21 marca 2015 Sobota
Pora ruszać w drogę w kierunku wulkanu Cotopaxi.
Po powrocie z wybrzeża obiecuję odwiedzić moją przyjaciółkę z którą spędziłem
bardzo miło całe 8 dni ;). Ok 13.00 Ruszam na trolejbusa tu zwanego
"Trole" którym dojeżdzam do terminala na południu koło centra
handlowego " El recreo" gdzie mam przesiadkę na dworzec autobusowy
"Quitumbe". Dodam, że przejażdżka w Quito na Trolu to wydatek również
0,25$ ;). Miałem łapać stopa z wylotu miasta ale Quito jest tak ogromne, że nie
mam zamiaru go szukać i poza tym leży w niebezpiecznej zonie na południu
miasta. Z terminała więc zakupiłem bilet za 0,45$ do miasteczka Machachi
oddalonego kawałek od Quito a poza tym stąd biegnie droga na wulkan Cotopaxi
gdzie się udaję. W miasteczku zakupuję 4 banany, 500g białego sera i kawałek
bloku cukrowego (panela) w celu zapewnienia sobie energii. Babka w sklepiku
nalewa mi wody z kranu do mojej plastykowej butelki i zaczynam wędrówkę aby
złapać stopa który już po chwili mam. Siedzę w kabinie pickupa i opowiadam
małżeństwu w średnim wieku o mojej podróży. Zawożą mnie sporo wyżej bo prawie
do granicy Parku Narodowego. Gdzieś tam na wprost ma się znajdować stożek
wulkanu Cotopaxi który teraz jest w chmurach i za cholerę go nie widać. Gdy idę
w kierunku domku kontrolnego jedzie jakiś samochód który okazuje się być moim
kolejnym autostopem. W środku czwórka Argentyńczyków dwie kobiety i dwóch
mężczyzn wraz z małym psem rasy mops. Dojeżdzam z nimi do punktu kontrolnego
gdzie strażnicy nie chcą nas początkowo wpuścić bo park już zamknięty od 9-15
godziny otwarcia teraz jest już ok 17.40. Finalnie wjeżdzamy i jedziemy po
rozległym płaskim terenie na którym pełno pojedynczych kamieni wulkanicznych.
Kolejny odcinek to podjazd już stożkiem wulkanu gdzie za chwilę witają nas
białe plamy śniegu. Droga wiedzie w kierunku schroniska, za chwilę się kończy i
parkujemy samochód. Wszystko tutaj już jest białe a w oddali u góry widać ten
budynek schroniska do którego mam się zamiar teraz udać. Argentyńczycy
wyciągają Yerba Mate i popijają łażąc koło samochodu. Ja zaczynam wędrówkę tym
stromym i ośnieżonym zboczem. Idzie się wolno i ciężko ale po ok 40 min gdy już
jest ciemno jestem na poziomie schroniska. Postanowiłem, że nie będę wchodził
tam teraz bo i tak nie mógłbym spać za darmo na podłodze - to nie Polska gdzie
miejsce w jakimś kącie z własną karimatą nic nie kosztuje. Tutaj już wszystko
pokryte jest śniegiem ale znajduje w miarę płaskie miejsce i go ugniatam. Gdy
zaczynam rozbijanie namiotu wieje tak cholernie, że łamie mi się jedna część od
stelaża namiotu - Szlag by to. Wbijam szybko śledzie w prawie już zamarznięty
śnieg i szybko ładuje się z plecakiem wraz do środka. Jest tak zimno, że nie
czuje moich dłoni, mam nadzieje, że nie zejdzie jakaś lawina tylko czy też nie
porwie mojego namiotu z uszkodzonym kijkiem z włókna węglowego. Mam nadzieję,
że uda mi się to naprawić.
|
konie we mgle |
22 Marzec 2015 Niedziela
Rankiem widać na
górze sypialni na otworach wentylacyjnych pełno śniegu, jeden bok namiotu lekko
przezeń przygnieciony. W nocy wiało tak cholernie, że widać teraz tego skutki
ale namiot wytrzymał. W nocy musiało być spokojnie z -5 stopni. Widoki za to niesamowite na ośnieżony wulkan
Antisana i jakąś skalistą górę na wprost. Za mną widać potężny lodowiec i
szczyt wulkanu Cotopaxi 5897m. Wieje tak, że mam problem ze spakowaniem
namiotu, zauważam pękniętą część stelaża ale nie jest tak tragicznie jak
myślałem i da radę to ogarnąć. Zwijam szybko namiot w rulon i udaję się do
schroniska na 4880m gdzie w środku wita mnie ekipa przewodników i jacyś turyści.
Pękniętą część stelaża sklejam super glue "la gotitta" którą jeszcze
zakupiłem w Argentynie w maju 2014 a była używana nie raz.Tutaj w Ekwadorze
kropelka nazywana jest „Brujita” tzn. Wiedźma :). Dodatkowo owijam mocno kijek
taśmą izolacyjną - udało się namiot naprawiony ;).
|
zimnooooo ! |
|
ale widok na wulkan Antisana jest! |
|
nocleg pod szczytem Cotopaxi 5897m |
|
snow camp! - dobrze że lawiny nie było |
W schronisku jem śniadanie i
to ciepłą owsiankę bo pracownik zgodził się zaparzyć mi wrzątek jakże jestem w
stanie zjeść na ciepło i wypić gorącą herbatę.Moje spodnie supertrampa znów
pękły w kroku a więc po raz kolejny szlifuje moje zdolności krawieckie. Po
śniadanku pora ruszać w dół zboczem wulkanu, jest tak zimno że nie ma co
zostawać dłużej tutaj. Do góry też niebezpiecznie przy tej pogodzie poza tym
nie mam raków na lód aby wchodzić wyżej. Tak więc zaczynam wędrówkę w dół, w
górę w kierunku schroniska ciśnie pełno turystów bo dziś jest Niedziela i
większość Ekwadorczyków ma wolne. Na dole na parkingu pełno aut, mijam go i
wychodzę ze strefy śniegu a schodzę po pylistym, brązowym zboczu wulkanu.
Daleko w dole widać tą drogę na płaskim terenie z tymi kamieniami wulkanicznymi
gdzie mam zamiar dojść. Cały stożek wulkanu jest już odsłonięty także widok
robi wrażenie szczególnie, że jest to drugi pod względem wysokości szczyt
Ekwadoru. Jestem przy poziomie traw a potem idę przy jednej z rynien którymi
kiedyś płyneła lawa. Na drodze udaje mi się złapać stopa, włażę więc na tył
paki pickupa i jedziemy w dół, niżej
przez sosnowe lasy dojeżdżając do głównej drogi. Sprawdzam pozycję na
GPS gdzie jestem i wychodzi że jakoś w połowie drogi z Quito do Latacunga gdzie
teraz muszę zmierzać aby dostać się do jeziora Quilotoa.
|
Schronisko na Cotopaxi |
|
spoglądając na szczyt |
|
ziemia w 100% wulkaniczna |
|
tak stopuje że aż się kurzy !! |
Łapię stopa do
miasta Latacunga gdzie jem obiad za 2$ i kupuje w supermarkecie czosnek bo coś
boli mnie gardło tak więc bakterie zabić trzeba. Ruszam przez miasto we
właściwym kierunku i kolejnym stopem udaje mi się z niego wydostać na rondo
skąd zaczyna się droga w kierunku miasteczka Zumbagua skąd idzie się do jeziora
Quilotoa. Czekam jakąś godzinę i nikt się nie zatrzymuje dopiero po ok godzinie
zatrzymuje się mała furgonetka z plandeką na tyle, facet z żoną jedzie prosto
do Zumbagua tak więc ładuje się na tył i siadam na skrzynce po piwach. Zaraz
zaczyna potężnie lać gdy jadę krętą drogą przez zielone tereny górskie. Ok
godziny 17.00 jestem w Zumbagua z miasteczka za dolara biorę pickupa i
dojeżdzam do wioski Quilotoa. Tutaj jest punkt widokowy na samej krawędzi
krateru wulkanu z którego widać to jezioro w dole. Widok zapiera dech w
piersiach pomimo tego ,że woda w dole ma już ciemny kolor bo słońce jej nie
oświetla a tylko wschodnią część krateru wulkanu. Kawałek dalej jest zielona
ławka na której siadam i obserwuje przepiękne kolorowe chmury nad jeziorem
Quilotoa położonym na wysokości 3914m, potem po drugiej stronie inne
karmazynowe kolory i dziwne kształty chmur. Zauważam tuż obok mały domek koło
którego jest rodzinka Kichwa, pytam ich czy mogę rozbić swój namiot na ich
poletku bo tam wyżej koło tych eukaliptusów jest doskonały punkt widokowy.
Facet prowadzi mnie w tą stronę i pokazuje w miare płaskie miejsce na samej
krawędzi przepaści z widokiem na jezioro. Takie kempingi są właśnie najlepsze a
szczególnie teraz to gdzie po rozbiciu namiotu od przepaści dzieli mnie może
50cm;).
|
przepiękny zachód słońca nad Quilotoa |
|
i karmazynowe niebo |
23 Marzec 2015 Poniedziałek
Tuż po godzinie
6.00 słońce oświetla mój namiot, otwieram wejście i ukazuje mi się widok
totalnie bez żadnej chmurki na niebie, na wprost ośnieżona góra prawdopodobnie
Lliniza Sur. Pakuję namiot dopiero ok 9.00 gdy jest już ciepło, pięknie i
słońce oświetla już prawie całe jezioro. Postanawiam obejść je całe idąc
grzbietem krateru podobno wędrówka to ok 5h. Ruszam wąską ścieżką która to
biegnie raz w górę a raz w dół bo grzbiet krateru jest poząbkowany wzgórzami.
Pogoda jest tak piękna iż widok tego przepięknego jeziora nie pozwala oderwać
od niego oczu. Jednak potem gdy już przeszedłem ponad połowę drogi zaczyna się
chmurzyć a zaraz potem kropić gdy wchodzę na najwyższy szczyt krawędzi krateru.
Miałem nadzieję zobaczyć jezioro z najwyższego punktu i cyknąć fotki z jego
kolorami a niestety zamiast tego nad całym jeziorem pada deszcz i jest szaro i
brzydko. Niżej jest kolejna platforma widokowa gdzie śpię chwilę. Potem ruszam
pod kolejną górę już spowrotem w stronę wioski, znów zaczyna padać.
|
taki kemping na krawędzi przepaśći !! |
|
a chmury tu pływają w jeziorze <3 !!! |
|
idąc grzbietem krateru dookoła jeziora |
|
Quilotoa - najlepsze kraterowe jezioro Ever !! |
Przemoczony
docieram do restauracji gdzie mam zamiar zjeść obiad, babka Kichwa mówi że 3,5$
kosztuje, ja że niby mam 3 ostatnie dolary i ona się zgadza na tą cenę. Siadam i
jem zupkę z gotowanymi ziemniakami z dodatkiem awokado a na drugie danie
gotowane mięso z ryżem i surówką. Czekam ok 2h gdy baterie się podładują i
postanawiam wrócić do Zumbagua skąd muszę dojechać do miasta Quevedo skąd
obiorę kierunek na wybrzeże. O 17.00 więc ruszam na wylot gdzie udaje mi się
ogarnąć stopa na pace pickupa z ludźmi którzy wcześniej jedli w tej samej
restauracji. Na drodze głównej łapię kolejnego stopa z facetem który jedzie
stronę Quevedo. Opowiadam o podróży, oglądam cudowne widoki "morza
chmur" znajdującego się na dole z pięknymi złotymi kolorami. Po zmroku
jesteśmy w małej wiosce Macuchi po drugiej stronie gór. Tutaj mieszka mój
kierowca Adres wraz ze swoją żoną Lolą i małym 3,5 rocznym synkiem. Zostaję
zaproszony na kolację na którą składa się zupka ziemniaczana i smażone mięso z
ryżem i pomidorami. Dostaję nawet hasło do wifi które znajduje się w domku
kuzyna kawałek dalej. Wieczorem mam zamiar rozbijać namiot ale Lola prowadzi
mnie do malutkiej szkoły dla dzieci zaraz przy boisku i kościółku. Poznaję
woźnego-profesora który otwiera mi jedną z klas z ławeczkami i tablicą i to
będzie moje miejsce na nocleg. Jestem zaproszony na rano do domu moich
przyjaciół na śniadanie zanim wyruszę w kierunku Quevedo. Miejsce jest na
totalnym wypasie tym bardziej, że w nie spałem jeszcze w szkolnej klasie. No
może na lekcjach w gimnazjum czy liceum gdy umierało się z nudów lub nauczyciel
nie widział ;). Na zewnątrz mam nawet duże umywalki gdzie mogę się umyć, potem
rozkładam moją matę na ziemi, wyciągam śpiworek i prowadzę konwersację przez
skype korzystając z okazji posiadania wifi.
|
Złote niebo gdy zjeżdżamy w dół |
24 Marzec 2015 Wtorek
Rano z klasy
szkolnej w której spałem idę do domu Loli i Andresa i posilam się pyszym mięsem
z ryżem i omletem. Biorę prysznic i dostaje potem w prezencie na drogę cukier z
paneli. Lola z jej synkiem zawożą mnie na dół na przystanek autobusowy do
następnej wioski "La Esperanza". Tutaj żegnam się z moją znajomą
która wraz z mężem okazali się być przemiłymi i pomocnymi ludźmi.
|
nocleg w szkolnej klasie :) |
|
z Lolą i Andresem i ich synkiem |
Na przystanku
łapię stopa do miasteczka "La Mana" skąd idę na wylot
tego ubogiego miasta i próbuję łapać stopa ale totalnie zero chętnych na
zabranie autostopowicza. Gdy jedzie autobus z napisem "Quevedo" w
jednej chwili podejmuję decyzję aby nim tam pojechać to tylko jakieś 30km i 1$
za przejazd. Pod wpyłzwem tak szybkiej decyzji zapomniałem mojej butelki z wodą
a tu jest piekielnie gorąco. W Quevedo w jednym z małych sklepowych okienek
proszę więc pewnego dziadka - albinosa (białego Ekwadorczyka) czy niemógłby mi
napełnić mojej pustej butelki tą wodą pitną. Albinos ją napełnia i życzy miłej
podróży. Dalej widzę, że droga na wylot jest cholernie długa a ja muszę złapać
stopa i dziś być nad wybrzeżem na plażach Pacyfiku tak więc nie ma czasu do
stracenia. Na przystanku grupka chłopaków mówi mi, że numer 13 zawiezie mnie
poza miasto. Po zapłaceniu 0,25$ tam właśnie dojeżdżam i miejsce to pare
domków, główna droga z 3 hopkami hamującymi a przy nich Ekwadorczycy
korzystający z okazji i sprzedający zimną wodę do picia, ładowarki samochodowe
i zasłony przeciwsłonecznd na szyby. Jest też facecik sprzedające te smocze
owoce "Pitajaya" i nawet zrobił z nich zajebistą palmę. Ja również
ustawiam się koło jednej z hopek hamujących i dopiero po ok 30 min zatrzymuje
się mała ciężarówka. Pytam faceta czy jedzie w kierunku Manta? On na to,że
kawałek ale potem odbija w inną stronę. Ładuje się z plecakiem do kabiny, już
na wejściu facet proponuje mi zimną wodę bo wie że ta moja w butelce do
orzeźwiających nie należy. Po chwili dowiaduje się że on jedzie w kierunku
Guayaquil ale wjeżdza na drogę którą rownież dojadę do Parku Narodowego
Machalilla z pięknymi plażami "Los Frailes i Tortuga". Zaczynają się
lasy z drzewami "Teca" są one bardzo twarde i też nie są tanie. Potem
mijamy potężne plantacje owoców Mango a niżej zaczynają się nieskończone,
zielone horyzony pól ryżowych. Poczynając od małych zielonych pędów w wodzie a kończąc na
wyższych i żółtawych gotowych do zbioru.
|
Drzewa owoców Mango a pod nimi pole ryżowe |
Przejeżdzamy koło miasta Daule i tutaj
facet wysadza mnie każe obrać kierunek na Jipijapa gdzie dotrę do tego parku
narodowego, życzy powodzenia i odjeżdża. Po zaledwie 20 sekundach zatrzymuje
się kolejne auto jest to tym razem czerwony, rozklekotany jeep a w środku lekko
podejrzany facet. Zaprasza mnie i jedziemy, okazuje się on być sprzedawcą z
Guayaquil który rozwozi jakieś Chińskie papierosy i sprzedaje ludziom po
wioskach i miasteczkach. Jeżdzę więc z nim do paru klientów gdzie udaje mu się
albo i nie opchnąć fajki z przemytu. Zachwala swoje miasto jakim jest Guayaquil
wspominając o tym że jest to największe miasto Ekwadoru zarazem też
najniebezpieczniejsze. Ciekawostką jest że woda rzeki Guayas która przecina to
miasto biegnie również w górę ok 100km gdy zaczyna się przypływ. Facet zawozi
też reklamówkę z mlekiem dla jakiegoś dziadka który pyta "a gdzie
fajki??" fajki zaraz dostaje i do tego do smaku Chińsko-mentolowym ;).
Przemytnik z tej kontrabandy okazuje się być spoko ziomkiem bo kupuje mi
kawałek arbuza którego wcinam jadąc z nim do miasta Pedro Carbo gdzie zostaję zaproszony
na obiado-kolację bo już po 16.00. Jest to pyszna smażona rybka z ryżem i
surówką a do tego zimny napój. Potem on chce się koniecznie wymienić kontaktem
więc podaje mu swój ekwadorski numer i na stacji benzynowej gdy już wysiadam z
jego auta on łapie dla mnie kolejnego stopa zatrzymując jakiegoś pickupa.
Plecak na pakę i przesiadam się z auta do auta żegnając z przemytnikiem. W
środku na tyle siedzę koło kobiety z małą 3 letnią dziewczynką a z przodu dwóch
facetów. Zawożą mnie prosto do miasta Jipijapa skąd już niedaleko do plaż.
Łapię kolejnego stopa z jakimiś ziomkami którzy zawożą mnie prosto na plażę do
miasteczka Puero Cayo. Mówią że jest tutaj tak spokojnie iż gdy będę spał na
plaży to nie ma żadnego problemu. Właśnie zaszło słońce a ja po raz drugi zawitałem
na plaże Pacyfiku!! Duże fale i ich poteżny szum sprawiają, że jestem na prawdę
szczęśliwy. Po lewej stronie widać już światła wypływających na połów łodzi
rybackich z drugiej cześci miasteczka. Idę kawałek plażą i zauważam jakiś
ogrodzony niskim płotkiem wbity w piasek teren z palmami. Wygląda mi to na
opuszczoną posiadłość, z tyłu co prawda jest jakiś domek ale nie wygląda na
zamieszkały. Rozbijam namiot pod palmami dopiero potem wybiega jakiś piesek i
zaczyna szczekać. Zapalają się światła i ktoś świeci latarką ."zachciało
mi się kempingu pod palmami, zaraz mnie pogonią" - myślę sobie. Wychodzę z
namiotu o swojej latarce i podchodzi facet z dzieckiem. Od razu przepraszam i
mówię iż nie wiedziałem, że tu ktoś mieszka no i bramka byla uchylona a poza
tym płot jest wyłamany. Facet którego twarzy nie widzę w tym mroku mówi, że nie
ma najmniejszego problemu żebym został na noc, on zostawi włączone światło na
zewnątrz i mówi że tu bezpiecznie mogę spać. Na jutro rano zaprasza mnie na
kawę nawet. Jestem niesamowicie zakoczony i dziękuję mu za miejsce na kemping
życząc dobrej nocki.Wieczorkiem idę
jeszcze nad brzeg oceanu i dzwonię też do mojej przyjaciółki Marii.
25 Marzec 2015 Środa
Rankiem pod
palmami, na palmowych krzesłach i palmowym stoliku wcinam owsiankowo-bananowe
śniadanko posłodzone cukrem z paneli. Gdy pakuje namiot to przychodzi mój
znajomy i zaprasza mnie na śniadanie. Z plecakiem idę za dom gdzie w małym
domeczku przy bramie mieszka ów facet. W środku dostaję kawę, bułkę i taki
smażony krokiecik z platana. Opowiadam mu o podróży, po śniadaniu poznaję jego
zieloną papugę która najwyraźniej mnie nie lubi bo próbuje mnie ugryźć. Mój
znajomy wręcza mi dodatkowo 2$ abym sobie coś kupił i jakbym chciał zostać i
obozować kolejną nockę to nie ma najmniejszego problemu. Wyruszam na plażę
gdzie jest już słonecznie i są duże fale. Z piasku wyłazi i wystaje pełno
krabów. Chowają się one w małych dziurkach w piasku gdy się bliżej podchodzi.
Robię sesję fotograficzną i zauważam że mają one dziwne sterczące oczy. Potem
przebieram moje gatki surfera i idę się kąpać, surfuje na falach na klatce
piersiowej. Fale cofające są na prawdę silne i też znoszą szybko ale gdy jestem
za daleko to wychodzę i wracam po plaży wchodząc ponownie i kontynując walkę z
falami. Potem się opalam robiąc zapiski i o 14.00 idę szukać jakiegoś taniego
obiadu. Gdy jestem na ulicy głównej z jakiegoś szarego domu w stanie surowym
woła mnie koleś koło którego na małym wózku widnieje napis "pizza
italiana". Pytam go tylko gdzie można zjeść tanio za 2-2,50$? On proponuje
mi , że przygotuje mi pizzę za 2$ specjalnie dla mnie bo normalnie kosztuje 4$.
Jak to się pięknie składa, że najpierw jeden człowiek wręcza mi 2$ i oferuje
śniadanie a drugi proponuje pizzę za połowę ceny która akurat wynosi dwa dolary
;). Najpierw częstuje mnie "ceviche" przyprawione imbirem, potem
dżemem bananowym. Okazuje się że facet mieszkał 7 lat we włoszech, teraz tutaj
ma 3 kołowy rowerek i przenośny gazowy piecyk gdzie w parku po 17.00 sprzedaje
pizzę. Dostaję ok 38cm pyszną pizzę na cienkim cieście posypaną oregano i z
dużą ilością sera. Teraz wierzę, że facet był we Włoszech a nazwa "Pizza
Italiana" to nie tylko nazwa ale i fakt ;). Ekwadorczyk z wąsikiem i w
okularach opowiada o pobycie w Turynie i na Holenderskiej wyspie na Karaibach
gdzie ostatnio pracował 5 lat. Kupuję jeszczę za dolara chyba z litr pysznej
zimnej lemoniady którą on produkuje. Pokazuję mu trochę fotek z podróży a potem
o 17.00 on zabiera piec i swój trójkołowy rowerek i śmiga do parku sprzedawać pizzę.
Idę pomału w kierunku tego domku gdzie spałem, po drodze zauważam dwóch
rowerzystów z bagażami. Okazują się być oni dwoma Argentyńczykami podróżującymi
od niedawna na rowerach. Teraz też szukają miejsca na kemping a więc ja
proponuję, że możemy zapytać tego faceta gdzie spałem na jego prywatnej plaży.
Przy bramie jest jego żona ale wyraża zgodę na to abyśmy obozowali tutaj razem.
Idziemy na tył gdzie ściągam plecak ale bolą mnie plecy i mam je całe czerwone,
spiekłem je sobie na słońcu dziś, do tego mam problem z gardłem od kilku dni i
kuruje się czosnkiem. Oglądamy piękny zachód słońca nad Pacyfikiem a potem
przychodzi mój znajomy i wita nas na terenie którego pilnuje. Zostawiamy rzeczy
i idziemy do miasteczka na zakupy tzn. Argentyńczycy bo ja tylko zaopatrzam się
w dwa banany i coca colę. Gdy wracamy oni gotują wodę a potem przyrządzają z
niej zupę którą mnie częstują. Mają teraz kierunek obrany w stronę Kolumbii i
chcą to przejechać wybrzeżem czyli tzw. drogą "ruta del sol". Ja też
chciałem właśnie wybrzeżem przejechać do Kolumbii ale nie ma za dużo czasu na
to bo pozwolenie w Ekwadorze kończy mi się już 6 kwietnia. Finalnie nie
rozbijamy kempingu na piasku a na posesji obok która wyłożona jest sztuczną
trawą. Ja rozkładam się na małym ganku drewnianej chatki a oni pod dachem w
namiocie. Zaczeło lekko padać teraz tak jak wczoraj gdy spałem w namiocie. W
nocy rozpętuje się burza i muszę przenieść się na drugą stronę ganku bo deszcz
zacina. Widać, że chłopaki zarzucają tropik na namiot pod tym dachem gdzie
śpią.
|
dzieciaki bujające się na hamaku przy ulicy w mieście Jipijapa |
|
Kemping nad Pacyfikiem |
|
Pacific Watch ! |
|
kraby Pacyfiku |
|
Prawdziwa włoska pizza na ulicy - tylko w Ekwadorze |
|
Chillout ! |
|
Puerto Cayo Sunset |
26 Marzec 2015 Czwartek
Z rańca gdy
Argentyńczycy jeszcze śpią a ja idę się odlać zauważam małą sowę na płocie. Gdy
odlatuje kawałek dalej na drzewo a ja za nią podążam udaje mi się odkryć, że
jest ich tutaj więcej i gdy czują zagrożenie w postaci mnie zbliżającego się
wydają dziwne piski. Ta część plaży jest porośnięta jakimiś roślinami i są małe
wykopane doły przy których siedzą te małe sówki z żółtymi oczami a więc to na
pewno ich kryjówki. Gdy wracam ogarniam pakowanie plecaka bo dziś chcę dotrzeć
do tej sławnych plaż "Los Frailes i Tortuga". Przychodzi mój znajomy
i znów zaskakuje bo przynosi śniadanie w postaci racuchów i kawy w plastykowym
pudełku zaraz proponuje chłopakom ale nie są głodni i każą mi zjeść tak więc
najadam się do pełna. Po śniadaniu żegnam z Argentyńczykami życząc powodzenia w
dalszej drodze i może będziemy mieli okazje się spotkać gdzieś w Kolumbii. Na
wylocie miasteczka łapię stopa do drogi która prowadzi do plaży Los Frailes.
Wysiadam i idę do punktu kontrolnego gdzie muszę podać swoje dane a miła młoda
dziewczyna informuje mnie o tym, że w parku narodowym można być do godziny
16.00 ja i tak wiem ,że jeśli spodoba mi się to zresztą jak zawsze przepisy i
pozwolenia mam gdzieś gdy zachce mi się spać w urokliwym miejscu. Jedynym
problemem jest to, że spiekłem sobie tak plecy i klatkę piersiową iż teraz
nieść ciężki plecak to udręka... . Jest tutaj jakaś tabliczka ze szlakiem o
długości ok 3km który prowadzi też do plaży los frailes a więc nie mam zamiaru
iść drogą dla aut i wybieram szlak którym jest wąska ścieżka z jakimiś
karłowatymi drzewkami i mnóstwem kaktusów. Jest gorąco cholernie ale udaje mi
się dojść do pierwszego punktu widokowego gdzie pode mną jest przepaść i widok
na miasteczko Machalilla. Lata tutaj pełno pelikanów i jakiś dziwnych ptaków z
jakby krótkimi ogonami. Potem gdy odpoczywam w cieniu spotykam chłopaka z
dziewczyną. Dochodzimy wspólnie na pierwszą z plaż ale ja jak tylko mogę unikam
słońca. Spędzam tu chwilę bo oni idą się kąpać ja ruszam dalej i po chwili
jestem na tej plaży "playa tortuga" która jest zajebista! W oceanie
wystająca skała, otoczona błękitem Pacyfiku dalej jest ten punkt widokowy na
górze tzw. "mirador los frailes". Siedzę tutaj w cieniu skarpy i
podziwiam widoki do momentu gdy słońce wychodzi i mnie grzeje. Dalej pod
kolejną skarpą siedzi ta para których wcześniej spotkałem i palą jointa.
Zostaję zaproszony i siedzimy chwilę razem i potem mój znajomy wybawia mnie z
opresji podarowując trochę tytoniu i bibułki bo mam w plecaku troszeczkę zielonego
tak więc genialnie;). Oni mykają tym razem pierwsi ale potem znów się spotykamy
na górze na drewnianym tarasie widokowym okrytym dachem. Oni śpią i ja potem
też ale do momentu przyjścia turystów. Potem robi się tłoczno ale ja mam zamiar
tutaj zostać na dłużej a dokładnie na noc i mieć widok na plażę Los Frailes po
lewej i plażę Tortuga z tą skałą w wodzie po prawej.
|
WHAAAT??? |
|
Machalilla National Park |
|
pelikan <3 ! |
|
więcej pelikanów |
|
playa tortuga (żółwia plaża) - tylko gdzie są zółwie? |
|
playa los frailes |
|
żółwia plaża ponownie |
Przed godziną 16.00
przychodzi facet zbierający śmieci i mówi, że zamykają i trzeba się zbierać. Ja
na to że zostaje tu na noc. "spanie tutaj w parku narodowym jest
zabronione" - odpowiada. Ja że "i tak nie mogę wyjść bo mam całe
czerwone plecy i nie mogę chodzić z plecakiem." facet grzecznie mówi;
"ja tylko poinformowałem o tym,że wszyscy muszą wyjść bo potem ewentualnie
policja się może zjawić". Potem gdy już nikogo nie ma odpalam święte ziele
i podziwiam jaki tu panuje totalny spokój a jedynymi dźwiękami są śpiewy ptaków
i huki fal roztrzaskujących się o dół skarpy. Lata koło punktu widokowego pełno
pelikanów, mew i jaskółek.Medytuję i oglądam przepiękny zachód słońca a potem
gdy się robi ciemno widać światła małych łodzi rybackich na horyzoncie które
wypłyneły na nocny połów ryb z wioski Machalilla. Robię więc im foty i też
wpadam na pomysł replikacji własnego ja również cykając foty. W takim miejscu
jednak zapalić to jest coś, dobrze że spotkałem gościa mającego bibułki,
zarówno jego jak i spotkałem już tysiące różnych ludzi na swojej podróżniczej
drodze i teraz już wiem, że nie ma przypadku każdy człowiek którego spotykasz
jest Tobie przeznaczony w danym miejscu, o danym czasie. Dopiero potem gdy
zaczynasz o tym myśleć zaskakujesz, że tak miało być pod wpływem spotkania tej
osoby zmieniłeś kierunek podróży czy działań albo nic nie zmieniłeś. Każda
osoba spotkana na Twojej drodze w życiu, każda czegoś Cie uczy coś Ci
przekazuje, chce Ci pomóc generalnie nawet gdy działa Ci na nerwy i nie chcesz
jej słuchać bo Ty wiesz lepiej i nie chcesz nic zmieniać a ona Cię stara
zmienić "rób tak, rob to a powinieneś to i tamto". Tak to działa na
nerwy ale od każdej osoby się czegoś uczymy nawet wróg gdy nas skrzywdzi czy
naszych bliskich dochodzi zazwyczaj do radykalnych zmian w naszym życiu. Nawet
gdy jesteśmy wściekli i źli to tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy, że przez
krzywdę jaką wyrządził nam wróg np. Bardzo czesto stajemy się lepszymi ludźmi.
Tak więc od każdego człowieka a nawet wroga czerpiemy po trochu ucząc się czy
tez zmieniając kierunki w naszym życiu. Każdy człowiek więc powinien być
doceniony za samo to że go spotkałeś i z nim rozmawiałeś być może tylko przez
chwile ale mogła być to bardzo ważna chwila która wszystko zmienia. Każdy
bliźni więc nas czegoś uczy i dokonuje w nas zmian tak więc trzeba szanować
zarówno te osoby pomocne nam jak i wrogów. Na początku się tego nie zrozumie ale
z czasem się do tego dojdzie myśląc "aha tak właśnie miało być co gdyby
nie to nie byłbym w tym miejscu" itd. Więc winniśmy dziękować wszystkim
osobom spotkanej w naszym życiu i życzyć jej dobrze bo od każdej z nich się
czegoś nauczyliśmy. Jesteśmy połączeni z każdą osobą na całym świecie ale z kim
i kiedy dane Ci się przyjdzie spotkać tego nie jesteś w stanie przewidzieć ale
to właśnie jest chyba w tym najpiękniejsze ;)
|
a w ciemności światła łodzi rybackich na oceanie |
|
po zapaleniu zielonego podzieliłem się na cztery lecz z ciemności po prawej stronie wyłazi jakiś szkielet czy kręgosłup jakiegoś stwora i trochę się przestraszyłem! A może to duch? (zdjęcie 100% naturalne - f 2.8, czas 40 sekund, iso 100). |
|
27 Marzec 2015 Piątek
W nocy znów pada
a deszcz zacina do środka tak więc rozbijam szybko namiot i chowam się do
środka. Rańcem jest pochmurnie ale to dobrze bo moja skóra nie zniesie więcej
słońca, schodzę na plażę Los Frailes nie ma zupełnie nikogo! Przy pustym
parkingu są łazienki, biorę więc zimny prysznic. Gdy przyjeżdza piersze auto
facet przychodzi i pyta zdziwiony "co ty tutaj robisz?". Mówię więc,
że spałem na tym punkcie widokowym bo nie mogłem za bardzo chodzić iż mam
spieczone plecy. Informuje go, że udaje się do miasta "Puerto Lopez",
on tam właśnie jedzie, ale najpierw wyjeżdżamy z Parku a potem jesteśmy w tym
mieście. Na ulicy za 1,50$ w jednym ze stoisk jem zupę rybną z dodatkiem
chrupiących płatków z platanów. Z puerto Lopez można udać się na wycieczkę za
ok 30-40$ na pobliską wyspę "isla de la plata" gdzie wypływa się ok 8
rano i wraca ok 17.00. Nie jest to Galapagos ale na wyspie można zobaczyć pare
gatunków ptaków w tym jakieś z niebieskimi płetwami. W sezonie od czerwca do
sierpnia zaobserwować można potężne walenie wyskakujące z wody przy dobrej
pogodzie i szczęściu. Teraz ani sezonu ani pogody super nie ma więc wyspę sobie
odpuszczam a udać się chcę do miasteczka "Ayampe" kawałek na południe
z tego miasta. Robię mini zakupy i udaje się więc na wylot i dwomami stopami w
mniej niż godzinę dojeżdzam do Ayampe. Mała wioska z mnóstwem restauracji,
plaża okazuje się genialna i jest trochę palm przy hostelach. Na plaży która ma
ok 7km długości stąd biegnąc w kierunku Puerto Lopez są małe bambusowe wiaty a
pod nimi hamaki. Ocean tutaj w tym miejscu bardzo niespokojny i fale są wysokie
i przybywają z dużą częstotliwością. Jest paru surfurów i podróżujących
kamperami. Zakupiłem w końcu krem z filtrem który kosztował mnie majątek bo 10$
i to był najtańszy jaki był dostępny! Wysmarowany kremem i po założeniu
koszulki idę się kąpać i walcze z falami pieniącymi się. Tu z nimi jest
szaleństwo i biegną w różnych kierunkach szybko nie dając chwili wytchnienia.
Powróciwszy do mojego bambusowego szałasu z hamakiem zauważam po raz kolejny tą
Parę wczoraj którzy podarowali mi bletki. Wołam ich więc i po chwili są już na
hamaku obok. Po południu przychodzą 3 fajne dziewczyny - Argentynki i okazuje
się że autostopują w trójkę. Jedna z nich opowiada mi o Patagonii do której
wciąż mam zamiar się udać i dalej nie wiem kiedy. Przydałoby się być gdy panuje
tam lato a więc od Listopada do marca tak więc chciałbym na te tempo tam
dotrzeć ale jak narazie jestem na Ekwadorskich plażach. Wieczorem przeżywam
jeden z najpiękniejszych zachodów słońca ever. Na horyzoncie wzburzonego przez
poteżne fale oceanu widnieją niedaleko dwie skały w lekkim odstępie, a teraz
dokładnie pomiędzy nimi zachodzi z początku pomarańczowe a potem czerwone
słońce!! Coś niestamowitego! Teraz trzeba coś zjeść ale jedzenie tu w Ayampe
jest cholernie drogie ok 4-5$ za najtańszy posiłek trzeba zapłacić. W sklepie
kupuję ryż, parówki i trzy jaja i na zewnątrz gotuję na moim palniku i posilam
się kolacją. Potem rozbijam namiot na jakimś pustym terenie pomiędzy budynkami,
niestety na plaży woda w nocy przypływa i mogłoby być nieciekawie.
|
plaża w Ayampe |
|
taaaakie fale i taaaaakie słońce !! |
|
chyba najpiękniejszy zachód słońca w moim życiu ! |
28 Marzec 2015 Sobota
Rano idę na plażę
i ponownie walczę z potężnymi falami Pacyfiku. Potem bujam się na hamaku i
rozmawiam z kolejnymi trzema podróżniczkami w tym z tą z którą rozmawiałem
wczoraj. Po ponownym wypiciu Yerba mate z Argentynkami pora ruszać w drogę.
Teraz chcę udać się na północ na plażę Mompiche którą mi polecono w kierunku
Esmeraldas skąd mam zamiar wrócić do stolicy Ekwadoru aby odwiedzić moją
znajomą Isoldę. Przed udaniem się na wylot miasteczka wstępuję do restauracji w
której wita mnie blond facet okazujący się być Francuzem mówiącym trochę po
Polsku. Rodzice wyjechali do Francji
przed jego
urodzeniem, on natomiast mieszka od 5 lat w Ekwadorze ze swoją piękną tutejszą
żoną i dwójką uroczych córeczek. Przygotował mi makaron z mięsęm i śmietanowym
sosem za 2,50$ które wynegocjowałem przez naszą Polską krew bo normalnie jest
tu drogo i kosz dania to ok 4$ wzwyż. Z wylotu wioski udaje mi się złapać stopa
którym dojeżdzam aż do miasta Porto Viejo niedaleko Manta. Stamtąd z wylotu
wsiadam do pickupa w którym siedzi małżeństwo w średnim wieku i ich 20 letni
sym koło mnie na tyle. Opowiadam jak to zawsze skąd jestem, co tu robie itp. A
kierowca dzieli się ze mną, że jest uzależniony od kokainy potem puszcza muzykę
i przemierzamy zielone tereny. Na krzyżówce wysiadam i już po chwili siedzę na
pace kolejnego pickupa. Dojeżdzam do miejscowości "San Jacinto"
czując się jak w domu bo moje imię w języku Hiszpańskim to właśnie Jacinto. W
tym przypadku miejscowość to " Św. Jacek" na jej wylocie kolejne auto
zawozi mnie do miasta Bahia de Caraquez i jest już ciemno. Mam zamiar
przejechać most i być po jego drugiej stronie i szukać miejsca na namiot. Gdy
kupowałem słodką bułkę miła pani poinformowała mnie,że za 50 centów mogę
przedostać się tam autobusem kupując bilet do nastepnego miasteczka. Autobusem
dojeżdzam na drugą stronę i przejeżdzam to miasto, nikt nie każe mi wysiadać to
kij tam jadę dalej. Dopiero potem wysiadam na jakiejś stacji benzynowej
zupełnie nie mając pojęcia gdzie się znajduję. Nie lubię jechać w nocy bo nie
jestem w stanie podziwiać krajobrazu a więc teraz namiot a jutro z rańca łapię
stopa. Na przeciwko stacji benzynowej są małe drzewka i zarośla w których
rozbijam obóz.
|
kosmicznie kształtne i zielonokorowe drzewa |
29 Marzec 2015 Niedziela
Po spakowaniu
namiotu wyruszam do miasteczka którego teraz nazwę widzę jest to
"Canoa" jedyną rzeczą jaką tutaj chcę ogarnąć to podładować baterie i
wyruszać w stronę plaż w "Mompiche" które mi poleciły Argentynki. Po
chwili jestem już w małej restauracji koło dworca autobusowego a raczej placu i
po zapytaniu matki z synem którzy prowadzą tą knajpę dostaję pozwolenie na
prąd. Podpinam ładowarki a na zewnątrz przy stole jem śniadanie ocziwiście
wiadomo co ale na ciepło bo dostałem wrzątek. Byłem na chwilę na plaży ale
totalnie mi się nie podobała bo pełno tutaj namiotów z leżakami w środku a więc
jednym słowem tłok a poza tym nie ma tu nic pięknego i wartego uwagi. Po 9.00
ruszam przez miasto i cisnę na wylot do głównej drogi gdzie jeździ więcej aut.
Zatrzymuje się bordowy pickup a w środku dwóch facetów i na tyle dwie kobiety w
tym młoda i stara. Jadą oni do miejscowości "Mindo" zielonej krainy z
wodospadami koło Quito. Facet z przodu zaczyna mówić trochę po Polsku i też
przeklinać, okazuje się że był na Woodstock i to z jego dziewczyną Polką z którą
mieszkał w Niemczech. Co do Niemiec to siedząca po mojej prawej stronie
dziewczyna okazuje się być Niemką która w teraz jest na wolontariacie tu w
Mindo i chce zostać na rok. Kobieta po mojej lewej z dużym nosem, po 50tce jest
Francuską która produkuje rękodzieła w postaci naszyjników, opasek itp. I też
jest z Mindo. Dojeżdzamy też do małej wioski rybackiej gdzie na piasku spoczywa
masa niebieskich łodzi przy których pracują rybacy przeciągając sieci.
|
rybacy |
Żegnam
się z nowo poznanymi znajomymi i wysiadam w mieście Perdenales gdzie przechodzę
jedną ulicę i jestem na kolejnej głównej drodze. Zatrzymuje się rodzinka z
czwórką dzieci z którymi siedzę na tyle. Wspólnie z nimi dojeżdzam pod sam
wjazd prowadzący do miasteczka Mompiche. Stąd jadąc na kolejnej pace pickupa
jestem po chwili w tym turystycznej miejscowości. Pogoda nie sprzyja bo jest
pochmurnie ale za to plaża jest szeroka i położona w zielonej zatoce. W
namiocie z jedzeniem kupuję empanadę z serem i 3 smażone bułki z platanem i
rybą w środku. Po drugiej stronie plaży jest strefa z palmami i domkiem oraz
hamakami gdzie można kupić kokosa za dolara. Kobieta maczetą odcina górę
zielonego kokosa i wkłada do otworu rurkę. Siadam na hamaku pod palmami
kokosowymi pijąc pyszny sok i odpływając w tropikalnym raju. Spędzam tutaj całe
po południe od 14.00 do 18.00 w ciągu tego czasu jeszcze z jednego kokosa
wypiłem sok i wyjadłem miąsz. Udaje się potem szukać miejsca na kemping i tak
jak mi polecono rozbijam namiot na zielonym wzgórzu cmentarnym z widokiem na plażę
na której niedawno bujałem się podpalmami.
Jutro wracam
pomału do stolicy Ekwadoru aby odwiedzić moją przyjaciółkę Marię.
|
hamak, kokos za dolara, plamy i plaża :) |
|
widok z miejsca kepingowego na cmentarzyku |
|
gdzie jest woda ?? |
30 Marzec 2015 Poniedziałek
Nocka na
cmentarzu przespana normalnie i bez obaw a jedynymi dźwiękami jakie słyszałem
były to dźwięki cykad. Rankiem wyruszam z tego zielonego terenu spowrotem na
plażę i udaje się przez miasteczko na jego wylot gdzie łapię stopa do głównej
drogi. Tam ustawiam się zgodnie z kieunkiem północnym aby przejechać przez
nadmorskie miasto - Esmeraldas a stamtąd udać się do Santo Domingo i spowrotem
do Quito. Nikt się nie chce zatrzymać ale za to zatrzymuje się picku jadący na
południe tą samą drogą którą przyjechałem. Widzę że do środka ładują się dwie
dziewczyny natychmiastowo jakoś odechciewa mi się jechać na północ i
postanawiam obrać kierunek południowy i dojechać inną drogą do Santo Domingo.
Gdy pytam więc tego faceta bezproblemowo się zgadza zabrać i mnie tak więc po
chwili siedzę już w środku z nim i dwoma kobietami którymi okazują się być dwie
Argentynki przebywające na urlopie.Kierowca opowiada o tym, że będzie budował
hotel na Kosta Ryce za 80mln $! Facet 36 lat żonaty z trójką dzieci, ale
szykuje się do rozwodu bo ma teraz 27 dupencję pracującą w hotelu w Mompiche
skąd właśnie wracamy. Okazuje się że jedzie do Quito i przejeżdza przez Santo
Domingo. Dziewczyny wysiadają w Perdenales a ja przesiadam się do przodu i jadę
z nim do Santo Domingo gdzie podjeżdzamy do warsztatu gdzie myją tego pickupa a
my czekamy ok godziny. Potem zostaje zaproszony na pyszne chińskie jedzenie z
sokiem z owocu Guanabana w jedym z centrów handlowych. Taki posiłek dla jednej
osoby to wydatek 10$ a więc zabójczo drogi. Zaproponowałem mojemu znajomemu te
sprawy związane z elektroniką że chcemy sprzedawać telefony marki samsung oraz
iphone wraz z tabletami. Facet okazał się być zainteresowany ok 2 tysiącami
sztuk od której mam nadzieje zostanie mi odpalona prowizja. Muszę dać znać
Michałowi aby się więc z nim skontaktował i zaproponował ofertę sprzedaży. Po
posiłku ruszamy w stronę Quito i Mindo ale jak narazie Maria nie odpisała na
moje smsy ani brak też odpowiedzi na moje tak więc nie wiem co jest grane i nie
wiem czy jechać z Alexem do Quito czy do Mindo - zielonej krainy wodospadów.
Pogoda też nie sprzyja bo jest ulewa. Finalnie mój znajomy po przejechaniu
krętych górskich dróg wysadza mnie przy zjeździe prowadzącym do Mindo. Deszcz
przestał padać ale po chwili gdy idę z plecakiem zaraz znów zaczyna, na
szczęście nadjeżdza auto które zabiera mnie do centrum miasta gdzie pytam w punkcie
informacji o drogę na wodospady na jutro. Korzystam z możliwości podładowania
baterii i wifi które tu posiadają i piszę na facebooku do Marii. Ona odpowiada
że miała wyciszony telefon i nie słyszała jak dzwoniłem. Na zewnątrz pada i
mówię jej że mógłbym już być u niej w Quito ale nie dawała znaków życia a więc
zatrzymałem się w Mindo. Jutro mam zamiar wrócić do stolicy Ekwadoru po
południu. Wieczorem zbieram się ogarniać miejsce na namiot i kieruje się w
stronę tych wodospadów i rozbijam namiot przy rzece i moście będąc już cały
mokry od tego deszczu. Jutro wyruszam więc ponownie do Quito aby odwiedzić moją
przyjaciółkę której też się za mną teskni ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz