 mamy dość i po kąpieli w czystej wodzie strumyka i wysuszeniu wyruszamy w drogę. Ja generalnie mógłbym zostać tutaj na dłużej ale moja towarzyszka Morgan nie bo ma ona tylko 16 dni na zwiedzenie Kolumbii po których wraca do Brazylii do swojego chłopaka i szkoły języka tego kraju. Finalnie udaje się wejść na kolejną górę do małej wioski gdzie po zakupie ciasteczek i posileniu się nimi pokonujemy ostatni etap wędrówki schodząc do głównej drogi. Tam koło jakiegoś budyneczku przydrożnego łapiemy stopa małym furgonem którym dojeżdzamy do wioski Espino. Dla Morgan ten autostop był pierwszym w życiu bo nigdy nie autostopowała. W wiosce idziemy na obiad do jednej z restauracji gdzie ja zamawiam tylko zupę i kontaktuję się z Carlosem z Tuquerres, że jesteśmy w tym miejscu, na tą wieść on mówi, że niedługo po nas przyjedzie. Zjawia się za jakąś godzinkę swoim mniejszym autem i wita się z nami po naszym górskim ok 20km trekkingu. Jedziemy do Tuquerres skąd teraz trzeba pojechać w górę do tego schroniska gdzie zostawiliśmy nasze rzeczy. Carlos płaci facetowi który ma motor i po zabraniu mojego plecaka wsiadam na tył i jadę z nim do tego schroniska ale po przyjeździe okazuje się że nie ma tutaj nikogo tak więc przejazd na darmo. Zjeżdzamy w dół spowrotem i opowiadam Carlosowi i Morgan że nikogo nie zastaliśmy on na to że pojedzie się tam ponownie z rańca a teraz zaprasza nas na kolację. Podjeżdzamy pod jego dom gdzie drzwi otwiera nam jego sympatyczna żona i zapoznajemy się z dwójką synów. Oglądamy wspólnie zdjęcia z wyprawy i posilamy pyszną gotowaną rybą z ryżem. Carlos szaleje bo po kolacji znów zawozi nas do tego hotelu co ostatnio i płaci za dwa osobne pokoje dla nas!!Jesteśmy zmęczeni to też idziemy zaraz spać.


taka owsiana!



w drodze do termów

 to co szlaki górskie robią z ludzmi

skała Dedo de dios ale my nazwaliśmy go Elwisem Presleyem


to gdzie to tych termów

Super chrząszcz

w końcu gorące zródła!!



stąd bije goooorąca woda



30 kwiecień 2015 Czwartek

Nasz przyjaciel zjawia się w hotelu po 8.00 i jedziemy do jego tartaku gdzie zjawia się starszy syn na skuterze z którym jadę do schroniska i odbieram wszystkie nasze rzeczy pakując do mojego pustego plecaka i wracamy na dół skuterem. Odbiera mnie Carlos spod tartaku i wraz z Morgan udajemy się do domu jego drugiej kobiety gdzie jemy śniadanie i kopiujemy fotki na pamięci przenośne. Przepakowujemy nasze rzeczy do plecaków i podjeżdzamy na dworzec z busikami gdzie nasz przyjaciel płaci za bilety do Pasto. Żegnamy się z Carlosem ma wielkie serce i doceniam to bardzo co dla nas zrobił płacąc wielokrotnie za hotel i posiłki aż nam się głupio zrobiło. Ok godziny 14.00 jesteśmy spowrotem w Pasto na dworcu Autobusowym gdzie Morgan kupuje bilet nocny do Cali i przyjeżdzamy do domu naszego Hosta Carlosa II ;D. Zostawiamy plecaki i idziemy na pyszne lody na ulicy 21 kawałek dalej gdzie ja zadowalam się smakiem przepysznej guanabany. Wieczorem Morgan ma kolejne marzenie smakowe aby zjeść świnkę morską bo nigdy nie jadła jeszcze tak więc wraz z Carlosem jedziemy taksówką do restauracji "Tipi Cui" gdzie w środku są nietypowe kabiny z zasłoną gdzie można w spokoju i w prywatnych warunkach konsumować zamówione posiłki. Carlos zamawia świnkę morską ale najpierw dostajemy prystawkę na którą składa się talerz z popcornem, paroma kawałkami wątróbki i kremem z masła orzechowego. Potem kelner przynosi dwa talerze z kawałkami świnki morskiej, gotowanymi ziemniakami, popcornem i większą ilością masła orzechowo-czekoladowego. Omnomnom ;)
Wieczorem po pysznej uczcie wracamy do domu gdzie Morgan odbiera swój plecak i jedziemy z nią na dworzec autobusowy którym o 22.00 odjeżdza w stronę Cali.

1 Maj 2015 Piątek

Dziś dzień totalnie wolny i odpoczywałem do późnego wieczora. Przed 22.00 zjawiły się dwie couchsurferki - dwie Ekwadorianki z Cuenca Amalia i Paz ale pogadaliśmy wspólnie chwilę bo dziewczyny jechały autostopem aż z Quito tutaj i były zmęczone. Tak więc piątek dniem odpoczynku nie tylko dla mnie.

2 Maj 2015 Sobota

Ok 10.00 po śniadaniu wraz z Carlosem i dziewczynami udajemy się taksówką nad jezioro "la cocha" koło Pasto gdzie u góry przy drodze świetny punkt widokowy. Dojeżdzamy nad jezioro gdzie znajdują się małe drewniane domki przypominające lekko Alpejski styl i balkony udekorowane kolorowymi kwiatami. W środku miasteczka biegnie kanał wodny nad którymi przebiegają liczne mosty i pływają małe łodzie zabierające turystów na małą wyspę na jeziorze. Sprzedaje się tutaj również lokalne wyroby cukiernicze i tekstylia bo miejsce jest bardzo turystyczne. Dochodzimy do brzegu jeziora gdzie z wody wyłania się jakiś kaczko-nurek z niebieskim dziobem! Niesamowite zwierzęta tutaj występują w Ameryce południowej. Potem wracamy do miasta i idziemy wyżej opuszczając teren zabudowany i kroczymy polną ścieżką aby przejść do głównej drogi która prowadzi nas do jednego punktu widokowego a dalej do prywatnego terenu z hotelem. Tam zażywamy na górze hamakoterapii z widoczkiem na jezioro. Paz skończyła medycynę a Amalia jest przewodnikiem i doskonale zna Ekwador, ma też patent na wysokie góry także może jak wrocę do tego kraju to uda mi się z nią wybrać na wulkan Chimborazo. Dziewczyny mają trochę zielonego które wspólnie dzielimy ogarniając przez jabłko ;). Wracamy do  drogi gdzie łapiemy autostopa we czwórkę i zawozi nas do głównej. Tam kolejnym dojeżdzamy do drogi wjazdowej nad jezioro gdzie ja z Carlosem jemy obiad a dziewczyny gdzieś znikają. Kolejny wspólny stop na tyle ciężarówki wyładowanej pachołkami które stawia się na drodze zawozi nas do samego centrum Pasto. Stamtąd już z buta udajemy się do domu gdzie dziewczyny udają się na spoczynek bo chyba trochę za dużo zapaliły a i jutro udają się do Cali z rana. Ja piszę z jedną dziewczyną z couchsurfingu której wysłałem wcześniej zapytanie o kanapę, napisała że nie ma miejsca ale jeśli chcę to może mi pokazać miasto itp.Umawiam się więc z nią na jutro bo coś czuję że to przeznaczenie.Także dzionek spędzony miło doprawiony zielonym które jak się okaże pomogło mi przyciągnąć pozytywną energię ;)


z couchsurferkami z Ekwadoru

tyle słodyczy

tyle łodzi nad jeziorem La cocha





lokalni Indianie

zawody kto podskoczy wyżej



da się zjeść czy nie

kwiatki podlewane piwem joker a jak ładnie rosną 




hamakoterapia 

owoce taxo

powrotny autostop do Pasto




3 Maj 2015 Niedziela

Couchsurferki opuszczają nas z rana i udają się gdzieś tam na północ Kolumbii na plaże morza Karaibskiego które też mam zamiar potem odwiedzić. Jak narazie to mam dziś spotkanie w Pasto z dziewczyną którą pisałem przez couchsurf, ma na imię Daniela i jesteśmy ustawieni na godzinę 12.00 w parku narińo. Wczoraj już posypały się komplementy z mojej strony tak więc gdy rozmawiałem z nią przez telefon wyczułem zadowolenie. Do parku towarzyszył mi Carlos którego zapoznałem z ładną Kolumbianką Danielą z którą zaraz potem udałem się do jakiegoś innego Parku w mieście. W tym roku kończy 2 kierunki studiów jeden to psychologia a drugi etnologia plemion Ameryki Południowej. Tak jak pisałem okazało się że spotkałem pozytywną i piękną energię bo Daniela wyznaje bardzo podobną filozofię do mojej. Zgłodniało nam się i udaliśmy się na pyszny obiadek do jednej z restauracji w okolicy którą poznałem trochę tam koło tego kortu tenisowego. Całkiem przypadkowo upatrzyłem fajną górkę (teren prywatny ale jakoś udało nam się myknąć przez most). z punktem widokowym na którą się udaliśmy i ukazał się nam niesamowity widok na miasto Pasto no i do tego zapachy drzew eukaliptusowych! Wyszło romantycznie i zebraliśmy się spowrotem do miasto przed deszczem i nie zmokliśmy. W domu Carlosa wspólnie ogarneliśmy karaoke no może ja gorzej bo śpiewanie po Hiszpańsku to jak dla mnie trudnawe zadanie ale za to po Polsku śpiewając utwory T.Love wyszło całkiem sprawnie ;) Oczywiście jutro ogarniamy z Danielą kolejny dzień jak tylko skończy swoje zajęcia.

4 Maj 2015 Poniedziałek

Udałem się po południu z Carlosem w poszukiwaniu skarpet trekkingowych dla mnie. Zadanie do łatwych nienależało bo tu w Pasto same małe rozmiary to po pierwsze a po drugie cieżko było znaleźć grubsze i dłuższe i z dobrego materiału. O tych w sklepach można zapomnieć ze względu na ceny i mały wybór, sklepy sportowe za drogie 7 tys peso za parę! Ostatecznie udało się znaleźć na ulicy gdzie sprzedają osoby przy malutkich stanowiskach coś w rodzaju ulicznego targu. Kupiłem 3 pary za 8 tys peso!Tak więc Wyszło ponad 3$. Po obiedzie generalnie do godziny 16.00 pomagam Carlosowi w sprzątaniu mieszkania którego część na dniach mają wynająć jacyś politycy. Ok 18.00 spotykam się z moją Kolumbianką Danielą i spędzamy wspólnie wieczór.
Mamy nadzieję w krótce zobaczyć ponownie ;). "Claro que si ;* "

5 Maj 2015 Wtorek

W trakcie mojego pobytu w Pasto przez couchsurfing skontaktowałem się całkiem przypadkowo z pewną podróżniczką z Polski - Moniką która jedzie z północy na południe Kolumbii i chcemy się zobaczyć i powymieniać wrażeniami. Jutro ma ona dotrzeć do miasta Popayan ok 280km na północ od Pasto i ma ogarnięty już couchsurfing. Ja jutro też więc postanowiłem tam autostopować i spotkać rodaczkę na szlaku jakże ogromnej Ameryki Łacińskiej ;)



1 komentarz: