27 wrzesień 2016 spotkanie z Kasią z Polski
Kolejnym
ciekawszym wydarzeniem było spotkanie kolejnej rodaczki :). Najpierw
w ogóle o tym jak się skontaktowaliśmy.
Kasia
napisała w grupie autostopowicze czyli my posta odnośnie tego iż
wpada do Kostaryki i czy ktoś tam jest z Polski. Ja tego posta nie
zauważyłem na facebooku ale oznaczył mnie Maciek Badziak –
kolega podróżnik. Tak też zobaczyłem posta dopiero i napisałem
do Kasi gdy ma jakieś pytania niech pisze na priv.
Poszedłem
dziś na TEC aby skorzystać z internetu i jakąś godzinę przed
planowanym wyjściem z tutejszej biblioteki napisała do mnie Kasia i
powiedziała iż dziś przyleciała na Kostarykę i jest w Cartago. W
Cartago? Ale jaja przecież ja tu mieszkam! Mało tego powiedziałem
jej, że jestem na uniwersytecie technologicznym także może tu
przyjść jak chce. Okazało się iż mieszka też niedaleko stąd i
przyleciała do kuzynki której mąż jest profesorem tu na uniwerku!
Tośmy się oboje zdziwili!! Poza tym dziś w ogóle to miałem
jechać do San Jose i zarabiać na ulicy ale jakoś intuicja mi
podpowiedziała abym nie szedł tylko zrobił sobie dzień wolny i
poszedł do biblioteki na neta i proszę jakie zaskoczenie:). To już
setny jak nie tysięczny dowód na to iż zbiegi okoliczności nie
istnieją!
Umówiliśmy
się więc pod biblioteką na 13:00. Gdy bujałem się na huśtawce
zauważyłem idącą wysoką dziewczynę o włosach koloru blond
także wiedziałem iż to Kasia. Przywitaliśmy się serdecznie i na
zaczęliśmy rozmowę na tej huśtawce właśnie. Kasia powiedziała
iż przyleciała z USA bo była na wymianie studentów i właśnie ją
zakończyła i chcieli wysłać ją samolotem do Polski ale ona
zapytała czy zamiast do Polski mogą jej bilet do Kostaryki załatwić
i tym ciekawym sposobem znalazła się tutaj odwiedzając kuzynkę.
Kasia studiuje finanse a raczej już kończy bo w 27 października z
tego co pamiętam ma mieć obronę aby zdobyć tytuł magistra.
Opowiedziałem jej w wielkim skrócie o mojej ponad 3 letniej podróży
autostopem. Pytała mnie również o miejsca do zwiedzenia to
poleciłem parę mi znanych w tym dwa wulkany które musi zobaczyć
bo przecież u ich podnóża mieszkamy a są to wulkan Irazu oraz
wulkan Turrialba który jakoś od maja tego roku się ponownie
uaktywnił i wyrzuca co jakiś czas kłęby pyłu wulkanicznego co
zostało przeze mnie udokumentowane i z filmowane podczas mojej
wyprawy tam:)
Zaproponowałem
Kasi iż możemy się razem wybrać na to gospodarstwo które ma mój
przyjaciel Bernal u którego wynajmuję pokój i powiedziałem, że
jak chce to możemy się tam wybrać jutro w górskie, zielone tereny
z rajskimi motylami i rzeką.
28 wrzesień 2016
Jedziemy na gospodarstwo
Umówiłem
się z Kasią na uniwerku o 9:00 przy a stamtąd poszliśmy do mojego
mieszkania gdzie zapoznałem Kasię z jego właścicielem Bernalem.
Kasia była zafascynowana malowidłami oraz tą roślinnością w
środku. Wsiedliśmy do jeepa Bernala i pojechaliśmy najpierw po
jego znajomego którym okazał się chłopak skejcik przypominającym
z wyglądu skrzata. Następnie do sklepu kupić ser, bułki oraz
masło i Kasia zakupiła sobie piwka i cuba libre czyli rum z colą.
Po drodze Bernal zakupił jeszcze kozie mleko. Pojechaliśmy na punkt
widokowy skąd było widać pięknie całą dolinę z miastem Orosi
oraz jezioro. Wstąpiliśmy też do pewnego domku dwóch braci
bliźniaków którzy zajmują się wyrabianiem rzeźb z drewna
kawowego. Liczne figurki dziadów i babek z laskami oraz twarze
zrobiły na mnie wrażenie tym bardziej iż przypominały drzewa Enty
z władcy pierścieni.
Następnie
zjechaliśmy w dół nad to jeziorko i dojechawszy do tamy ujrzeliśmy
wytryskującą wodę na moście zatrzymaliśmy się tam aby zrobić
zdjęcia tamy i zobaczyliśmy piękną tęczę tworzącą się z tej
wytryskującej wody której źródłem okazała się pęknięta tuba.
Koło
tamy grill także Kasia spróbowała jakiegoś tam mięcha i
pocisnęliśmy do miasta orosi. Bernal po raz kolejny zaprosił nas
do spróbowania czegoś nowego a były to orzeszki ziemne w panierce
cukru z trzciny cukrowej i to z przyprawą chili.
Miało
to miejsce tuż pod Kościołem i to najstarszym i jako najlepiej
zachowanym w całej Kostaryce a jego data powstania to chyba 1730r. W
jego wnętrzu przywitał nas Jezus w niebieskiej sukience.... . To
już po raz kolejny w Ameryce Łacińskiej rzeźby i twarze Jezusa po
pierwsze są w tutejszym odcieniu czyli Jezus – Latynos oraz jego
stroje i zdobne szaty jakich jeszcze oczy nie widziały. Tym razem
wersja niebieskiej sukienki która raczej według mnie zrobiła
parodię z osoby Jezusa i wyglądało to komicznie :). Jaki kraj –
taki Jezus hehe tak to bym podsumował.
Wsiedliśmy
do auta i pojechaliśmy już w stronę tego gospodarstwa ale
zaliczyliśmy jeszcze jeden przystanek. Zatrzymaliśmy się
mianowicie przy drodze gdzie pewien facet w takim otwartym namiocie
sprzedawał owoce Pejibaye - Wilhelmka wytworna czyli owoce
palmowe. Kasia miała okazję spróbować i podsumowała tak jak ja
smakuje jak taki słodki ziemniaczek. Mało tego tutaj piję się
wodę z młodego kokosa zwaną „Pipa” która podobno jest
najzdrowszą i najczystszą wodą jaka istnieje na naszej planecie.
Pipa wiadomo co oznacza po Polsku:) „Pipa fria” oznacza „zimna
pipa” także mieliśmy też okazję napić się przez słomkę
prosto z zimnej pipy hehhe czyli z młodego kokosa.
Finalnie
dojechaliśmy na gospodarstwo gdzie zjedliśmy owoce pejibaye z
majonezem oraz ja przygotowałem kanapki na wypad w góry. Owoce
popiłem mlekiem z kozy którego chyba nie piłem od ponad 20 lat.
Pamiętam tylko tyle, że jak byłem mały to miałem alergię na
mleko z krowy i rodzice kupowali mleko od kozy Dobrocina i tak się
wyleczyłem z alergii. Mleko od kozy jest super zdrowe a już nie
wspominając o pysznych serach. Chcesz jeść zdrowo i bez chemii
które ładowane są teraz wszędzie do jedzenia oraz w postaci
antybiotyków, sterydów i hormonów podawanych zwierzętom? To kup
sobie kozę :) Bernal piję alkohol taką tutejszą wódkę która
robiona jest z trzciny cukrowej – Cacique ale jest on szalony bo
pije ją z mlekiem czasem i to teraz z mlekiem kozim co sam
zaprezentował! Takiego czegoś jeszcze nie widziałem aby pić
alkohol z mlekiem! Wariactwo!
Zabraliśmy
się i poszliśmy drogą w górę, podejście okazało się stromę
dosyć także trzeba było chwilę odsapnąć. Doszliśmy na górę i
weszliśmy w las, było pełno błota na ścieżce także
zrezygnowaliśmy z dalszej wędrówki ale udało nam się usłyszeć
przynajmniej małpy wyjce oraz zobaczyć tę piękne, ogromne i
niebieskie motyle – morpho.
Wróciliśmy
do drogi głównej i poszliśmy tym razem w inną stronę dalej idąc
w górę. Znaleźliśmy opuszczoną drewnianą chatę, jakieś
płótniane poniszczone wigwamy. Ukazał się piękny widok na góry,
las oraz wulkan Irazu w oddali. Zeszliśmy niżej i weszliśmy do
opuszczonej chaty gdzie posililiśmy się kanapkami oraz ciastkami
akurat podczas gdy rozpadał się deszcz. Ktoś zostawił tutaj
garnki, przyprawy, olej a nawet biblię. Po ulewie gdy schodziliśmy
na dół udało się nam zobaczyć kolorowego tukana siedzącego na
drzewie iglastym.
Wróciliśmy
na dół na gospodarstwo gdzie dojedliśmy platany z serem a raczej
ja dojadłem bo Kasia już była pełna.
Przed
17:00 wróciliśmy z powrotem do Cartago i podwieźliśmy Kasię do
miejsca gdzie mieszka jej kuzynka aby nie musiała iść z buta spory
kawał i tak się już dziś nachodziliśmy w tych górach.
Dolina Orosi |
Z Kasią Rodaczką |
przy tamie z Kasią |
takiee tęcze !! |
Escobary |
Przepiękne rzeźby z drewna kawowego |
Entowie |
rodzina Entów |
Kościół w Orosi |
Jezus w sukience !! Jezus Latynos :) |
Samochód Komunisty Bernala |
Jest i Fidel Castro pilnujący drzwi kierowcy |
jest i Lenin pilnujący drzwi pasażera |
owoce palmowe - pejibaye |
lodówka rewolucjonistów Kostaryki |
idziemy w góry |
Dzięcioła na iglaku to rozumiem |
ale Tucan na sośnie ? |
Bernal jest artystą i maluje portret biologa którego zamordowano bo bronił żółwi które są na wyginięciu..... |
Poniżej film z mojej wyprawy z Kasią z Polski:
(film z napisami PL)
(film z napisami PL)
29 wrzesień – 21 październik 2016
Okres ten oczywiście spędzony na ulicy w pracy, kolejni wspaniali ludzie, uśmiechy, piękne dziewczyny chodzące po tej ulicy gdzie gram. Dzielenie się moimi historiami oraz polecanie mojej strony internetowej.
Poza
pobytem na ulicy spędzam czas też w domu w Cartago aby odpocząć i
jak zawsze poczytać pewne wartościowe rzeczy oraz coś obejrzeć.
Znalazłem też już jakiś czas temu pewnego starca który mieszka
nie daleko i sprzedaje zdrowe, swojskie mleko od krowy za cenę
1000crc (2$) za 2,5l co jest dla mnie rewelacją. Kupiłem z tej
okazji też płatki śniadaniowe których strasznie dawno nie jadłem
i przy okazji zdziwiło mnie iż znalazłem z supermarkecie „Pequeńo
mundo” musli z Czech :) Jeszcze tu nie widziałem żadnych
produktów od naszych płd. sąsiadów a tym bardziej z Polski. Także
ucieszyłem się iż mogłem kupić coś z rejonu bardzo bliskiego mi
bo mieszkam na płd. Polski przy samej granicy z Czechami, poza tym
zawsze jeździło się z rodziną na jakieś wycieczki tam czy zakupy
także prawie jak w domu :)
12 październik 2016
Kasia
z Polski chciała się ponownie spotkać i poprosić mnie abym
pokazał jej stolicę Kostaryki czyli miasto San Jose. Zgodziłem się
więc i rankiem spotkaliśmy na uniwersytecie w Cartago a stamtąd
poszliśmy na dworzec autobusowy i pojechaliśmy do San Jose.
W
trakcie jazdy opracowywałem trasę wliczając w to muzeum narodowe
do którego chciała iść Kasia. Jak dojechaliśmy do miasta
zobaczyłem na horyzoncie czarne chmury a więc jak chcemy coś
zobaczyć to musimy się sprężać bo może zaraz padać.
Zaczęliśmy
zwiedzanie od Parku głównego „Parque Central” oraz Katedry
„Metropolitana” tuż obok. Następnie poszliśmy na plac „plaza
de la Cultura” i wstąpiliśmy do teatru narodowego. Chcieliśmy
wejść do muzeum pre Kolumbijskiego muzeum złota „Pre- Colombian
museo de oro” ale za wejście dla obcokrajowców 10$ !! Ceny z dupy
tutaj wymyślają sobie. W innym muzeum „ Museo de jade” czyli
przed Kolumbijskiego muzeum wyrobów z kamienia które tworzyli
tutejsi Indianie powiedzieli nam tą samą cenę. Poszliśmy więc na
pewien bazar z rękodziełami, kolorowymi torbami oraz instrumentami
muzycznymi a następnie do tego muzeum narodowego który wstęp
okazał się w końcu bez płatny. Pierwsze i chyba najlepsze
wrażenie jak dla mnie zrobiły motyle „morfo” te piękne,
ogromne i niebieskie motyle to moje ulubione. W zrobionym w środku
ogrodzie motyle miały położone na tackach owoce guayaby które
sobie sączyły i dzięki temu można było do nich podejść i
zrobić zdjęcia czy nakręcić film, nieco wyżej okazało się iż
jest też specjalne miejsce gdzie motyle opuszczają swoje kokony i
przechodzą metamorfozę :) .
Następnie
poszliśmy do parku narodowego „parque nacional” tam przerwa na
szamę i lody „copos” które sprzedają jeżdżący z wózkami
mężczyźni na ulicy :)
Potem
przez kolejny park „parque Morazan” i na ulicę główną
„avenida central” gdzie pracuje na ulicy i gram. Tutaj Kasia
poszukiwała jakiś bluzek. Ze sklepów poszliśmy do „Mercado
Central „ czyli na ten targ miejski gdzie kupiłem parę warzywek
potem na kolację i wróciliśmy do Cartago po dniu zwiedzania San
Jose.
Na
następny dzień zostałem zaproszony przez Kasię i jej kuzynkę na
obiad wegetariański także poszedłem w odwiedziny zapoznając się
z Joanną i jej synkiem Adasiem. Także zostałem ugoszczony ,
pogadali my i zjedli.
17 - 19 październik 2016 didgeridoo
Właściciel
domu gdzie mieszkam zaprosił nas mieszkających tutaj na wypad w
góry w stronę wulkanu Turialba który już od maja wyrzuca co jakiś
czas pył. Pojechaliśmy ja, Anderson, Martin oraz Dawid. Po raz
kolejny piękne widoki górskiego klimat:
Poniżej film z tej wyprawy z Polskimi Napisami: TYLKO DLA DOROSŁYCH 18+
Kolejnego dzionka pojechaliśmy też z Bernalem na gospodarstwo gdzie wcześniej byłem z Kasią. Tym razem ja, Martin i Dawid pojechaliśmy tam aby szukać bambusów na instrumenty didgeridoo które chcemy zrobić.
Instrumenty
są kozackie i grali na nich Aborygeni – indianie z Australii w
moim przekonaniu od tysięcy lat!! Poza tym dźwięk tego instrumentu
jest co raz bardziej powszechny i występuje bardzo często łącząc
rytmy muzyki trance. Moim ulubionym zespołem w tym klimacie jest
„Hilight tribe”.
DIDGERIDOO
Nazwa
instrumentu nie pochodzi od żadnego aborygeńskiego słowa ale od
irlandzkiego wyrażenia „Dudaire Dubh” znaczącego dosłownie
„czarny trębacz”. Słowo to po raz pierwszy pojawiło się w
druku w 1926 roku.
Didgeridoo
ma kształt rury, zazwyczaj o długości od 1 do 1,5 m, bardzo rzadko
spotyka się instrumenty krótsze lub dłuższe. Autentyczne
aborygeńskie didgeridoo robione są z lokalnych odmian eukaliptusów,
zazwyczaj z głównego pnia drzewa, choć spotyka się instrumenty
zrobione z bocznych gałęzi. Rzemieślnicy wytwarzający te
instrumenty spędzają dużo czasu wyszukując odpowiednie drzewo,
które musi w środku być wyjedzone przez termity, bez naruszenia
zewnętrznej części pnia.
Aby
uzyskać odpowiedni dźwięk, należy nie tylko dmuchać do
instrumentu, ale raczej „buczeć”. Większość doświadczonych
muzyków grających na didgeridoo wykorzystuje tzw. technikę oddechu
cyrkulacyjnego, polegającą na równoczesnym dmuchaniu powietrzem z
ust i wciąganiu go do płuc przez nos. Używając tej techniki,
dobry muzyk może nieustannie grać jeden modulowany dźwięk tak
długo, jak tylko chce. Na współczesnych nagraniach mistrzowie
didgeridoo potrafią grać nieustannie przez parę godzin.
Nie
istnieją żadne solidne źródła, według których można by
określić dokładnie, kiedy instrument ten został wynaleziony,
niemniej często można spotkać się ze stwierdzeniem, że jest to
jeden z najstarszych instrumentów dętych na świecie. Badania
archeologiczne aborygeńskich malowideł skalnych w północnej
Australii sugerują, że mieszkańcy rejonu Kakadu używają
didgeridoo od przynajmniej 1500 lat.
Dla
aborygenów zamieszkujących północną Australię didgeridoo jest
ważna częścią ich kultury i odgrywa kluczową rolę w wielu z ich
tradycyjnych ceremonii, w czasie których na didgeridoo mogą grać
tylko mężczyźni.
Dotarliśmy
do miejsca przy rzece gdzie rosną bambusy i poszliśmy z maczetą i
piłą aby szukać odpowiednich. Najpierw jednego z bambusów ściął
sobie Dawid potem Martin a ja cierpliwie czekałem na maczetę bo
piła tępa. Ściąłem 2 bambusy, odmierzyłem długość oraz
przyciąłem na mniejsze kawałki. Martin pajacował i rzucił
maczetą w ziemię aby pokazać jak się wbija. Niestety nie poszło
mu to a ja w tym samym momencie dostałem ziemią w lewe oko, zaraz
mnie przeprosił po tym. Na tym nie koniec bo gdy maczetowałem
bambusa kawałek uderzył mnie po raz kolejny w lewe oko. Na
szczęście nic się nie stało poważnego chodź zastanawiałem się
czy aby na pewno bo czułem przez cały ten dzień jakbym coś miał
pod powieką i odczuwałem ból. Na szczęście kolejnego dnia
wszystko minęło.
Z
miejsca wycinki bambusa poszliśmy zabierając po jednym w stronę
gospodarstwa. Spory kawałek tam mieliśmy a ponadto rozpadał się
deszcz także przyszliśmy cali mokrzy. Zjedliśmy obiadek.
Pojechałem jeszcze kolejnego dnia i zrobiłem jeszcze 3 kolejne i znalazłem odpowiednią długość i tonację dźwięku bo tamte wcześniejsze okazało się trochę za ciężkie i dźwięk nie był tak czysty. Tym razem z 4 instrumentów wybrałem jeden najlepiej brzmiący :)
W następną niedzielę pojechałem aby zobaczyć się z Cinthią i wręczyłem jej również 2 didgeridoo aby praktykowała bo tak na prawdę to ona wspomniała o tym instrumencie Didgeridoo że by chciała mieć i zainspirowała mnie do ich stworzenia i również posiadania. Nauka gry na nim nie jest taka prosta jak się wydaje bo to jest tak jakby tuba w którą należy odpowiednio dmuchać aby wydobyć konkretny dźwięk:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz