31
marzec - 14 kwiecień 2015
(Ponowny
pobyt w Quito)
Rankiem we wtorek 31 marca po deszczowej
nocy postanowiłem odpuścić sobie zwiedzanie Mindo a udać się spowrotem do
stolicy Ekwadoru i odwiedzić moją przyjaciółkę Marię. Marszem dochodzę do
centrum miasteczka i po chwili z wylotu łapię stopa, czarnego jeepa którego
kierowcą jest przepiękna Ekwadorianka. Na tylnym siedzeniu koło mnie dziewczyna
z Urugwaju która żyje tu w Mindo i pracuje przy rękodziełach. Jedziemy wspólnie
przez cholernie krętą i pnącą się cały czas w górę drogą w stronę stolicy ale
ja wysiadam w San Antonio koło Mitad del Mundo. Suszę mokre rzeczy i udaję się
do sklepu do centrum i tam nabywam 3 torebki suszonych liści Boldo. Busem
dojeżdzam do dworca Ofelia z którego już nie płacąc ponownie dostaje się do
centrum koło ulicy Foch i witam z moją przyjaciółką ;)
Święta
Wielkanocne
Z rana w Wielki Piątek doszły mnie słuchy
iż dziś na starym mieście odbywa się droga krzyżowa w postaci marszu jedną z
głównych ulic. Udaję się więc na plac główny gdzie już widać z daleka tłumy
ludzi przy ulicy. Pojawiają sie osoby przebrane w purpurowe długie szaty a na
głowie mają szpiczaste kaptury z dziurkami na oczy wyglądające niczym stroje
satanistów ale niosą oni potężny drewniany krzyż także do tej sekty nie należą.
Jestem zdumiony bo takiego czegoś jeszcze nie widziałem po chwili dowiaduje się
że te osoby w tych strojach nazywane są "Cucurucho". Pojawiają się
pierwsze osoby prezentujące Jezusa i niosące duże drewniane krzyże i pozbawione
górnej części ubrań wokół których maszeruje Rzymska Straż z dzidami. Zmieniam
miejsce widokowe i udaję się na schody jednego z budynków na placu. Maszeruje
pełno tych Cucurucho a część z nich na pozbawionych ubrań plecach ma
przywiązany krzyż z kaktusa!! Łaaał to musi boleć. Cała ta droga krzyżowa jest
nazywana "Jesus de Gran Poder" i w tamtym roku brało w niej udział
ponad 300 tysięcy osób. Jest jakaś przerwa chwilowa bo maszerujący Cucurucho
stoją w miejscu ja więc korzystam z okazji i mykam pomiędzy pielgrzymujących w
purpurowych dziwnych strojach. Prawie każdy z nich trzyma figurkę świętych lub
obraz z którymi idzie w stronę Katedry. Niektórzy idą na boso inni się biczują
czy to linami czy pokrzywami. Z tyłu pojawiają się kobiety w purpurach z
okrytymi twarzami. Na skrzyżowaniu widać że tłum niesie figurę świętą okazuje
się to być Matka Boska a na samym końcu Figura Jezusa niosącego krzyż która
jest chroniona wewnętrznym kręgiem przez komandosów spiętych linami aby nikt
się nie przedostał. Zewnętrzną linią obrony są policjanci trzymający się za
ręce z każdej ze stron. Takiej obrony reliktów jeszcze moje oczy nie widziały,
prezydenci różnych krajów takowej nawet nie posiadają!!
nieś swój krzyżo-kaktus :D - ałaa ! |
chyba trochę przesadził z kalibrem bo krzyż poleciał na gapiów ale na szczęście nic się nie stało |
ulica pełna Cucurucho |
nie kumam tych strojów |
modlący się Cucurucho |
cucurucho z figurkami Świętych |
Kobiety Cucurucho |
tak się broni figurkę cierpiącego Jezusa - wewnętrzna linia obrony to komandosi spięci linami a zewnętrzna policja. Prezydenci mogą pozazdrościć :) |
W Wielką Sobotę gotuję z Marią tradycyjną
Wielkanocną zupę którą spożywa się wraz z Rodziną tutaj w Ekwadorze. Zupa nosi
nazwę "Fanesca" i składa się z około 12 rodzajów roślin strączkowych
takich jak fasola, bób, soczewica itp. W większości niedostępnych w Polsce.
Dodaje się również słoną rybę którą należy wymoczyć w wodzie przez 24h zmieniając
ją kilkakrotnie. Zupa jest potężna i jest to bomba energetyczna i gazowa czego
efekty czuć po jej spożyciu ;).
W Wielką Niedzielę rankiem dzwonię do
rodziny w Polsce i prowadzimy Świąteczną Konwersację przez Skype.Bardzo miło
jest z nimi porozmawiać a w szczególności z Babciami i Dziadkiem z którymi nie
mam okazji rozmawiać za często.
Na obiad spożywamy zupę Fanescę wraz z
Marią jej bratem i jego córeczką którzy mieszkają na dole.
Tradycyjna Zupa Wielkanocna - Fanesca |
no to jemy |
Tak więc te Święta
Wielkiej Nocy udało mi się spędzić w miłym towarzystwie jak zwykle niczego nie
planowałem nie zastanawiałem się gdzie będę w tym roku na Święta, czy mnie ktoś
zaprosi czy może nie. Wyszło bardzo pozytywnie no i udało mi się zobaczyć tą
drogę krzyżową z udziałem przedziwnych Cucurucho.
Z tego co czytałem tą tradycję kultywuje
się w zaledwie paru krajach Ameryki Południowej i Środkowej w tym w Gwatemali.
Szukałem powodu dla którego oni przebierają się w te stroje ze szpiczastymi
kapturami przypominające na prawdę stroje satanistów, ale nigdzie nie mogłem
znaleźć informacji skąd to się wywodzi. Nie wiem może coś przeoczyłem ale skoro
nie ma informacji to coś tu wygląda podejrzanie i może gdy Hiszpanie przybyli
na podbój Ameryki Płd. Wraz z nimi przybyła sekta czczących diabła.Być może
było tak, że komuś z rdzennych mieszkańców tego kontynentu stroje tak się
spodobały, że po narzuceniu Katolicyzmu przez Hiszpanów głowa Kościoła Ekwadoru
zarządziła użycie tych strojów po zmianie koloru na purpurowy ;). Jak ktoś coś
znajdzie skąd wywodzą się te przedziwne stroje Cucurucho to pisać na maila
chętnie się zapoznam z tematem.
Odnośnie kolejnych dni spędzonych z Marią
to nie będę za dużo pisał bo nie działo się nic nadzwyczajnego. Generalnie
wspólne spędzanie czasu w domu i poza nim. Czytanie, muzyka, oglądanie filmów
na projektorze,rozmowy, gotowanie, bujanie się po mieście itp. Czyli takie
codzienne typowe domowe życie. Niestety teraz Intuicja wzywa i pora ruszać w
dalszą drogę ale muszę dodać, że było bardzo miło i słodko z Marią także czas
spędzony w Quito będę zapewne bardzo długo i miło wspominał bo w końcu
spędziliśmy razem w sumie jakieś 23 dni ;)
15
kwiecień 2015 Środa
Czas ruszać w drogę w kierunku Kolumbii.
Rankiem idę z domu Marii na przystanek gdzie wsiadam do autobusu który zawozi
mnie na terminal Ofelia a stamtąd za 0,50$ kupuję bilet do miasteczka
Guayabamba gdzie mam zamiar zacząć autostop. Tak jak ostatnim razem ustawiam
się za rondem gdzie udaje mi się złapać ciężarówkę i po pogawędce ze starszym
kierowcą jestem w Tabacundo. Jak już wcześniej pisałem ten rejon słynie z
ogromnych upraw róż w które jak się dowiaduje zaopatruje się całe Państwo
Watykanu - tak Jan Paweł II przez cały swój pontyfikat miał róże Ekwadorskie
właśnie dokładnie stąd! Poza tym róże sprzedawane są do Niemiec, Rosji i Stanów
Zjednoczonych nie wiem czy Polacy zakupują też róże z Ekwadoru ale bardzo w to
wątpie. Wysiadam koło drogi prowadzącej do Cayambe bo umówiłem się z moją
przyjaciółką Leslie, że ją odwiedzę zanim opuszczę Ekwador lecz niestety coś
nie tak z jej telefonem bo babka w słuchawce gada że "numer
zawieszony". Postanawiam więc udać się do Otavalo i dalej do Ibarra, łapię
więc kolejnego stopa i z grubawym facetem jestem po raz drugi w Otavalo. Na
miejscu udaję się do Mercado gdzie jem obiad za niecałe 2$ a następnie ogarniam
internet i dokonuje zmian na blogu. Zeszło mi na tym trochę czasu i gdy udaje
się na wylot łapać kolejnego stopa jest już po 17.00. Zatrzymuje się
sympatyczna kobieta w średnim wieku, wsiadam więc do czarnego pickupa. Jest ona
szefową fabryki jogurtów w Cayambe, a właśnie przypomniało mi się, że miałem
odwiedzić Leslie i jak zwykle niespodzianka. Po tym jak powiedziałem, że mam
przyjaciółkę w Cayambe moja nowa znajoma zaprosiła mnie do siebie do domu
właśnie do tego miasta także jutro będę mógł się skontaktować z Leslie być
może. Jedziemy razem do Ibarra do jednego z centr handlowych bo kobieta chce
kupić jakieś płytki ceramiczne i plastykowe rurki. Towarzysze jej więc w
markecie gdzie poznaje jej córkę - Sandy i razem wstępujemy jeszcze do paru
sklepów gdzie udaje im się kupić te płytki. Wracamy wspólnie po zmroku do
miasta Cayambe i podjeżdzamy pod ich dom. W mieszkaniu wita mnie partnej mojej
znajomej która od jakiegoś czasu jest po rozwodzie i ma dwie córki z których
jedną już poznałem. Zostaję zaproszony na kolację na którą składają się 3
potężne kawałki grillowanego mięsa z ziemniaczkami i surówką a do tego pyszny
sok z jeżyn. Po opowieściach zostaje mi przydzielony pokoik w którym będę mógł
nocować. Dostałem też hasło do wifi tak więc idę spać dopiero po długim czasie
surfowania po necie.
16
kwiecień 2015 Czwartek
Probowałem skontaktować się z Leslie ale
bez skutku bo dalej informacja o zawieszonym numerze. Sandy jedzie dziś na
uczelnię do miasta Ibarra tak więc w alternatywie mam zamiar udać się z nią. Po
godzinie 8.00 łapiemy busa do Tabacundo a stamtąd już do Ibarra. Jestem tam
krótko w czasie oczekiwania na Sandy aż skończy zajęcia po których umawiamy się
na głównej drodze i wracamy. Podjeżdza po nas jej mama i jedziemy razem aż pod
same Quito bo oni muszą coś tam kupić w jakieś hurtownii tak więc dopiero na
wieczór jesteśmy spowrotem w Cayambe. Odbieramy ze sklepu 400 sztuk
"bizcocho" są to podłużne kruche ciastka które je się z kremem
"dulce de leche" i są typowym tutejszym wyrobem. Po powrocie do ich
mieszkania siadamy przy stole i pakujemy po 4 ciastka do każdej z papierowych
torebeczek których wychodzi sto. Wszystkie te zapakowane częściowo przeze mnie
ciastka trafią dziś w nocy do miasteczka Guyabamba dla setki biednych dzieci
które jutro rano zjedzą bizcocho z porcją świeżego jogurtu prosto z fabryki
mojej znajomej. Cieszy mnie fakt, że mogłem przyłożyć moją rękę do tego
dobroczynnego gestu który jest ofiarowany dla tej fundacji.
tyyyyle bizcochos |
pomagam przy pakowaniu ciastek dla biednych dzieci |
17
kwiecień 2015 Piątek
Sandy jedzie ponownie do Ibarra a ja udaję
się na plac i umawiam się z Leslie która podjeżdza po mnie samochodem, witamy
się po mojej ponad miesięcznej nieobecności w Cayambe i podjeżdzamy pod jej
dom. Wchodzimy przez bar na dole który prowadzą a teraz i również restaurację.
Leslie zaczyna więc gotowanie, rozmawiamy o czasie podczas którego się nie
widzieliśmy. Tak schodzi do wieczora i przed 21.00 moja przyjaciółka zawozi
mnie pod dom w którym obecnie jestem goszczony. Żegnam się z nią po raz kolejny
i mam nadzieję jeszcze kiedyś zobaczyć. Po powrocie biorę prysznic i odrazu
udaję się pod kołdrę bo jakiś zmęczony jestem poza tym oni też już idą spać.
Jutro obieram kierunek Ibarra i uderzam potem na Kolumbię.
18
kwiecień 2015 Sobota
O 7.00 rano jestem już na wylocie z Cayambe
gdzie podwieźli mnie moi znajomi i podarowali mi 8 małych jogurtów z ich
fabryki oraz 4 słodkie bułeczki. Po jakiś 30min zjawia się mój wybawca i
dojeżdzamy do Ibarra na plac z fontannami zwany "ciudad blanca" tam
przez wifi prowadzę rozmowę z moją rodziną na temat mojej działalności
gospodarczej w Polsce. Okazuje się, że gdy jest ona obecnie zawieszona po
upłynięciu dwóch lat automatycznie przechodzi ona w stan zamknięcia także nie
muszę nic załatwiać w tym temacie. Potem dojeżdzam autobusem nad jezioro
"Yahuarcocha" znajdujące się koło Ibarra. Miejsce w miarę spokojne z
widokiem na górę nad jeziorem. Posilam się obiadem w lokalnej restauracji i po
podładowaniu baterii ruszam brzegiem jeziora z zamiarem obejścia go dookoła lub
do miejsca zdatnego na kemping. Po drodze zauważam faceta z dronem, podchodzę
więc i zagaduję do niego on mówi mi , że skończył właśnie latać i filmować.
Model jego drona to "phantom" z zamontowaną kamerką tak więc nie jest
to go pro tak jak myślałem. Facet opowiada, że też podróżował autostopem tak
jak ja ale tylko po Ekwadorze, po chwili poznaję jego znajomych - faceta z żoną
i małą córeczką. Zapraszają mnie na wspólny przejazd na górę na punkt widokowy
gdzie się udajemy ich autem. Teren na który wchodzimy to jest jego prywatny bo
kupił tutaj działkę pod budowę domu a miejsce jest kosmiczne bo roztacza się
stąd widok na całe jezioro w dole i tor wyścigowy, po lewej na tą górę nad
którą lata pełno paralotniarzy no i na całe miasto Ibarra a mało tego na wprost
na górę Imbabura i na prawo szczyt Cotacachi. Mój znajomy odpala drona i lata
nim filmując i robiąc zdjęcia z tego niesamowitego miejsca. Dźwięk tego
urządzenia jest niesamowity bo przypomina odgłos dużej pszczoły którą potem i
ja mogę chwilę polatać i posterować co jest niesamowitym przeżyciem ;). Przydałby
mi się taki dron w mojej podróży do miejsc do których nie jestem w stanie się
dostać czy zobaczyć tak w ogóle to ostatnio czytałem artykuł o dronach które są
tak małe że będą zastępowały zegarek i chyba już można je zakupić. Jest już
wieczór i dostałem w prezencie idealne miejsce na nocleg bo na tym samym
terenie znajduje się mały domek w konstrukcji gdzie będę mógł się przespać.
Znajomi zapoznali mnie ze starszą kobietą mieszkającą obok i powiadomili, że
będę tu nocować, potem oni odjeżdzają a ja zamykam bramę i oglądam moje miejsce
na kimę. Jest to piętrowy domek z drewnianą podłogą na której siadam i jem
jogurtową kolację. Potem w jednym z pomieszczeń rozkladam matę i śpiwór i
próbuje zasnąć ale bez skutku bo gdzieś obok gra muzyka tak głośno że jest to niemożliwe,
noc więc zupełnie nie przespana.
widok na wulkan Cayambe 5790m z miasta Ibarra |
Panorama Yahuarcocha |
spalam wzrokiem :) |
Zielone ławki tylko w Ekwadorze |
kurdę przydałby mi się taki w podróży do kręcenia filmów , chyba muszę opublikować specjalny post "zbieram na drona" :) |
zabawa z dronem na jeziorem |
tor wyścigowy |
omnomnomnom |
nocy widok na jez. Yahuarcocha i miasto Ibarr |
19
kwiecień 2015 Niedziela
W nocy spałem może z godzine z powodu tej
muzyki którą do tej pory słychać ale za to widok na jezioro w dole ją
wynagradza. Po spakowaniu rzeczy otwieram bramę i wita mnie facet który jest
mężem tej kobiety zapoznanej wczoraj gdy była ona informowana o moim noclegu. U
góry jest mały sklep gdzie na zewnątrz jest kuchnia gazowa i coś tam się
gotuje, kupuję 4 banany i proszę o wrzątek miłej kobiety która mi go podaje w
garnku. Zalewam owsiankę z bananami i do tego herbatę z boldo. W czasie rozmowy
dowiaduje się że wczoraj było wesele i stąd ta głośna muzyka przez całą noc.
Ruszam tą brukowaną drogą na dół bo chcę dojść do jeziora aby zobaczyć te
zawody kajakowe które mają się dziś odbyć. Niżej gdy już schodzę w stronę toru
wyścigowego pytam o drogę pewnego faceta biegającego tutaj i schodzi on wraz ze
mną wskazując mi ścieżkę. Po dojściu do jeziora zanużam w wodzie moją matę
samopompującą i patrze ulatniają się bomble a następnie taśmą izolacyjną i
super glue łatam dziury. Gdy usiadłem pod drzewem w cieniu tak mnie wcieło na
dobre 2,h i odpoczywałem po tej nie przespanej nocy. W oddali słychać jakieś
krzyki i dopingi dla tych kajakarzy ale ja nie mam siły dupy ruszyć bo tak mi
tu błogo. Dopiero gdy jakieś dzieciaki zaczynają grę w piłkę tuż pod moim nosem
zbieram się stąd i idę brzegiem jeziora aż do drogi wjazdowej a stąmtąd na
stację benzynową gdzie łapie stopa. Facet nowiótkim hyundaiem zawozi mnie na
jakieś zadupie przy głownej drodze zwanego "salinas" jest to nic
innego jak rozwidlenie dróg z małym sklepikiem i ludźmi sprzedającymi jakieś
owoce. Po ok 20min oczekiwania zatrzymuje się kolejne auto a w środku
sympatyczne małżeństwo z młodą i ładną córką na tyle koło której siadam wraz z
mym plecakiem. Jadą oni odwiedzić rodzinę do miasteczka "El Angel" -
anioł. W trakcie przejazdu opowiadam jak zawsze o podróży, potem rozpętuje się
straszna ulewa a droga cały czas prowadzi do góry i przepełniona jest
zakrętami. Gdy już jesteśmy w El Angel moi nowi znajomi zapraszają mnie na
obiad którego jeszcze nie jadłem. Jedziemy stromą brukowaną drogą która w
połowie zamieniona jest już w rzekę i podjeżdzamy pod skromny domek na zboczu
góry w środku którego poznaję ich rodzinkę. Na wejściu zupą mnie częstują a
potem ryżem z ziemniakami i lemoniadą. Przy posiłku oczywiście się nagadałem
ale za to brzuch pełny. Moi nowi znajomi zawożą mnie potem spowrotem na dół do
miasteczka i żegnamy się na przystanku autobusowym. Wciąż pada tak więc stoję
pod dachem i jedyne co wystawiam poza niego to kciuk ale dużo osób się nie
zatrzymuje dopiero potem za kałużą dwóch chłopaków jadących w stronę Miasta
Tulkan. Wysadzają mnie na głównej drodze przy miasteczku Bolivar gdzie próbuję
przez 1,5h złapać stopa i nikt się nie zatrzymuje. Udaję się na pole wyżej
szukać miejsca na kemping bo zaraz zapadnie zmrok a ja kurczowo trzymam się
mojej zasady i nie podróżuję gdy jest ciemno. Znajduje płaski skrawek z trawą i
rozbijam namiot i widzę w oddali jakiś ośnieżony szczyt którego nazwy nie znam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz