5
marzec 2015 Czwartek
Dziś udałem się
na plac w Cangahua z rana zaraz po przybyciu Dannego na gospodarstwo.
Ogarniałem sprawy blogowe a po południu pojechałem do domu mojego przyjaciela.
Przybyłem tutaj w celu wykonania masażu dla kuzynki Dannego - Leslie która
wcześniej się zgłosiła, że bolą ją plecy i jest chętna na terapię. Mój znajomy
jedzie wraz z żoną, małym, matką i siostrą Shirley do miasta Ibarra gdzie
studiuje a przy okazji zawożą mnie pod dom Leslie. Klucze od gospodarstwa mam w
kieszeni tak więc wrócić mogę spokojnie ale ostatni autobus odjeżdza o 18.00
teraz jest ok 16.30 tak więc dużo czasu nie ma. Jestem pod dużym piętrowym
budynkiem z przesuwaną metalową bramą którą po chwili otwiera moja znajoma. Na
dole jest piekarnia na pierwszym piętrze poznaję ojca i brata Leslie którzy
właśnie robią ciasta tortowe. Na drugim piętrze znajduje się ich podłużne
mieszkanie, zaraz po wejściu do niego poznaję kolejnych braci jednego śpiącego
rocznego i starszego Reynaldo. Leslie kładzie się na kanapie w salonie a ja
wykonuję masaż z olejkiem o zapachu Romero. Cenę ustaliliśmy już wcześniej na
10$ tak więc nie chcę zmieniać nic bo normalnie biorę 15$. Po masażu umawiamy
się jutro rano na kolejną terapię przeciwbólową na jej odcinek lędźwiowy oraz
dostaję zaproszenie na spędzenie z nią dzionka i udanie się na punkt widokowy
nad miastem Cayambe. Zawozi mnie o 18.00 na terminal skąd łapię autobus i
wracam do Cangahua na gospodarstwo.
6 marzec 2015 Piątek
Owsianka z miodem
i bananami i jestem gotowy do opuszczenia domu i udania się do Cayambe w celu
wykonania terapii dla Leslie. Gdy przyjeżdza Danny zabrawszy olejek do masażu o
zapachu Romero wyruszam w drogę a raczej na drogę gdzie łapię stopa na plac w
Cangahua a stąd do Cayambe. Do autobusu ładuje się pełno ludzi Kichwa w
tradycyjnych strojach i dużo młodych ubranych nowocześnie. Bez problemu trafiam
pod dom Leslie i dzwonię na komórkę w celu otwarcia bramy. Witam się z moją
przyjaciółką i idziemy na górę gdzie śpi jej mały braciszek ale to nie trwa
długo bo się budzi i zaczyna płakać. Z tego co zaobserwowałem jest on
straszliwie nadpobudliwy i mało tego jest małym masochistą a to dlatego, że
nagle bez powodu zaczyna się wyginać do tyłu i do przodu aż nie rąbnie głową o
fotel albo podłogę. Takiego czegoś nie widziałem jeszcze! Dzieciak dosłownie
zmusza się do płaczu po przez szukanie możliwości do rąbnięcia głową o coś. No
cóż warunki do masażu nie sprzyjają zatem ale wykonuję go i tak bo drugi brat
Leslie - Reynaldo w przerwie gry w Minecrafta zajmuje się teraz trochę tym
maluchem Tomasem a więc chwilowo płacz ustaje. I tak poza tym to wczoraj gdy
jechałem z Dannym do Cayambe to wystąpił jakiś błąd na mojej karcie od aparatu
albo gdy byłem w kafejce przeszedł na nią wirus bo gdy włączyłem aparat było
napisane " w pamięci nie ma żadnych zapisanych zdjęć". Szlag mnie
trafił bo ponownie mi się to zdarzyło, że skasowały mi się fotki ale jak się
okazało zostały one na karcie w folderze systemowym tak więc bez problemu
kliknąłem "przenieś" i pojawiły się spowrotem na karcie. Naszczęście
wszystkie inne foty mam zabezpieczone na dysku twardym i dysku w chmurze tą
część też będe musiał zabezpieczyć. Po masażu, Leslie się pakuje i zakłada
nosidełko w którym umieszcza braciszka i udajemy się do miasta na plac skąd
łapiemy taksówkę na to wzgórze nad miastem. Punkt widokowy jest bardzo
atrakcyjny jeszcze gdyby tylko pogoda dopisywała w pełni bo wieje wiatr i jest
pochmurnie. Maluch zachowywał spokój dopóki się przemieszczał w nosidełku teraz
po chwili chodzenia na czworaka po trawie znów zaczął się rzucać na plecach i
walić o nią głową niczym osoby z atakami padaczki. Co za zwariowany dzieciak..!
Po ataku "padaczki" zbieramy się więc spowrotem na plac tym razem z
buta. Tu łapiemy kolejne taksi które zawozi nas pod dom. Teraz planem jest
udanie się na jakiś obiadek więc ja proponuję tą pizzerię do której zostałem
wcześniej zaproszony przez Dannego. Tam w środku posilamy się dwoma porcjami
pizzy tzw. "personal" która składa się z 4 kawałków na normalnym
talerzu. Finalnie zjadam i też pół porcji od Leslie bo już jest pełna. Dawno mi
tak dobrze pizza nie smakowała szkoda tylko, że nie było sosu czosnkowego a
może i dobrze bo jakby był to nie przestałbym jeść ;D. Muszę ogarnąć klucz na
gospodarstwo w Cangahua aby potem się tam dostać, udajemy się więc spacerkiem
do parku w Juan Montalvo ale gdy tam jesteśmy dzwonie do mojego kolegi i pytam
kiedy będzie w parku? Za półtora godziny - Odpowiada. To przekazałem mu żeby
zostawił klucz sąsiadce a ja go wieczorem odbiorę. Wracamy autobusem z Leslie
do miasta ale idziemy po drodze i próbujemy jeszcze opiekane talarki
ziemniaczane i jemy żelki. Z żelkami też mam frajdę bo cholernie dawno ich nie
jadłem. Po powrocie do domu oglądamy film relaksując się a potem wykonuję
kolejny masaż tym razem dla Mamy mojej przyjaciółki. Na autobus już za późno a
więc ma ona ma zamiar podwieźć mnie na gospodarstwo ale przed tym jedziemy do
pizzeri w której jedliśmy i ona zamawia kolejną pizzę ale tym razem dla swoich
braci którym się zachciało jeść. Ja dostaję z tego dwa kawałki i 20$ za
dzisiejsze dwa masaże. Yolanda mnie zabije bo jest przed 22.00 a ona ma klucze.
Dojeżdzamy na gospodarstwo o 22.30 i światła pogaszone kurdę będę musiał ją
obudzić. Po pożegnaniu z przyjaciółką tak też robię, otwiera mi zaspana Yolanda
i podaje klucze. W ramach przeprosin wręczam jej od razu dużą pomarańczę którą
dostałem od ojca Leslie. Teraz gdy wszyscy szczęśliwi można iść spać i to z
nowym planem bo jutro miałem się udać spowrotem do Quito do muzeum Inti Nań i
odwiedzić moich znajomych ale mam zamiar udać się nad jezioro "laguna San
Marcos "a to za sprawą matki Leslie która poleciła mi to miejsce. Tak więc
plan po raz kolejny uległ zmianie a ja wyruszam ponownie pod zbocze wulkanu
Cayambe nad to górskie jezioro;)
są tu też i jaskinie |
facet sprzedający soki na ulicy w Cayambe |
Punkt Widokowy Cayambe |
;D |
Takie tam zabawy w kuchni w domu Leslie |
7 marzec 2015 Sobota
Przyjeżdza
wcześnie rano Danny z żonką więc się budzę i wstaję zaskoczony. Okazuje się
mianowicie, że dziś mają przyjechać na gospodarstwo jakiś 4 mijsonarzy i
zostaną na nockę więc trzeba wysprzątać chatę. Pomagam więc zamiatając podłogę
i zmywając miotłą i nałożoną na nią mokrą szmatą. Ich synek z którym
przyjechali miota się po salach bawiąc i rzucając jakimiś plastykami. Kolejne
hiperaktywne dziecko jak widać nie tylko w Polsce co raz więcej dzieci jest
nadpobudliwych ale prawda jest taka, że tu w Cayambe widziałem po raz pierwszy
tak niespokojne dzieci. Podróżuje od maja 2014 po Ameryce Płd. I zawsze
dzieciaczki które obserwowałem i w rodzinach z którymi mieszkałem są
niesamowicie spokojne! Tak więc mogę rzec iż generalnie problemu z
nadpobudliwością w Amerycę płd. nie ma a w szczególności dzieci Quechua istne
anioły jeśli chodzi o spokój. Jest mnóstwo powodów za które kocham Amerykę
Południową w tym ta spokojność dzieciaków. A inne powody to życie za grosze, bo
ceny za wszystko to prawie jak darmo w szczególności Peru, Ekwador nieco
droższy bo panuje tu waluta Dolara Amerykańskiego ale i tak jest w większości
przypadków taniej niż w Polsce. Co do Argentyny to jeszcze nie zdążyłem jej
poznać na tyle żeby się wypowiadać ale jest drożej niż w Ekwadorze a o Chile
nie wspomne bo panują tam istnie Europejskie ceny i jak dla mnie jest cholernie
drogo! Kolejnym powodem jest aturalna żywność w większości bez chemikaliów i
konserwantów - nieziemskie gatunki
tropikalnych owoców i warzyw w tym ok tysiąca różnych gatunktów ziemniaków
(Peru). Osoby są tutaj otwarte, pomocne w szczególności Quechua. Ludzie tu się
nie obawiają kontaktu i chętnie nawiązują znajomości nie to co w Europie ludzie
zamknięci i gdy z kimś gadasz to jesteś jakimś tam śmiesznym znajomym. Tu już
jesteś po chwili "Amigo" jesteś przyjacielem i nie ma w tym nic
dziwnego. Tak więc zapraszam serdecznie wszystkie nieśmiałe osoby z Europy
które mają problem z nawiązywaniem znajomości
co jest zapewne wywołane przez tą naszą Europejską zamkniętość i wieczny
konsumpcjonizm którym żyjemy już od wieków! Mamy więc obawy przed niewiadomo
czym! Poza tym totalnie mniej lokomocji czy to w dużych miastach czy na
prowincjach w porównaniu do Europy. Gdy
spoglądasz w niebo żadnych smug i zanieczyszczeń od latających samolotów i ich
hałasu zakłócającego ciszę!A jeśli już się jakieś pojawią to tylko przy dużych
miastach i to z bardzo małą częstotliwością.Po prostu czyste błękitne niebo ;)!
Transport miejski w postaci jednorazowego przejazdu autobusem (tu w Ekwadorze to
wydatek 0,25$, w Peru poniżej jednego sola co jest na równi) i każdy musi
płacić bo nie ma tutaj czytników biletowych. Wchodzisz do autobusu i zawsze
jest osoba która sprzedaje Ci bilet. Tak więc wszyscy muszą płacić i nie ma
zasranego oszustwa i krętactwa, nie ma kanarów w autobusach. Z resztą przy tak
niskiej cenie czemu miałbyś nie płacić? Przejazdy są więc spokojne i
bezproblemowe jedynie czasami co jak dla mnie zakłóca spokój są osoby próbujące
zarobić w autobusach. Są to zazwyczaj kobiety wchodzące chwilowo do środka i
oferujące słodycze, lody, chipsy, owoce i cukierki.Mężczyźni też ale zazwyczaj
oferują słodycze albo jakieś medykamenty lub są to śpiewacy z mikrofonem i
głośnikiem ;) Obiadki które kosztują najtaniej zazwyczaj 2-2,5 $ a w Peru 5 soli
ok 5,70zł! Piękne góry najdłuższego łańcucha - Andów. Gorący klimat (od Północy
Chile w Górę ) czy to w górach, czy to dżungla Ekwadorska. Dochodzą do tego Przepiękne kobiety o
czarnych ochach czy to Indianki Quechua czy to Metyski z dużymi piersiami, te z
małymi to tutaj zdecydowana mniejszość ;D Jest jeszcze wiele innych powodów
które pewnie potem mi się przypomną.
Wracając do
sprzątania gospodarstwa to po jego ogarnięciu wsiadamy o 9.00 do auta i
jedziemy na plac do Cangahua gdzie zaopatrzam się w jedzenie na górską wyprawę
i potem dojeżdzamy na malutki terminal autobusowy. Tu żegnam się z przyjaciółmi
i jak ponownie wrocę z gór to się odezwę. Teraz czekam na autobus który ma mnie
zawieźć w kierunku miasteczka Olmedo lecz nieco wyżej do La Chimba skad bliżej
do jeziora San Marcos. W autobusie rozmawiam z lokalnymi którzy wypytują mnie o
podróż oczywiście cała reszta z tyłu słucha;). Droga jest okropna bo poza
miastem asfaltu brak i trzęsie jak cholera cały czas. Finalnie jestem w La
Chimba a tutaj pogodna nie sprzyja bo w górze chmury deszczowe a w głębi doliny
w kierunku której mam zamiar się udać jeszcze czarniej. Z nieba leci lekka
mżawka tak więc obawiam się, że gdy udam się w kierunku jeziora może mnie
zmoczyć. Wyżej łapię stopa w naczepie pickupa w środku 3 młode dziewczynki
Quechua które wracają właśnie ze szkoły. Potem wędrówka w górę drogą nie ma
tutaj już żadnych domów, sytuacja się pogarsza i zaczyna mocniej kropić,
pokrowiec na plecak, kaptur na głowę i ruszam. Całe to jezioro "laguna san
marcos" jest przejęte przez jakąś firmę tak więc zatrzymuje się przy
szlabanie gdzie stoi budka w której siedzi strażnik. Pytam więc go "que
tiempo a laguna" Odpowiada mi że ok 1,5h marszu ale wstęp jest wzbroniony
i normalnie trzeba mieć pozwolenie. Wkręcam więc, że pytałem w biurze
turystycznym i nic mi o tym nie wspomniano. Opowiadam też o tym, że podróżuje
autostopem i rozbijam mój namiot zawsze gdzie mi się podoba i tym razem nad tym
jeziorem mam zamiar. Ostatecznie Ekwadorczyk się zgadza, szlaban się podnosi i
kontynuję wędrówkę. Droga kręta i lekko błotnista, cały czas pada i już mam
przemoczoną kurtkę i krótkie spodenki. Z góry zjeżdzają dwa motory na których
siedzą ludzie w płaszczach przeciwdeszczowych i pozdrawiających mnie skinieniem
głowy z wielkim zdziwieniem. Za jakiś czas z dołu jedzie biały pickup, szybko
więc ustawiam się na poboczu macham ręką w celu złapania stopa nad jezioro ale
facet siedzący w kabinie z dwoma innymi pokazuje, że nie ma miejsca niby. Gdy
auto przejeżdza okazuje się, że cała paka z tyłu jest wolna! Widząc
przemokniętego wędrowca z ogromnym plecakiem i nie chcieć wspomóc i to przy tej
paskudniej pogodzie -co za nieuprzejmość z jego strony... Klnę pod nosem
wkurzony na gościa za totalną olewkę tym bardziej, że jedzie nad same jezioro.
Mało tego wszędzie gęsta mgła,wieje piekielnie silny wiatr który aż znosi mnie
lekko na boki! Z mgły wyłania się koń jadący w moim kierunku na nim siedzi
dwóch chłopaków Quechua owiniętymi ciepłymi, wełnianymi kocami. Pytam ile stąd
jeszcze do jeziora? "una hora, no mas amigo y facil porque te vas
abajo" - odpowiadają. Czyli godzinka i droga biegnie w dół - świetnie.
Jeźdźcy znikają we mgle a ja idę dalej już przemoczony na przełęczy wieje tak,
że nie czuje dłoni. Za jakiś czas w dole pojawia się cięmny kolor jeziora ledwo
widocznego we mgle, widać w dole małe baraki, samochody, pracujące koparki i
słychać dźwięk jakiejś pompy wodnej. Niżej postanawiam rozbić namiot z widokiem
na jezioro w nadziei ,że pogoda się poprawi dziś lub jutro z rana. Jestem
oddalony od tej błotnistej drogi i po chwili siedzę już w namiocie i ściągam
przemoczone ciuchy. Od 15.00 aż do 23.00 gdy kładę się spać siedzę w środku i
czytam ebooka i oglądam film bo cały czas leje i wieje cholernie także nici z
mojego kempingu który sobie wcześniej wyobrażałem przy cudownej słonecznej
pogodzie i widokiem na wulkan Cayambe... .
8 marzec 2015 Niedziela
Całą noc padało i
teraz rano też. Po otwarciu namiotu widać jeziora widać jeszcze mniej niż
wczoraj więc nie pozostaje mi nic innego jak wracać spowrotem. Ubieram
przeciwdeszczowe, długie spodnie i po spakowaniu ruszam. Gdy idę drogą w
deszczu mija znów mnie ten biały pickup i ponownie nie zabiera na pakę pomimo
wolnego na niej miejsca - "a jedź sobie i krzyż ci na drogę !!".
Dopiero gdy już jestem cały mokry po ponad godzinie wędrówki z góry nadjeżdza
wywrotka. W kabinie nie ma miejsca ale wchodzę po metalowych szczeblach i
jestem na górze ubłoconej ciężarówki. Facet rusza i jedymy - takiego autostopu
jeszcze nie było a poza tym nie jest łatwo stać bo trzęsie cholernie. Widać
przepiękną tęczę bo wyjeżdzamy z tej strefy czarnych chmur i po chwili jestem
już u góry wioski. Złażę z trudem z tej potężnej ciężarówki i wędruję w dół
gdzie udaje mi się złapać pickupa który zawozi mnie do miasteczka Olmedo skąd
kolejnym stopem dojeżam do Cayambe. Dzwoniłem do Dannego wcześniej ale był w
Kościele teraz telefon nie odpowiada tak więc postanawiam zadzwonić do Leslie.
Okazuje się, że jest w domu i mogę teraz przyjść. Witamy się i opowiadam że
było okropnie nad tym jeziorem mam przemoczone rzeczy itp. Udajemy się na taras
gdzie na sznurkach rozwieszam wszystkie moje mokre rzeczy i choć do plaży
daleko to przebieram się w moje spodenki surfera i niebieską koszulkę a włosy
mam już długie i z lokami jak na surfera przystało;) Spędzamy dzionek na
rozmowach i oglądaniu tv w tym śmiesznych bajek dla dzieci wraz z maluchem.
Ugotowaliśmy pyszny obiad kurczak z ziemniaczkami i z sosem serowym - palce
lizać ;) Wieczorem dostałem swój pokoik na dachu gdzie nawet jest druga
łazienka. Z Dannym wciąż nie mogę się skontaktować a chciałem się pożegnać bo
jutro z rana wyruszam spowrotem do Quito a raczej do muzeum Inti Nań odwiedzić
moich znajomych.
autostop na wywrotce przy deszczowej pogodzie |
ale co tam, jest tęcza!! |
9 marzec 2015 Poniedziałek
Pobudka na
tarasie w moim pokoiku, ogarniam się i pakuję. Gdy schodzę na dół do mieszkania
mojej przyjaciółki to wita mnie jej brat który właśnie szykuje się do szkoły.
Po zagotowaniu wody na owsiankę i doprawieniu jej bananami dopiero zauważam
śpiącego na kanapie tu w salonie ojca Leslie, która też jeszcze nie wstała.
Dopiero za jakiś czas witamy się i szykujemy do wyjścia bo już jestem spakowany
i gotowy do drogi powrotnej Quito - San Antonio do muzeum Iti-Nań. Leslie
odprowadza mnie na skrzyżowanie gdzie się żegnamy i dziękujemy sobie wzajemnie za
wspólnie spędzony czas. Chciałem też się pożegnać z Dannym i jego rodzinką lecz
dalej nie ma sygnału gdy dzwonię. Na wylocie miasta łapię krótkiego stopa z
kobietą, która ma plantację róż i wysyła je też do Rosji. Już po raz kolejny
dowiaduje się o sprzedaży róż do Rosji ale dlaczego do Rosji a nie do Polski?
To pozostaje zagadką. Ja osobiście uważam, że róże są bezpośrednio wysyłane do
Putina który prowadzi wojnę z Ukrainą, zestrzeliwuje kolejne samoloty
pasażerskie. Także chłopak musi mieć ich trochę w zapasie gdy będzie szedł na
pogrzeby ofiar za których śmierć niby nie odpowiada tylko po to aby wyrazić
swoje udawane składanie hołdu. Po może 10 minutowym oczekiwaniu przy głównej
drodze trafia mi się kolejny autostop tym razem do samego Quito. Facet jedzie
zawieźć swoją bardzo ładną córkę na studia, korzystam więc z okazji i wymieniam
się z nią numerem telefonu ;) Autobusem z miejsca gdzie mnie wysadzają
dojeżdzam do Dworca autobusowego "metro - terminal Ofelia" a stąd za
0,15$ do San Antonio. Po chwili jestem w muzeum Inti Nań gdzie witają mnie moi
przyjaciele przewodnicy i pytają jak się czuję, bo wieść już się rozeszła o tym
zjedzeniu jagód "shanshii". Przyjaciele cieszą się więc, że wciąż
żyję i nic mi nie jest. Oglądamy zdjęcia
z mojej wyprawy nad jeziora i wulkan Cayambe oraz opowiadam im na wesoło moją
przygodę z jagodami. Teraz tu w Quito mam pewną sprawę do załatwienia chodzi o
sprzedaż elektroniki w Ekwadorze takiej jak telefony i tablety. Zaproponowałem
to mojemu przyjacielowi Michałowi z którym rozmawiałem pewnego razu na skype.
"Słuchaj tu w Ekwadorze elektronika jest tak droga w porównaniu do Europy,
że można a nawet należy tu ją sprzedawać, tak więc gdy będziesz leciał do
Ekwadoru to zabieraj pare samsungów z wyżej półki i sprzedamy je za dwukrotność
cen w Polsce". Teraz Michał się ze mną skontaktował i powiadomił mnie o
tym, że ma kontakt z Polską firmą która ma bezpośrednie kontrakty z firmą
Samsung i LG. Tak więc fajnie byłoby gdybym ja znalazł kontakty w stolicy
Ekwadoru którym możnaby sprzedawać owe telefony i tablety. Ma mi zostać potem
odpalona prowizja od sprzedaży. Brzmi więc zachęcająco a więc warto spróbować a
co z tego wyniknie to zobaczymy potem. Mam na to zamiar poświęcić jakieś 3-4
dni i potem udać się pod wulkan Cotopaxi i nad jezioro Quilotoa a stamtąd nad
wybrzeże Ekwadoru. Jeden z moich przyjaciół przewodników - Ricardo zaoferował
mi, że mogę zatrzymać się u niego na pare nocek. Tak więc z muzeum Inti Nań
wyruszamy do drogi głównej gdzie zbiera nas jego żona i zawozi nas do małego
baru gdzie Ricardo zaprasza mnie na Empanadę z serem. Potem podjeżdza ponownie
jego żona ze swoją mamą i córeczką i jedziemy do miasteczka Calderon koło
Quito. Dom znajduje się jego centrum i jest ogrodzony wysokim betonowym murem i
całkiem prywatny ze sporym ogrodem. Zaraz na wejściu obszczekuje mnie ogromny
labrador o imieniu "Kratos" czyli znanego bohatera seri gier
"God of War" na playstation. Zapoznaje się z ojcem Ricardo którego
ojciec też jest lekarzem. Biorę upragniony prysznic, wcinam kolację i dostaję
pokój ich córki który wypełniony jest maskotkami i zabawkami a ściany
pomalowane na kolorowo ;)
10 - 20 Marca 2015 (Pobyt w Quito)
Powiedziałem
Ricardo, że mam zamiar zostać na 3 dni nie więcej w celu znalezienia tych
kontaktów. Tak więc też robię i spędzam czas od Wtorku do Piątku w jego domu. W
Ciągu tych dni wcześnie rano czyli ok 8.00 wyruszam autobusem z Calderon który
zawozi mnie na terminal Ofelia za 0,25$ a stamtąd przesiadka do autobusu który
jest już całkowicie darmowy i jedzie przez połowe miasta quito którego długość
to ponad 50km dojeżdza on do
terminala "Marina". Ja nie jadę na sam koniec a udaję się do parku
Carolina gdzie wypatruję duże sklepy z elekroniką i małe punkty sprzedaży
telefonów skryte w centrach handlowych. Pierwszego dnia ogarniam wszystkie
centra handlowe w rejonie parku Carolina. Rozmawiam z szefami sklepów
przedstawiając propozycję sprzedaży elekroniki o wiele taniej niż oni kupują.
Gdy nie ma osób z którymi mam rozmawiać pracownicy podają mi adres i numery
telefonów do siedzib firm bo w lokalach nie ma właściwych osób którym potem
możnaby prezentować ofertę wraz z cennikiem. Kolejnego dnia udaję się na
południe Quito do kolejnych centrów handlowych itp. Zbieram kontakty do osób
mających lokale większe i mniejsze oraz gigantów elekroniki i sieci
komórkowych. Część ma siedziby tutaj w Quito a część w Guayaquil np. Sieć
komórkowa Claro. Dowiedziałem się, że Ekwadorczycy kupują elektronikę w
Kolumbii bo jest taniej a duże sklepy bezpośrednio z Miami w USA. Chadzam więc
i zbieram kontakty, a wieczorami wracam z Quito do Calderon do domu Ricardo.
Tak zlatuję czas do piątku. W między czasie skontaktowałem się z jedną z
pacjentek która była u mnie na masażu w muzeum Inti Nań. Zaproponowałem już
wcześniej wizytę domową w Quito gdy już wrócę - wróciłem i udałem się pod
wskazany adres na terapię. Moja znajoma otworzyła mi bramę i zaprosiła do
piętrowego domu. Tam generalnie spędziliśmy czas na rozmowach i zaproponowała
mi iż mogę zostać na pare nocek jeśli chcę bo ona jest couchsurferką i gości
ludzi. Tak więc genialnie się złożyło bo w piątek opuszczam dom Ricardo i będę
miał się gdzie zatrzymać i trochę więcej czasu na poszukiwanie kontaktów. W
czwartek spotkałem się z nią w parku Carolina i zaprosiła mnie do ogrodu
botanicznego znajdującego się w jej południowej części. Jedna z trzech małych
dziewczynek które nam towarzyszyły to chrześnica mojej znajomej. Byliśmy więc
razem zobaczyć rośliny które jedzą owady, nie pamiętam nazwy ale są to takie
dzbaneczki wypełnione sokami trawiennymi. Zgodnie z tym co mi zaproponowała
umówiłem się z Marią na jutro rano, że się przeprowadzę do niej od mojego
znajomego u którego właśnie mieszkam w Calderon.
W piątek rano z
Ricardo jedziemy zawieźć jego córeczkę do przedszkola a potem do centrum Quito
koło parku Carolina gdzie on oddaje samochód do przeglądu. Żegnam się z Ricardo
dziękując za te 4 nocki spędzone u niego w domu i mamy nadzieję się zobaczyć
gdzieś w trasie bo on chce też niedługo wyruszyć w podróż po Ameryce
południowej. Dochodzę bez problemu na ulicę Pinto gdzie mieszka Maria, która
wita mnie gorąco otwierając bramę. Maria jest 40 letnią aktorką ale wygląda na
jakieś 31 lat ! Teraz niedługo w kwietniu leci do Argentyny na 3 miesiące aby
kontynuować studia Dramaterapii. Okazuje się, że kiedyś też podróżowała jako
backpackerka autostopem także te podróżnicze doświadczenia ma już za sobą.
Spędzam u niej (8
dni) od piątku do soboty kolejnego tygodnia podczas których rano wyruszam na
poszukiwanie kontaktów tych firm i sklepów z elektroniką którym Michał ma
zaproponować sprzedaż tych telefonów a mi odpalić prowizję. Maria zapoznaje mnie z tutejszymi biedronkami które przechodzą metamorfozy. Siedzą one na liściach i roślinach na zewnątrz i mają trzy stadia rozwoju, pierwsze coś w rodzaju larwy, druga zwana "pupa" to stadium w którym biedronka zaczyna zmieniać kolor ma już właściwą barwę udekorowaną w kropki. Rusza się, wygina staje robiąc gimnastykę po której nabiera kształtu i jest piekną mała biedronką;). Wracam generalnie
po południu do domu Marii i jadamy wspólnie kolacje. Pewnego dnia dowiedziałem
się, że ma ona projektor a więc możemy oglądnąć film. Problemem jest tylko to że
ów projektor znajduje się w walizce z kłódką do której moja przyjaciółka
zgubiła klucz. Proponuję jej, że możemy spróbować otworzyć kłódkę tą cienką
spinką do włosów, zaczynam naciskanie pinów i próby otwarcia gdy robię sobie
chwilę przerwy na dosłownie 2 minuty Maria zabiera się za próby otwarcia
kłódki, która po ok 1,5 minuty zostaje przez nią otwarta!! Coś niesamowitego co
za złodziejskie zdolności tej kobiety;) Jak więc widać otwarcie każdej kłódki
czy zamka to nic trudnego wystarczy spinka do włosów i chwila cierpliwości.
Udało się - mamy projektor! Ściągam od razu torrentem "Hobbit; Bitwa
pięciu armii" w full HD i tego samego dnia wieczorkiem zapuszczamy filmik
na ścianie w pokoju - co za jakość i dźwięk! Dawno nie byłem tak podjarany ;) Trzeba
będzie ściągnąć i obejrzeć też film "Interstellar" bo czekam na
wersję full hd która ma się ukazać na dniach bo jak narazie tylko kiczowata
wersja kinowa widnieje na necie. Któregoś dnia postanawiamy iść do kina na film
" Escobar" o pewnym Gringo który podczas pobytu w Kolumbii zakochuje
się w pięknej dziewczynie o Imieniu Maria, następnie spotyka Escobara -
handlarza Kokainy. Film to poważny dramat i jest to historia prawdziwa, po jego
obejrzeniu mam teraz wątpliwości co do mojej podróży do Kolumbii.
Pierwsze stadium Biedronki (hiszp. Mariquita ) |
macro ! |
robak z dziwną mordą |
Hobbit - Bitwa pięciu armii na projektorze w domu Marii <3 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz