piątek, 5 lutego 2016

Kolejny miesiąc w Kostaryce i wypadek na plaży


2 styczeń – 2 luty 2016

Już w pierwszych dniach Nowego Roku stałem się sławny bo pewnego dnia przyszedł do mnie facet gdy grałem na okarynie na ulicy i zapytał mnie o moją historię. Okazało się iż jest on publicystą pewnej gazety lokalnej o nazwie „La Teja” i chciał o mnie napisać artykuł który ukazał się tuż w pierwszych dniach Nowego Roku a ja znalazłem się na pierwszej stronie tej gazety! W artykule znalazła się nawet mapka ukazująca całą moją dotychczasową trasę i kilometry które przejechałem w tym czasie. Nowy rok przywitał mnie sławą bo gazeta oczywiście została wydrukowana w całym kraju w tym poniedziałkowym wydaniu. Mogłem to poczuć gdy siedząc i grając na ulicy podczas kolejnych dni ludzie zaczęli mnie rozpoznawać i podczas wrzucania pieniążków mówiąc „a to Ciebie widziałem w gazecie że podróżujesz dookoła świata – powodzenia”. Jakoś zauważyłem iż przez te kolejne dni przechodnie zaczęli więcej mi wrzucać za moje granie na okarynie uśmiechając się za każdym razem jak zawsze i dobrze mi życząc.

Oto treść tego artykułu w tłumaczeniu na Polski

„PODRÓŻUJE 907 DNI – OKRĄŻA ŚWIAT AUTOSTOPEM”

„Spotkałem Jacka siedzącego na chodniku niedaleko centralnego banku Kostaryki. Miał przy sobie karton z napisem „na bilet lotniczy”. Patrząc na niego od razu mogłeś zauważyć iż nie jest to bezdomny. Młody chłopak o głębokich zielonych oczach i kręcony jasnych włosach przykrytych kapeluszem. Niektórzy ludzie wrzucali mu pieniążki o różnych nominałach podczas jego gry na okarynie. „Jestem Polakiem podróżującym dookoła świata autostopem” - powiedział mi. Spotkałem go 30 grudnia 2015. On nie wiedział wtedy jak ma zamiar spędzić Sylwestra ale nie zamartwianie się to jego atut. „Nie myślę z zbytnio o przyszłości tylko o życiu z dnia na dzień. Mam plany lecz równie dobrze mogę być martwy jutro” - powiedział mi 27 letni podróżnik. Potem zaczął opowiadać swoje własne historie bardzo dobrze rozumianym Hiszpańskim. Przed wyruszeniem w autostopową podróż jego znajomi zadzwonili do niego i zaproponowali mu podróż przejechania całej Polski z południa na północ. Ta 12 dniowa przygoda była dla niego jednym z motywów rozpoczęcia kolejnego doświadczenia czyli wyruszenia w samotną rowerową, trzydniową wyprawę do Czech podczas której przejechał 350km. Po powrocie do domu zdecydował się rozpocząć kolejną wyprawę ale tym razem Autostopem. Jacek wyruszył w drogę opuszczając swój kraj 11 czerwca 2013 roku podróżując przez Czechy, Austrię, Szwajcarię, Francję, Hiszpanię, Portugalię wracając do Hiszpanii potem spędzając 7 miesięcy na Wyspach Kanaryjskich. Potem jak sam opowiada przedostał się do Ameryki Południowej znajdując w promocji bilet za jedyne 250 euro z Madrytu do Sao Paulo w Brazylii gdzie zaczął przejazd prowadzący na północ oczywiście bez planów i bez jakiegokolwiek limitu czasowego. Przejechał przez północ Argentyny i Chile przez Peru, Chile, Ekwador, Kolumbię, Panamę i teraz od 4 miesięcy przebywa w naszym kraju Kostaryce. „Nie wierzę w przypadki i zbiegi okoliczności. Wszystko następuję z jakiegoś powodu. Zawsze spotykam dobrych ludzi na swojej drodze tylko raz w Kolumbii zdarzyło mi się że ukradli moje świetne buty”. Zakochany w Kostaryce i oczarowany tutejszymi ludźmi i dziewczynami oraz taki miejscami jak Chirripo, La Fortuna, Dominical, playa Cabuyal oraz Liberia. Gdy zapytałem Jacka z czego żyje w podróży odpowiedział mi „Jestem Fizjoterapeutą i pracuję czasem podczas podróży poza tym wydaję praktycznie tylko na jedzenie”. Na jego blogu możemy przeczytać o tych dorywczych pracach w celu przetrwania. Na przykład o pracy na budowie na plantacji ananasów w prowincji San Carlos. Na jego blogu również ukazana jest jego miłość do natury wraz z pięknymi zdjęciami krajobrazów, zwierząt i nowych znajomych i przyjaciół. „Nie potrafię zdefiniować który kraj najbardziej mi się podoba bo każde z nich są inne i każdy kocham na swój sposób” - mówi. Na chwilę obecną nie wie kiedy ma zamiar opuścić Kostarykę ale się nie przejmuje niczym bo żyje z dnia na dzień bez planów, ale autostop zawsze jest jego podstawowym priorytetem :) „



Cały ten okres od stycznia do lutego w Kostaryce upłynął niespodziewanie szybko. Na początku postanowiłem sobie, że zostanę do Grudnia, potem do stycznia i tak przeciągam i przeciągam ale nie wyruszę dopóki nie otrzymam wyraźnej i głośnej informacji od mojej intuicji iż „Pora w drogę”. Jak na razie przeczuwam termin opuszczenia kraju i wyruszenia w kierunku Meksyku na początku marca.

Może to już długo siedzieć tak w jednym miejscu ale nie narzekam bo zarabiam na ulicy, mieszkam z moją przyjaciółką oraz poznaję  każdego dnia nowych ludzi. Postaram się opisać najważniejsze wydarzenia z tego miesiąca w tym jedno krwawe czyli też o tym co przytrafiło mi się na plaży ale o tym potem.

Pierwsze dni nowego roku oczywiście spędzam w pracy na ulicy grając na okarynie. Co ciekawe moja koleżanka Ola z Polski również po moim zachwalaniu pracy na ulicy postanowiła iż spróbuje też tak samo. Okazało się iż nawet zaczęła zgarniać więcej hajsu niż ja :). Spotykaliśmy się czasem wieczorem na pogawędki których bardzo mi brakowało w języku Polskim. Gdy nam się zgłodniało chadzaliśmy sobie do jednej restauracji gdzie sprzedaje się pizzę na kawałki i można kupić za 1100 CRC czyli 2$ taki właśnie kawałek. Nie ma to jak poprzeklinać po Polsku a najzabawniejsze jest jest to, że jak człowiek już zacznie po Łacinie nawijać to już ciężko jest przestać :).  

Oboje narzekamy iż jesteśmy niesamowicie zmęczeni pracą na ulicy i tu okazuję duże zdziwienie bo myślałem że tylko ja grając na tej okarynie tak się męczę bo przecież w ciągu ponad 8 godzin wykonuje tysiące wdechów i wydechów. Może dochodzi do jakiejś hiperwentylacji czy coś a fakt jest faktem że męczy mnie siedzenie na krzesełku o wiele bardziej gdy pracowałem na budowie przez miesiąc po 10 godzin dziennie i to ciężko fizycznie a miałem więcej energii niż siedząc na tyłku i grając. Myślę iż spowodowane jest to również tym iż w miejscu gdzie gram przechodzi tysiące ludzi i to wszystko łączy się też z zabieraniem energii której w miastach jest strasznie dużo i przenika się ona wszędzie dookoła. Jestem już tutaj praktycznie od końca października w Stolicy Kostaryki a nie zrobiłem żadnych zdjęć z miasta ale to chyba jest związane z tym iż nie lubię miast i generalnie nie mam ochoty na chodzenie i cykanie fotek. 

 z Olą - kolejną rodaczką spotkaną w stolicy Kostaryki :)
Moim życiem są obszary związane z piękną i cudowną naturą, w moich żyłach płynie krew która musi być odżywiania świeżym, górskim powietrzem, moje stopy muszą stąpać po mało uczęszczanych szlakach lub ich pozbawionych, moje oczy muszą cieszyć się jak najpiękniejszym widokiem a moja dusza musi otrzymywać informacje od Wszechświata gdy się wędruje samemu niosąc plecak i całe swoje życie wiedząc iż jest się wolnym. Brak limitu czasu na podróż sprawia automatycznie iż stajemy się totalnie wolni, no może nie całkowicie bo mamy takie rzeczy jak internet, musimy kupować produkty w licznych sklepach dając zarabiać matrixowi itp. Lecz wiem, że przyjdzie dzień w którym będę mógł zamieszkać we własnym, małym i przytulnym domku (chyba w takim wykonanym przy użyciu niesamowitej techniki „Earthbag building” ) gdzie będzie można żyć prawie bez kosztów lub może nawet bez przy użyciu energii słońca, wiatru i wody. Wiem, że takie rzeczy są nawet banalnie proste a nawet czytałem o jednym Polaku który płaci za swój domek i opłaty 100zł rocznie! Wykorzystując właśnie potęgę natury i naszej Planety ale nie niszcząc jej ! Tak sobie rozmyślam o miejscu gdzie bym mógł taki domek sobie walnąć i dochodzę do wniosku, że zwiedziłem tyle pięknych i cudownych miejsc iż chyba w każdym z nich bym mógł się zakorzenić. Jak sobie pomyślę iż tyle jeszcze miejsc jest przede mną nie zliczonych a może nawet nie zbadanych i wiem, że pewnie życia mi nie starczy aby je wszystkie  zwiedzić! Czy ja kiedykolwiek w ogóle wrócę? Nie wiem ale może będę kontynuował swoją podróż jeszcze latami a może do końca życia bo to jest jak nałóg, chce się więcej i więcej tym bardziej nie mając limitu czasowego! Jestem jak na razie pewien tylko jednego a mianowicie iż nie starczy mi życia aby do wszystkich miejsc na świecie tak więc wychodzi na to iż resztę będę sobie musiał zostawić na kolejne życia, a sama ta myśl już cieszy ogromnie bo nie wierzę w to iż mamy tylko jedno życie tutaj. Nie wiem jak wy ale ja kilkukrotnie miałem takie sny typu koszmary w których umieram czy ktoś mnie zabijał ale po tym zawszę odradzam się jak Fenix z popiołów, wracam na ziemię i do bliskich jeszcze bardziej szczęśliwy niż przedtem bo wiem, że to nie koniec. Nie wierzę, że jeśli ktoś śnił o własnej śmierci to potem umiera i jest czarno i nie ma już nic. Może ktoś co najwyżej się obudzić po takim zdarzeniu ale to tylko oznacza iż boi się on własnej śmierci i następuje pobudka, jakieś poty na czole itp. Czas to iluzja którą żyjemy na co dzień  co zostało cudownie przedstawione w najnowszym filmie '' Interstellar'' a oparte oczywiście na prawdzie czyli nauki związanej z grawitacją. Film ten od razu znalazł się w czołówce najlepszych filmów na Świecie i gorąco go polecam! Co do świetnych filmów to ostatnio ściągnąłem jeszcze genialne dwa filmy które było mi dane obejrzeć lata temu są to „The Fountain” oraz „Mr. Nobody”. 

Szkoda tylko iż tak mało kręci się rewelacyjnych filmów ukazujących ukryte przekazy i prawdy życia. Najlepsze z nich to „Matix”, „Incepcja”, „Władca Pierścieni”, „Truman Show”, „Cast away” i te które wcześniej wymieniłem.

Bardzo się cieszę iż kupiłem sobie tego tableto-pc bo dzięki niemu naściągałem sobie filmów z czołówki w rankingu które przypomniały mi o pewnych rzeczach ale też mam dzięki niemu na ogarnianie mojego bloga.

Mega doświadczeniem jest to spotykanie ludzi na ulicy, że bardzo dużo osób wrzucając mi pieniążki się mną interesuje i chce zapytać skąd jestem i co tu robię. Najlepsze jaja jakie do tej pory mnie spotkały to ludzie pytający mnie” Eres Cubano? - jesteś Kubańczykiem” Hahah to się uśmiałem z tego powodu, że mnie mylą z Kubańczykami którzy obozują aktualnie w Kostaryce przy granicy z Nikaraguą. Tutaj ma miejsce Nielegalna Imigracja obywateli Kuby którzy usiłują dostać się do Meksyku a potem do Stanów Zjednoczonych. Zaczynali oni swoją wędrówkę od Kolumbii następnie przez Panamę i teraz są w Kostaryce pod granicą z Nikaraguą jest ich ponad 3 tysiące. Uciekli z Kuby przed marnym życiem komunizmu i chcą dostać się do USA gdzie legalnie otrzymają schronienie. 

Tak więc gdy ludzie się mnie pytają o to muszę im objawiać prawdę a w ogóle to jak ktoś może mylić Polaka czyli białasa z czarnymi Kubańczykami? Jakieś nie porozumienie w ogóle. 

23 i 24 styczeń 2016 (Plaża „punta mala – zły punkt”)

Postanowiliśmy z moją przyjaciółką Cinthią iż udamy się na sobotę i niedzielę na pewną prywatną plażę do domku jej kuzynki w „Punta mala” co znaczy zły punkt i jak się później miało okazać zgodnie z tą nazwą przytrafiło mi się coś bardzo nieprzyjemnego ale o tym zaraz.

Zgodnie z planem w sobotę rankiem po zabraniu rzeczy i jedzenia poszliśmy na piechotę na mały dworzec autobusowy niedaleko naszego miejsca zamieszkania. Zobaczyliśmy koło niego tzw. „Ferries” czyli takie uliczne targi gdzie można kupić owoce i warzywa taniej niż normalnie. Po przyjściu na terminal okazało się iż autobus nam odjechał w momencie w którym przyszliśmy i ja się lekko poddenerwowałem iż wyszliśmy za późno. Następny mamy za 45min więc czekamy i jemy w tym czasie śniadanie robiąc kanapki. Potem poszedłem na ten targ i zakupiłem na drogę mandarynki i banany poza tym przejeżdżał przez sam środek tego targu pociąg który tutaj jeździ trąbiąc co chwilę. Wyglądało to dosyć ciekawie chociaż nie tak jak na tym sławnym filmiku gdzieś tam z Indii gdzie ludzie zwijają stragany i chowają rzeczy przed nadjeżdżający pociągiem. W tej sytuacji to robiący zakupy musieli uważać. 


pociąg przejeżdżający przez targowisko
Przyjechał autobus i ustawiła się potężna kolejka ludzi w tym całe masy Gringo. Plecak załadowany na dole w przedziale bagażowym i jedziemy. Podczas jazdy ogarnął nas sen a ja też dodatkowo zapuściłem sobie w słuchawkach muzykę relaksacyjną. Autobus przejeżdża koło bardzo sławnej miejscowości nadmorskiej jaką jest „Jaco” gdzie pełno tutaj turystów i również jest znana z tego iż przyjeżdżające tu kobiety szukają sobie Żigolo najczęściej czarnoskórych lub o latynoskiej urodzie. Nas takie turystyczne i zatłoczone plaże zupełnie nie interesują bo udajemy się na dzikie plaże pozbawione turystów w tym celu uprzedziliśmy już wcześniej kierowcę aby nas wysadził przy malutkiej drodze wjazdowej prowadzącej do tej plaży. Autobus się zatrzymał i powiedzieliśmy kierowcy iż plecak mamy do zabrania, wysiadamy a on odjeżdża pomału ja od razu biegnę w stronę drzwi i krzyczę „eeeeee !!!!” autobus się zatrzymuję i wysiada kierowca i mówię wkurzony, że plecak jest na dole w luku bagażowym a on coś zaczyna pierdolić, nie słyszał czy coś w stylu iż nie może się zatrzymywać i wysiadać. Co za bzdury ! Nie wiem co on brał ale chyba coś ćpał! Kurwa autobus klasa turystyczna, plecaki oznakowane a kierowca jakieś problemy ma ze sobą! Wyciągam plecak i idziemy a ja już na dzień dobry jestem wkurzony, że mało co a plecak mój by sobie pojechał gdzieś i szukaj wiatru w polu! Aby dojść do plaży jest ponad 3km i zaraz gdy rozpoczynamy wędrówkę pojawia się samochód tak więc bez chwili zastanowienia od razu kciuk w górę i zatrzymuje się facet małym autem terenowym i jedzie na samą plażę. Zapominamy momentalnie o spinie z kierowcą i odmienia się zupełnie energia na pozytywną. Jedziemy z kierowcą mijając plantacje palm olejowych które są o wiele niższe niż te kokosowe ale jest super zielono taka palmowa dżungla. Po chwili już jesteśmy na plaży koloru czarnego czy szarego wszędzie dookoła palmy kokosowe, dzika plaża jak znalazł a miejsce to na mapie zwie się „Punta Judas”. Widać kawałek dalej potężne skały tworzące skaliste molo wchodzące daleko w wody oceanu i są widoczni tam również ludzie stojący na tych skałach zapewne rybacy. Gdy podchodzimy bliżej widać niesamowicie szeroki pas wystających płaskich skał w licznymi plamami stojącej wody długi chyba na ponad 500m! Można po nim chodzić bo jest odpływ i wszystko zostało odkryte. Zaraz obok tego punktu jest wejście na posiadłość kuzynki Cinthii gdzie wchodzimy na piękny zielony teren z palmami, korzeniowym drzewem fikusa i dochodzimy do małego domku skrytego w głębi. Zostawiamy plecaki na werandzie, przebieramy się i idziemy na tą plażę na te skały odsłonięte przez odpływ. Idziemy pomału bo jest czasem mokro i ślisko także trzeba uważać, jest też płytki kanał z wodą przez który przechodzimy i jesteśmy na wyższych skałach gdzie potężne fale rozbijają się o ich brzegi i stoją rybacy. Widok jest niesamowity bo jesteśmy w stanie zobaczyć linie brzegową dzikiej, zielonej plaży gdzie nie ma praktycznie nikogo. Naturalne, skaliste molo zapiera dech w piersiach. Podziwiam rozbijające się fale i rybaków łowiących na żyłkę jednemu nawet początkowo udaje się złapać duży okaz ale potem ucieka. 

Autostop nad samą plażę!


krabowe dziury i szlaki


Wolność!!!
niesamowite skaliste molo podczas odpływu


stada pelikanów przelatujące nad głową






















Moja przyjaciółka poszła prawie na sam koniec skalistego mola tak więc i ja postawiłem do niej dołączyć. Pełno pelikanów lata nad głowami a na ostatniej i najbardziej wysuniętej części w stronę oceanu też siedzi jedna grupka tych ptaków. 
Są takie małe skałki kawałek dalej gdzie przypływają fale i się rozbijają o nie tak więc wpadam na pomysł aby tam się dostać a mojej przyjaciółce polecam wykonanie zdjęć (w tym momencie popełniam ogromny błąd!) 

Aby dostać się tam muszę przejść przez płytką wodę potem dochodzę już do małego kanału z którego dostająca się woda zabiera mnie z powrotem kawałek. Dalej wchodzę na tą płaską skałkę którą sobie wcześniej upatrzyłem i tutaj już ze skał wystają te takie żyjątka muszelkowe tak więc uważam jak stąpam bo kłują trochę przy chodzeniu. Przychodzi fala i rozbija się o brzeg odwracam się na chwilę do Cintii i w tym momencie przychodzi kolejna tak silna iż wywraca mnie na plecy ja upadam na ręce którymi podtrzymuję się ale fala zabiera mnie w dół i czuję ogromny ból już na plecach, dłoniach i stopach którymi hamuję, jestem pod wodą i wiem iż mam przerąbane bo plecy będą pocharatane przez te muszle skalne, po chwili kolejna fala i dalej mnie zabiera. Ja cały czas podpieram się rękoma i stopami i jestem po chwili w małym skalnym zagłębieniu gdzie jest więcej wody. Uciekam jak najdalej całe nogi i plecy mnie pieką, z kolana płynie krew patrzę na siebie a ja wyklinam pod nosem bo po co mi to było. Załatwiłem się w pierwszej godzinie pobytu na plaży! Idę z piekącymi stopami i plecami i mam tylko nadzieję, że nie będzie na nich setek blizn nawet boję się oglądać co się z nimi stało. Wychodzę z wody i widzę moją przyjaciółkę ze smutną miną a mówiła mi „Uważaj Jacek” pokazuję jej plecy i pytam „i jak to wygląda , powiedz że nie jest tak strasznie”. Nie chce mi powiedzieć nic na razie ja jestem wkurzony w lekkim szoku bo po co mi to było! Bogu dzięki, że twarz i głowa cała generalnie cała przednia strona ciała jest ok tylko kolano. Widać powierzchowne rany otarcia tak więc nie jest źle. Plecy mam całe piekące i stopy niesamowicie piekące .Dodatkowo lewa ręka na barku, ramieniu i koło łokcia poharataną .Mówię do mojej przyjaciółki aby zrobiła mi zdjęcie moich pleców bo chcę zobaczyć. Wyglądam prawie jak Jezus po biczowaniu, bo całe plecy krwawią, stopy dwie krwawią od spodu, kolano rozwalone. Nie jest tak źle bo tych ranek nie ma dużo obawiałem się iż będą one głębokie i całe plecy poharatane ale na szczęście tylko lewa część pleców uległa powierzchownym ranom. Zarzucam na plecy chustkę Cinthii i idziemy powoli w stronę plaży, stopy mnie całe pieką na lewej mam małą rankę prawie do mięsa także taka głębsza troszkę. Tak więc podsumowując – załatwiłem się na własne życzenie. Tak to jest jak się robi coś bez przemyślenia i nie ma co z falami igrać! Cieszę się tylko iż głowa cała, twarz cała i nic poważnego mi się nie stało żadnego złamania czy jakiegoś bólu poważniejszego nie odczuwam tylko ranki powierzchowne. Będzie pamiątka z Kostaryki choć mam nadzieję iż blizn nie będzie – zobaczymy! 




jestę piratę
udało mi się dostać na skałkę z rozbiającymi się falami (zaraz po tym zostałem zmyty)
znieważyłem siły natury i zostałem zabrany przez falę na skałach
Skutek własnej głupoty skończył się wyglądem prawie jak Jezus po drodze krzyżowej, poharatane plecy, dwie stopy od spodu, kolano i lewa ręka
Wracamy na plażę i idziemy do domku jej kuzynki gdzie idę pod prysznic pod którym odczuwam silne pieczenie. Problem jest tylko ze stopami tak naprawdę bo nie mogę chodzić z powodu bólu odczuwanego po ich podeszwowej stronie. Dostaję na odkażenie jakąś maść specjalną i zawijam lewą stopę bandażem elastycznym bo na szczęście zabrałem ze sobą. Dostaję też taki syrop przeciw  zapalny którym się raczę. 

Wiem, że nic mi nie będzie ale wiem też iż załatwiłem się na wejściu i po cudownym weekendzie na plaży mam pozamiatane ! Tak sobie teraz myślę, że przecież od samego początku dostawaliśmy znaki aby nie jechać, najpierw autobus który nam odjechał sprzed nosa, potem ten kierowca naćpany przez którego prawie mój plecak mi nie odjechał. I nawet ta nazwa – zły punkt jak się okazało zgodne z prawdą i sprawdzone na własnej skórze niestety.

Teraz nie ma co się zamartwiać ale trzeba korzystać z tego co pozostało i cieszyć się tutejszym spokojem i ciszą, brakiem turystów, i tą prywatną plażą z niesamowitą naturą i szumem Oceanu Spokojnego :)

Siły regeneruję pysznym spaghetti które jemy wspólnie wraz moją przyjaciółką na tarasie. Panuje tutaj upał tak więc nawet na tarasie został postawiony wentylator hehe. Obecnie w parterowym małym domku znajdują się tu oprócz nas kuzynka Cinthii wraz z mężem i dwójką dzieci mała trzyletnią dziewczynką i jej starszym bratem. Ponad to jest jej kuzyn z dwoma koleżankami. 

Ja wraz z moją przyjaciółką mamy zamiar dziś rozbić namiot na zielonym ogrodzie z pięknie przyciętą trawą tuż obok kokosowych palm. Pod nimi nie wolno przebywać bo są one tak wysokie że rosnące na nich kokosy gdy spadają na ziemię mogą Cię nawet zabić bo waga takiego kokosa to nawet ze dwa kilo! Rozłożyliśmy się na mojej macie więc aby wypocząć w cieniu drzew przy samej plaży gdzie byliśmy w stanie czuć wiatr bryzy morskiej. Problemem jest tylko to iż nie mogę się kłaść na razie na plecach bo mnie bolą a więc jedynym wyjściem jest pozycja na brzuchu lub na prawym boku. Odpoczywamy wspólnie i potem po południu następuje przypływ zakrywający prawie całe te skały po których wcześniej chodziliśmy. Rodzinka wraz z dziećmi idzie popływać ja niestety zostaję na macie i odpoczywam. Po 16:00 Postanawiamy się przejść kawałek po plaży aby nie siedzieć cały czas bez ruchu. Zakładam więc swoje buty aby do ran na stopach nie dostał się piasek. Znajduję drewnianą laskę i kuśtykam jakoś do przodu. Słońce jeszcze jest silne także owijam sobie chustą lewą rękę aby nie narażać ran na promienie UV. Idziemy kawałek i znajdujemy  muszle o fajnych kształtach. Na mnie jednak największe wrażenie robią małe kraby kokosowe które niezliczonymi ilościami chodzą po plaży, jedzą leżące na ziemi kawałki kokosa lub siedzą w rozłupanej jego skorupie ucztując. W drodze powrotnej znajdujemy również leżące w cieniu drzew wyrzucone przez ocean kokosy i szukam takich z wodą w środku trzęsąc nimi, większość jest pusta ale udaje mi się znaleźć dwa z wodą. Reszta z orzechów kokosowych wypuściła zielone wysokie pędy zakorzeniając się w ziemi i tworząc już nową małą palmę która zapewne będzie potrzebowała wielu lat aby w pełni się rozwinąć. Oglądamy piękny zachód słońca które zachodzi nad tymi skałami gdzie mnie zmyła fala. Po plaży chodzi pełno tych malutkich kokosowych krabów co przy tak pięknym kolorze piasku daje niesamowite wrażenie. Wracamy z kokosowymi łupami na ogród i rozbijamy namiot na skoszonej zielonej trawce a potem idziemy do domku na kolację po której zabieramy przekąski, wodę i latarkę i idziemy pod namiot. Pakujemy rzeczy do środka i rozkładamy śpiwór na trawie i podziwiamy pełnię księżyca i gwieździste niebo. Ściągnąłem na telefon nawet taki program dzięki któremu można zobaczyć jakie gwiazdy i planety znajdują się w danym miejscu a nawet znaki zodiaku. Rozmawiamy sobie długo relaksując się i leżąc ja tym razem na plecach bo już tak mnie nie boli jak wcześniej. Potem pojawiają się nocne zwierzęta jest nim przechodzący tuż obok skunks oraz potem idąc się wysikać zauważam również dziury w ziemi koło małego drzewka i po zaglądnięciu do niej ukazuje mi się jakaś tropikalna nornica wysuwająca jedynie mordkę i siedząca w środku. Następnie idziemy spać do namiotu.

W niedzielę rankiem po otwarciu namiotu widać schodzącą z drzewa ogromną jaszczurkę – iguanę której potem rzucamy owoce ale i tak ze strachu ponownie się wspina na górę trzęsąc śmiesznie swoją głową. Latają nad nami również pelikany, ogromne mewy i na palmach siadają małe jastrzębie wydając piszczące odgłosy. Po drzewach i palmach skaczą liczne wiewiórki jedzące jakieś duże odmiany migdałów. Spadają też kokosy z palm po obu stronach naszego obozowiska. Jeden z nich jest ogromny także dodajemy do kolekcji i spróbujemy je potem otworzyć.

Rodzina Cinthii nie ma nic do otwierania kokosów coś tam wspomina o maczecie ale nie wiadomo gdzie jest. Kawałek wyżej jest miejsce gdzie buduje się kolejny mały domek jej kuzyna – pilota tak więc pytam czy mają łopatę. Okazuję się, że tak to może jakoś uda mi się przebić przez tą włóknistą super twardą warstwę kokosa aby dostać się do orzecha. Najpierw po śniadaniu idziemy na taką górkę z punktem widokowym na całe to skaliste molo bo teraz jest znów odpływ. Wieje tu silniejszy wiatr który jest zbawieniem w upale. 

Po powrocie znajdujemy dwie łopaty także wspólnie udaje nam się otworzyć 3 kokosy wbijając dwie łopaty w tym samym punkcie obok siebie i pchając je w przeciwnych kierunkach napierając jedna na drugą udaje nam się rozedrzeć włóknistą część kokosa. Powtarzamy to wielokrotnie ale i tak włóknista część nie odchodzi dostatecznie i się trochę namęczyliśmy. Po chwili już cały spocony bo w takim upale lekki wysiłek a już człowiek oblany jest potem – maskara! Gra warta świeczki bo mamy trzy kokosy teraz pora przebić u góry skorupę i wypić wodę kokosową. Jeden kokos niestety nie pachnie za dobrze a więc jest do wyrzucenia lecz ten duży to istny cud natury! Jest w nim 1,5 szklanki wody kokosowej! Dzielimy się naturalnym sokiem a potem roztrzaskuję skorupę kokosa i cieszymy się jego smakiem.

Wracamy do miejsca przy plaży z zielonym ogrodem i ogromnym drzewem – fikus ale nie takim jak znamy z doniczek tylko takim potężnym którego korzenie zwisają z gałęzi i gdy dotkną ziemi to tworzą niesamowite kształty splątanych ze sobą i kolumny nie co dalej od pnia głównego. Ja leżę i śpię sobie odpoczywając a Cinthia idzie popływać z jej rodzinką. Potem przed 17:00 zbieramy się bo jej kuzyn wraz z koleżankami wraca do stolicy i możemy się zabrać z nimi. Całe szczęście bo nie wyobrażam sobie ponad 3 km marszu do drogi głównej i autostopowania ze stopami w takim stanie. W drodze powrotnej były straszne korki ale po paru godzinach dojechaliśmy do San Jose. Ja prawie chodzić nie mogę tak więc złapaliśmy taksi które zawiozło nas do domu.


Domek kuzynki mojej przyjaciółki




plażowe wiewiórki
po wypadku z laską i chustą na ręce ale daję radę !:)


samotny kiełkujący kokos


tak właśnie powstają palmy 




<3<3<3
Iguana na palmie kokosowej




kokosowy kemping !:)




widok na skaliste molo


rybacy

Poniżej filmy z tego urokliwego miejsca i  tych skał tuż przed moim wypadkiem:







25 styczeń – 2 luty 2016

Po powrocie z plaży i nieszczęśliwym wypadku muszę się wykurować a mianowicie potrafić normalnie chodzić co jest bardzo trudne bo punkty skaleczeń są po podeszwowej stronie stóp tak więc przy każdym kroku mnie boli i muszę nienaturalnie kuśtykać. Stopy mam owinięte bandażem i gazami ale i tak gdy chodzę w mieszkaniu do kuchni czy do toalety to utrudnia zasklepienie się ran. W pierwszych dniach po powrocie oczywiście odpoczywam i do pracy nie chodzę. Pomyślałem też o tym aby skorzystać z mojej podróżniczej polisy ubezpieczeniowej „planeta młodych” i udać się do lekarza ale rany nie są tak poważne. Jednak za na namową rodziny udałem się do wskazanego przez ubezpieczyciela szpitala a raczej prywatnej kliniki w ogóle na drugim końcu miasta i żeby tam dojechać i wrócić to czasu mi się straciło masakrycznie. Piszę straciło bo przywitał mnie lekarz jako prawie już dziadek, zmienił opatrunek i podarował mi spray do odkażania z roztworem srebra. Kazał mi uważać na rankę aby się nie pogłębiała bo może być problem. Podziękowałem serdecznie za wizytę i za otrzymany spray tak więc jednak na tym skorzystałem bo mam coś do odkażania. Rany na szczęście się nie paprają tak więc nie ma się czym przejmować. 

W sobotę musiałem się udać ponownie do granicy z Nikaraguą aby wyjechać na chwilę z kraju i wrócić i otrzymać kolejne 90 dni legalnego pobytu. Niestety musiałem udać się tam z jeszcze bolącą lewą stopą i ranką która nie do końca się jeszcze utwardziła. Wyjechałem pierwszym autobusem o godzinie 5:50 do miasta Ciudad Quesada i zaraz po wyjściu złapałem kolejny do samej granicy ale przerąbane bo było tyle ludzi w większości Nikaraguańczycy, że musiałem siedzieć na podłodze czy stać potem z bolącą stopą:/. Oczywiście przed wyjazdem z Kostaryki trzeba było zapłacić podatek wyjazdowy wynoszący 4500 CRC Czyli ok 9$ plus podatek wejściowy do Nikaragui 12$. Następnie straż graniczna powiedziała mi iż muszę minimalnie przez 3h przebywać na terenie ich kraju aby wrócić. Ostatnim razem pozwolili mi szybciej ale to może dlatego iż jest sobota i pełno ludzi na granicy. Mało tego gdy płaciłem te 12 dolarów strażnik zobaczył iż jeden z nich jest lekko przedziurawiony i kazali mi dać inny. Oburzyłem się i zapytałem czemu skoro nie brak w nim materiału? Zgodnie z prawem nie ma żadnego obowiązku wymiany. Ja zabrałem ze sobą 14$ a więc na odczepnego dałem mu ten z rezerwy ale przecież będę musiał zapłacić jeszcze 2$ a został mi tylko jeden nowy. Postanowiłem więc iż zamienię walutę Kostaryki na czyli 1100 CRC na dwa nowiutkie dolary które zamieniają przy granicy stojący tam ludzie. Nie dość, że przeszedłem 3 kontrole małego plecaka w którym miałem jedynie wodę, jedzenie i mój komputer to jeszcze raz mnie przeszukali potem po wejściu do Nikaragui pytając co tam mam na szyi zawieszonego pod koszulką pokazałem im iż jest to pokrowiec na dokumenty. Odczepili się w końcu i mogłem udać się i przeczekać 3 godziny leżąc sobie pod cieniem drzewa na terenie granicy.  Udało mi się wcisnąć w środek kolejki przy opuszczaniu kraju po tym czasie i dzięki temu zdążyłem na jedyny autobus który jedzie bezpośrednio do stolicy czyli San Jose. Usiadłem sobie wygodnie w fotelu już zadowolony iż mam kolejną pieczątkę w paszporcie pozwalającą mi zostać kolejne 90dni. W ciągu drogi powrotnej zapuściłem sobie nowy serial o Niemcach w ciągu trwania zimnej wojny pt.”deutschland 83”. Wieczorem dojechałem do San Jose i udałem się do domu autobusem kolejnym aby nie obciążać stopy. Po powrocie zauważyłem iż ranka się znów lekko otworzyła dlatego zdecydowałem iż przez kolejne dni zostanę w domu aż do momentu gdy ranka ładnie się zasklepi i zregeneruje także teraz chillout :). 

Rana się ładnie zagoiła w ciągu kolejnych dni i byłem w stanie sobie pójść do pracy grać na okarynie bezproblemowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz