30 lipiec 2015 Poniedziałek
Rankiem po śniadaniu pora ruszać w drogę to też żegnam
się z Carlosem i dwoma psinami i ruszam z buta w stronę miasteczka
"Pina". Próbowałem złapać stopa po drodze wielokrotnie ale jakoś
tutaj ludzie są rzeczywiście z ograniczonym zaufaniem i nie chcieli mi pomóc.
Dotarłem więc na przystanek gdzie jedna Murzynka powiedziała, że zaraz
przyjedzie autobus i po chwili już wsiadłem do środka po zapakowaniu plecaka do
bagażnika. W środku całą drogę stałem bo było tyle ludzi i to sami czarni a ja
byłem jedynym białasem który się tam znalazł. Miałem jechać na dworzec aby
stamtąd ogarnąć busa do miasta Panama za 3$ ale pomysłałem "nie no Panie
jakim autobusem, co prawda byłoby łatwiej bo wyczułem brak zaufania do
autstopowiczów ale to zapewne zmyłka i to zaledwie drugi dzień stopowania w tym
kraju to może dlatego odnosze złudne wrażenie braku gościnności". Mówię
więc kierowcy autobusu aby wysadził mnie przy stacji benzynowej gdzie
zauważyłem znak w kierunku autostrady. Na stacji łapię już po minucie stopa i
facet z synem zawożą mnie na sam wlot przy autostradzie. Już po chwili mam
kolejne auto i kolejny mężczyzna z 4 letnim synkiem i jak mi mówi jedzie
kawałek. W trakciee rozmowy wychodzi, że jedzie do swojego domu zmienić
samochód i jedzie do samego miasta Panama. Gdy już jesteśmy na miejscu podjeżdza
jego żona białym busem i po otrzymaniu szklanki wody i 2 owoców mango ruszamy w
stronę miasta. W trakcie przejazdu postanawiam, że nie ma najmniejszego sensu
wjeżdzać do miasta Panama aby potem płacić za aurobus by się z niego wydostać.
Planuję przedostać się boczną drogą do miasta La Chorrera gdzie mam zamiar
skorzystać z jakiegoś komputera i wstawić informacje na bloga czego nie robiłem
z braku czasu od około miesiąca. Wysadzają mnie przy dużym moście prowadzącym w
tym kierunku i akurat na poboczu zatrzymał się samochód widać, że nowy i jedzie
do salonu chyba. Bięgnę tam szybko i otwiera szybę gruby facet posilający się
kurczakiem z ryżem i pytam go czy jedzie w kierunku "La Chorrera" on
mi, że tak i każe poczekać jak zje. Autostop idzie jak z płatka nie mogę
uwierzyć w to co się dzieje bo jeszcze przed chwilą myślałem, że będzie tutaj
tragedia a tu proszę i jak się okaże to jeszcze nie koniec niespodzianek na
dziś ;). Z facetem przejeżdzam przez kanał panamski już chyba po raz piąty z
kolei i dojeżdzam do samego miasta La chorrera gdzie jem obiad za 3$ ale tylko
drugie danie bo to nie Kolumbia, Ekwador czy Peru gdzie za 2$ masz zupkę,drugie
danie i napój. I tak mi się trafiło tanio bo tutaj normalna cena to 3-5$ za
danie i to te najtańsze menu. Znajduję kafejkę internetową i spędzam ponad 3h
ogarniając informacje na bloga. Potem z buta kieruję się już na wylot po drodze
wstępując do supermarketu "super 99" gdzie zakupuję najtańsze
parówki, paprykę,bułkę, owsiankę. Pora znów zacząć oszczędzać na jedzeniu bo
Panama do tanich nie należy jeśli chodzi o ceny żywności. Zastanawiam się co to
będzie w Kostaryce która jest najdroższym krajem Ameryki Środkowej i ludzie
mnie straszą, że panują tam dwukrotnie wyższe ceny niż tu w Panamie. Coś czuję,
że pocisnę przez ten kraj niczym torpeda no chyba, że zatrzyma mnie jakieś
naprawdę piękne miejsce wtedy cena nie gra roli oczywiście przez pewien czas :)
Idąc sobie na wylot tego miasta zauważyłem po prawej
stronie drzewo a na nim duży, żółty drewniany domek z drabiną. W momencie gdy
wyciągałem aparat aby cyknąć fotę facet koszący tutaj trawę przestał ją kosić i
spytał mnie czy nie chcę zdjęcia tam na górze. "Oczywiście,że chcę" -
odpowiadam i pytam go czyj to jest domek i kiedy został zbudowany? On mi powiada,
że te trzy budynki tutaj to jest jego rodzina i domek na drzewie należy do jego
rodziny. Podobno spali już w nim jacyś podróżnicy wcześniej i jak chcę to ja
też mogę tutaj zostać na noc ;). Wszystko byłoby ok gdyby nie to iż znajduję
się on przy głównej i hałaśliwej ulicy czego nie lubie bo jak spać to spać w
ciszy i spokoju. Facet gdy to słyszy mówi, że ma miejsce w domu i jak chcę to
mogę zostać na noc. Jest już 17;00 miałem autostopować dalej dziś ale postanawiam, że zostanę. Facet prowadzi mnie do swojego
domu kawałek dalej gdzie siadam na zewnątrz i po chwili poznaję jego syna na
wózku inwalidzkim o imieniu "Jesus
- Jezus". Jest on Cierpi na chorobę zwaną "wrodzoną łamliwością
kości" która powoduje iż kości są tak słabe ,że nie jest się w stanie
normalnie poruszać, poznaję jego żonę wraz z córeczkami,matkę i babcię oraz
kolegę Omara. Opowiadam im długie historie o mojej podróży i to w języku
Angielskim w którym rozmawiamy. Dostaję pyszną kolację i dowiaduję się od
Jesusa, że jest on pisarzem i napisał między innymi opowieści dla swoich córek.
Pracuje na komputerze z Omarem . Ma on w domu bardzo szybki i internet a więc
jestem w stanie przesłać przez noc część moich zdjęć i filmów na moje konto
dropbox. Dostaję swoje miejsce do spania w jakimś pomieszczeniu roboczym z
gratami i łazienką. Otrzymuję materac i w częściach i układam je na podłodze i
jestem gotów do spania.
31 lipiec 2015 Wtorek
Miałem ruszać dziś ale wyszło tak, że postanowiłem zostać jeden dzień dłużej tutaj aby porozmawiać z rodzinką która mi zaoferowała, że gdy chcę mogę zostać. Z rańca przyrządziłem śniadanie z jajek i z parówek a potem skupiłem się na wyszukiwaniu miejsc w Kostaryce które chciałbym zobaczyć. Jesus wstał późno bo ok 12;00 i jak sam mówi chadza spać dopiero o 3 w nocy tak więc śpi potem do południa. Omar pracuje dla firmy dell przez internet i dostaje dziś wypłatę z tej okazji zaprasza mnie na obiad do restauracji gdzie jemy pyszną ośmiornicę z ryżem i surówką oraz deser w postaci ciasta. Po południu gdy chłopaki pracują w domu na swoich komputerach ja bujając się na hamaku sprawdzam kolejne miejsca do zwiedzenia w Kostaryce i Nikaragui a są to liczne jeziora i mnóstwo aktywnych wulkanów które chciałbym zobaczyć.
Potem gram na moim instrumencie - drumli który na chłopakach wywiera niemałe wrażenie. Wieczorkiem zgodnie z tym co im obiecałem kopiuje im moje seriale, filmy oraz muzykę z mojego dysku twardego. Rozmawiamy wspólnie i dowiaduje się, że pradziadek Jesusa był rycerzem stąd zabytkowy 200 letni miecz w domu który miałem okazję zobaczyć. Powiedzieli mi również o wojnie która tutaj miała miejsce w 1989 roku gdy to kanał Panamski był zagrożony przez rządzących krajem w tym czasie. Kanał Panamski wybudowali Amerykanie także w przypadku jakiegokolwiek stanu zagrożenia będą go bronić co wtedy miało miejsce. Jesus gdy był małym chłopcem opowiada że pamięta jak spadały bomby i tutaj w La Chorrera gdzie mieszka zgineło również wielu cywili.
Ok 23;00 żegam się z chłopakami bo jutro rano wyruszam wcześnie rano tak więc nie będziemy mieli okazji się już zobaczyć. Dziękuję za wszystko a chłopaki zapraszają mnie do siebie gdy wrócę ponownie do Panamy i w razie jakichkolwiek kłopotów mogę na nich liczyć ;).
Dodaj napis |
z przyjaciółmi w La Chorrera |
1 Sierpień 2015 Środa
Rankiem w kuchni przyrządzam śniadanie i po spakowaniu
plecaka wsiadam do samochodu z rodzicami Jesusa i jedziemy na boisko zobaczyć
jak uczy się gry w piłkę ich 4 letni wnuczek. Następnie zawoża mnie na stację
benzynową przy autostradzie gdzie udaję mi się złapać stopa pickupem z trzema
facetami a dwójka z nich z tatuażami w hip hopowym stylu. Okazują się być
przyjaźni i zapraszają do przydrożnej restauracji gdzie każą mi wybrać coś do
jedzenia. Wybieram arepę z serem i coca colę i konsumujemy w samochodzie a
potem po wypiciu coli wypijam puszkę piwa którą dostałem od moich nowych
znajomych. Jak sami mówią jadą do miasta Santiago gdzie dziś zaczęły się
imprezy tak więc będzie tam pełno dziewczyn. Wysadzają mnie przy drodze
prowadzącej do Valle de Anton i zaraz łapię kolejnego stopa którym dojeżdzam do
połowy drogi a potem biorę busa za 65 centów do tego miasteczka. Można tutaj
zobaczyć złote żaby które są symbolem narodowym Panamy. Postanowiłem, że
poszukam ich w środowisku naturalnym gdzie podobno występują na północy od
miasteczka. Wstęp do ogrodu zoologicznego to 5$ tak więc dałem sobie spokój z
jego zwiedzaniem.
Valle de Anton jest bardzo turystycznym miejscem, jest to
małe miasteczko otoczone przez góry znajdujące się w zielonej dolinie.
Pierwszego dnia zaliczyłem kemping na górze zwanej Los Indios gdzie spędziłem bardzo
miło czas z pięknym krajobrazem i pomimo szalejącego wiatru udało mi się
znaleźć skrawek terenu gdzie mogłem rozbić namiot.
Valle de Anton |
Panorama z widokiem na Valle de Anton |
górski kemping |
2-3 Sierpień 2015
Kolejne dwa dni to kempingi nad dwoma różnymi
wodospadami. Pierwszym z nich był "Las Mozas" gdzie kąpałem się w
rzece będąc pod małym wodospadem. Było to miejsce tak piękne którego nigdy nie
zapomnę a szczególnie kąpieli w rzece króra jest skryta w zielonej dżungli.
W poniedziałek kolejny dzień w tym magicznym i wspaniałym
miejscu. Pełno tutaj drzew z owocami mango które jadłem niejednokrotnie
zbierając je z ziemi w różnych miejscach miasteczka. Po południu udałem się do
kolejnych wodospadów "Chorro del Macho" gdzie podziwiałem je pnąc się
stromą ścieżką do góry i finalnie rozbijając namiot w dżungli przy strumyku
gdzie mogłem się wykąpać przed pójściem spać. Gdy byłem w namiocie usłyszałem,
że coś przelatywało koło mojego namiotu jakby ktoś rzucał kamieniami. Wyszedłem
z namiotu z latarką i rzuty ustały gdy ponownie wróciłem do środka ponownie
świsty. Wyszedłem wkurzony tym razem już nastawiony do walki i zacząłem
krzykliwie wołać po Hiszpańsku "que paso?,
tienes problema? Pasa aca hijo de puta! Pasa aca! - co jest? Masz jakiś
problem? Podejdź tutaj skur...synu! ". Myślałem, że rzuty nie
ustąpią ale gdy tylko wyszedłem z namiot ustały. Gdy poownie byłem w środku to
wymieniłem baterie w latarce która tym samym ponownie stała się potworem
jasności i oślepienia w razie gdyby ktoś miał się tutaj zjawić. Nikogo nie było
jednak i tak w ogóle jakby się nad tym zastanowić to były chyba małpy rzucające
w moim kierunku. Wychodzi na to, że prawdopodobnie wydzierałem się do małp i
chyba zrozumiały po Hiszpańsku - może jednak rzeczywiście pochodzimy od małp
;). Pewności w sumie nie mam czy to małpy czy to ktoś próbował mnie
przestraszyć dlatego tworzę sobie ochronę w postaci otaczającego mnie białego
Boskiego Światła zatrzymującego wszelkie zło i na dodatek coś w rodzaju
ochronnej kopuły którą jestem otoczony i zupełnie nie widzialny z zewnątrz.
Może to brzmi jak jakaś fantazja i pierdoły ale mam dużo wiedzy na temat
medytacji i technik ochronnych oraz autosugestii. Bo potęga jest w nas tylko
trzeba wiedzieć jak ją właściwie użyć a zamiast strachu i obaw zawsze lepiej
być pozytywnej myśli i pozostawać i optymistą.
wodospad las mozas |
podczczas wędrówki nad kolejny wodospad |
mały szczurek |
4 Sierpień 2015 Wtorek
Nocka mineła spokojnie bez problemów i rankiem po
spakowaniu namiotu ruszam do miasteczka aby podładować baterie i ładuje je w
jednej z restauracji oraz suszę mój namiot. Potem pora ruszać w drogę więc z
przystanku autobusowego biorę busa do "Las Uvas" gdzie zaczyna się
autostrada i już po chwili zatrzymuje się samochód. Facet trochę dziwnie
wyglądający i starym rozwalonym bordowym sedanem jadący do miejsca gdzie
właśnie zmierzam a jest nim miasto Santiago. Po drodze wstępujemy do szpitala w
jednym z miast bo tu leżała jego matka niedawno ale zapomniał on zabrać pompki
do materaca tak więc udał się po nią. Po przejechaniu autostradą jakiś 170km
wysiadłem na jednej ze stacji benzynowych w Santiago i zauważyłem stojącego tam
pomarańczowego tira. Zapytałem kierowcy czy nie jedzie przypadkiem do miasta
"David" które jest ostatnim większym miastem przed granicą z
Kostaryką gdzie się właśnie udaje. Kierowca tira mówi, że jedzie do samej
granicy z Kostaryką ale odpowiada, że nie może zabierać pasażerów jednak po
chwili zmienia zdanie i każe mi wsiadać do kabiny która jest ogromna a z tyłu
wielkie łóżko do którego zaprosił już wiele kobiet. Cóż za szczęście mam
dzisiaj bo bez najmniejszego problemu złapałem dwa autostopy nie czekając
nazwałbym to przesiadką wysiadając z jednego auta i już po chwili znajdując się
w drugim. Kierowca odpala silnik i ruszamy w drogę przy ogromnym huku tej
potężnej bestii bo tiry i autobusy tutaj są sprowadzane ze Stanów i z Kanady i
ryczą niesamowicie głośno. Jedziemy wolno bo droga jest do dupy z licznymi
dziurami i w trakcie napraw. Kierowca pochodzi z miasta "Boquete"
które leży u stóp wulkanu Baru 3474m i znajduje się nieopodal miasta David. Już
wcześniej polecano mi to turystyczne miejsce mówiąc iż jest bardzo piękne i mogę
wejść na wulkan który jest najwyższym szczytem Panamy tak więc myślę, że
odwiedze to miejsce przed zawitaniem do Kostaryki. Kierowca raczej jest małomówny i korzysta nałogowo ze
swojego telefonu podczas jazdy pisząc i wysyłając notki głosowe przez whatsaap.
Potem jedziemy już o zmroku dojeżdzając do jakiejś przydrożnej restauracji
gdzie posilam się kolacją za 3$ potem
ponownie ruszamy w drogę i ok 21;00 kierowca zabiera stojącą przy drodze
kobietę ja z siedzenia przesiadam się na tył. Kobieta jest Indianką i okazuje
się podróżować do miasta David i ma 36 lat i dwójkę dzieci które na nią czekają
w domu. Opowiadam i jej o swojej 2 letniej autostopowej podróży przez świat. W
mieście David znajduje się droga wlotowa w kierunku miasteczka Boquete gdzie mam
zamiar udać się jutro z rana a dziś rozbić namiot w jakimś spokojnym miejscu
poza miastem i proszę kierowcę aby mnie wysadził przed wjazdem do miasta.
Kobieta jednak zaprasza mnie do siebie do domu gdzie będe mógł się przespać bo
ma wolne łóżko! - cóż za miła niespodzianka. Wysiadamy razem przy głównej
drodze i bierzemy taksówkę dojeżdzając pod jej dom gdzie ona wchodzi i zabiera
jakieś rzeczy i wsiada spowrotem do taksi bo ma dziś wracać do miasta Panama. W
domu wita mnie jej matka, mąż i opiekunka do dzieci już po chwili dostaję
własny pokój z klimatyzacją bo tutaj jest cholernie gorąco. Biorę prysznic i po
wypiciu szklanki zimnej wody oraz podziękowaniu za przyjęcie mnie udaję się
spać bo jest już 23;00. Jutro wytłumaczą mi jak dostać się stąd na dworzec autobusowy
który za 3$ ma mnie zawieźć do samego "Boquete" gdzie chcę wejść na
wulkan Baru gdy będzie to możliwe bez zbędnych opłat i przewodników.
5
Sierpień 2015 Środa
Wstaję wcześnie rano budząc się w pokoju który miałem
zupełnie dla siebie I witam z nowo poznaną Panamską rodzinką, której uprzejmie
pytam czy mógłbym zrobić pranie na zewnątrz gdzie mają specjalny do tego
kamienny zbiornik. Piorę moje rzeczy bo jednak koszulka i ręcznik zapachem nie
imponowały i po chwili wszystko już świeże i pachnące także będzie można ruszać
w drogę. Rodzinka mnie nakarmiła oferując na śniadanie parówkę, arepę i
podsmażonego platana czyli tego ziemniakowego banana. Wraz z moim gospodarzem
wsiadam do jednego z autobusików którym mam dojechać na dworzec a stamtąd do Boquete
za 3$ oczywiście wyskakuję po drodze gdy zauważam, że bus skręca w strone
centrum i idę z buciora w stronę tej drogi wlotowej gdzie wczoraj wysadził mnie
ten kierowca tira. Po drodzę gdy tak sobie idę a już zaczyna się robić gorąco
zauważam jeden z samochodów stojących na światłach, podchodzę więc i pytam
gościa czy jedzie w stronę Boquete a on na to że nie ale może mnie podwieźć do
tej drogi wlotowej czyli właśnie tam gdzie miałem iść a byłby to spory kawał.
Ustawiam się przy drodze z uniesionym ku górze kciukiem i czekam ale coś nie
idzie, obok znajduje się budka z owocami i warzywami i patrze mają ananasy !!
Mam takiego smaka na ananasa, że od razu tam lece jak głupi i pytam ile
kosztuje. Facet mi, że ma dwa jeden za dolara i drugi za 75 centów oczywiście
biorę tego tańszego i trochę mniejszego a po czym patrze i obok budki zatrzymał
się stary samochód i to kurwa jaki Ruska „Łada”. Korzystam z okazji i gdy
Starszy Pan kupuje owoce pytam go czy nie podrzuciłby mnie do Boquete i
zaprasza mnie do samochodu który się okazuje być moim pierwszym zabytkowym
autostopowym samochodem pochodzącym z Rosji tutaj w Ameryce Płd. Wysadza mnie w
połowie drogi jakoś przy stacji benzynowej a stamtąd łapię kolejny a tym razem
zupełne przeciwieństwo bo nowiutka Honda SUV z Chińczykiem z którym dojeżdzam
do samego Boquete i jeszcze zostałem zaproszony przez niego na kawę która jak
zobaczyłem w tej ekskluzywnej restauracji kosztowała ok 3,5$! Kawa kurwa za
prawie 4 dolce koleś ma szmal jak wydaje sobie na kawusie prawie 16zł. Energia
jest trzeba będzie ogarnąć wejście na wulkan Baru 3474m który widnieje nad miastem i jest najwyższym
szczytem tutaj w Panamie. Pogoda jest słoneczna i sprzyjająca do trekkingu i
robienia fotografi bo ani za gorąco ani za zimno tak więc śmigam do centrum
informacji turystycznej gdzie dostaje darmowe wifi i informacje gdzie znajduje
się droga na wulkan. Jest to droga dla samochodów terenowych i trzeba podjechać
do samego wejścia parku bo stąd jest kawał. Na szczyt podobno idzie się 13km i
ok 6h wędrówki to wychodzi. Babka poleca aby iść tak jak wszyscy w nocy i być o
wschodzie słońca na górze, ale ja mam wyrąbane na chodzenie po nocy bo bo ja
zobaczę i jeszcze się wypierdziele o latarce i będę miał pozamiatane. Zasadę
mam – gdy jest ciemno nie ma łażenia po miastach, górach czy innych miejscach.
Dzień jest dniem a noc nocą i jak Bóg przykazał trzeba się trzymać tej zasady
aby się nie wplątać w kłopoty czy nie wyrządzić sobie jakiejś krzywdy. Poza tym
w nocy wyłażą węże i inne plugactwa tak więc powodzenia dla turystów.
Zakupuję prowiant i trafiam do restauracji gdzie mogę
zjeść obiad za 3,5$ i posilony ruszam w kierunku drogi do El Salto która
prowadzi do Parku Narodowego z Wulkanem Baru. Dojeżdzam kawałek wyżej z jakimś
dziadziem na małe gospodarstwo a stamtąd już z buta asfaltową drogą chcę złapać
kolejnego stopa ale nic tu nie jeździ prawie. Mijam liczne plantacje kawy z
pracującymi tam rolnikami i dopiero spory kawał wyżej ogarniam krótkiego stopa,
znów z buta i kolejny stop na pace pickupa którym wjeżdzam już do Parku
Narodowego. Droga jest tak wyboista i kamienista, że po chwili już boli mnie
tyłek i kurzy się tak, że muszę koszulką zasłaniać twarz aby normalnie móc
oddychać – to się nazywa górski autostop! Wysiadam już w lesie gdzie widnieje
tabliczka z napisem powiadamiającym o tym, że na szczyt zostało 10km czyli
wygląda na to iż przejechałem od wejścia do parku 3 kilosy. Ruszam nie czekając
szybkim tempem w górę, droga kamienista i te nowe buty co zakupiłem nawet
sprawdzają się w górskich warunkach. Sosnowy las się kończy i zaczyna
tropikalny las deszczowy gdzie ścieżka robi się bardziej stroma co sprawia, że
pocę się też w większej ilości poza tym ostatnie 2 miesiące nie chodziłem po
górach. Popijam wodę z butelki którą trzymam w ręcę ale oszczędzając na szczyt
i może na jutro bo nigdzie nie widać żadnego strumyka ani wodospadu żeby nabrać
świeżej. Wypartuję każdy kolejny znak z informacją o pozostałej odległości na
szczyt i przy jednej z nich słyszę jakieś trzaski i szelesty gdzieś w krzakach.
Myślę sobie „Kurwa pewnie jakiś dziki tygrys się czai albo puma i chce mnie
wpierdzielić na obiad bo wyczuł Polskie mięso a poza tym jestem sam ”. Zauważam
jednak po chwili w górze coś na drzewie i okazuje się, żę to nie puma a duże
czarne skaczące małpy ! Dobra ruszam dalej bo z małpami na rozmowy ochoty nie
mam jakoś. Wyżej już mgła, pogoda się pogarsza i robi się wietrznie i zimno ale
ciśnę ostro w spodenkach i krótkiej koszulce bo zawsze łatwiej i tak się
człowiek nie zmęczy i nie spoci. Po wielu godzinach wędrówki bo zacząłem jakoś
o 14,00 a na górę doszedłem ok 19,00 gdzie ukazały mi się potężne antenty i
budynki koło nich i fartem udało mi się w panującej tam mgle załapać na
ostatnie promienie słońca. Wieje tu cholernie i jest zimno a ja nie mam ciuchów
na zimne warunki bo zostawiłem je w Kolumbii na chacie u Hosta. Rozbijam namiot
osłoniony od wiatru przy samej krawędzi przepaści mając nadzieję, że pogoda się
poprawi jutro bo właśnie zaczął padać deszcz i słychać huki nadchodzącej burzy.
Światło piorunów przebija się przez materiał namiot, mam tylko nadzieję, że
żaden piorun mnie nie walnie tylko wysoka antena zrobi swoje i go ściągnie.
Poza tym boli mnie głowa od tej wysokości bo ostatnimi
czasy przebywałem na poziomie morza a nie w górach tak jak to mam w zwyczaju
także jestem zmęczony ale z lekka ciężko jest zasnąć.
widok na Boquete |
energia musi być czyli blok z trzciny cukrowej |
szczurza ku...wa? |
ostatnie słoneczne chwile |
6 Sierpień 2015 Czwartek
W nocy zmarzłem pomimo założenia na siebie dwóch par skarpet i spodni, koszulki, bluzy, kurtki o czapki zimowej. Jednak brak śpiwora zrobił swoje i marzły mi nogi i stopy także organizm budził mnie automatycznie co chwile nie dając mi zasnąć na dłużej chroniąc mnie przed wyziębieniem. Rankiem słyszę na zewnątrz jakiś ludzi którzy krzyczą - od razu wiem, że to zapewne turyści którzy tutaj przybyli na wschód słońca. Po wyjściu z namiotu ukazuje mi się niesamowity widok na rozległe tereny a potem ogromnie długi cień wulkanu i na niebie promień słońca dosłownie przecinający niebo. Pakuję namiot i nachodzą chmury oraz mgła która niestety zasłania widoki no ale cóż się dziwić po tej wczorajszej burzy. Gdy owsianka zjedzona a namiot spakowany pora ruszać na szczyt z krzyżem aby coś zobaczyć ale jak narazie mgła. Idę w kierunku tych budynów gdzie wcześniej widziałem turystów bo woda mi się kończy i chcę zapytać w budynku czy nie mógłbym dostać z kranu lecz po dotarciu na miejsce jest tam jedna dziewczyna tylko i okryta kapturem. Witam się z nią i pytam co tutaj robi sama? Odpowiada, że szuka wody!! No to witam w klubie bo ja też jej szukam. Żadnych kranów nie widać ale wypartuję duży, plastykowy zbiornik na deszczówkę i stamtąd nalewamy wody do naszych butelek. Dziewczyna mi dziękuję za znalezienie wody i jak się okazuje jest Meksykanką, która rozpoczęła niedawno ok 5 miesięczną podróż i kieruje się do Ameryki Płd. Zostawiam swój plecak i idziemy razem na skalną górę z krzyżem gdzie znajduje się szczyt wulkanu i już po chwili zdobywamy najwyższy szczyt Panamy stojąc na 3474m i mając pod sobą całe "morze" białych chmór. Wieje tutaj cholernie dlatego ubrany jestem w kurtkę i czapkę zimową dopiero za jakiś czas zmniejsza się ilość chmur i widać pięknie okolicę oraz ocean Spokojny i jakąś rzekę do niego wpływającą z drugiej wschodniej strony pełno chmur także nie możemy zobaczyć Karaibów bo podobno przy dobrej pogodzie można zobaczyć Ocean Spokojny i Atlantycki czyli Morze Karaibskie to byłoby coś wspaniałego ale cóż pogody się nie wybiera. Po pobycie na szczycie zaczynamy wspólną wędrówkę w dół ale moja nowo poznana koleżanka jest bardzo wolna dlatego też muszę na nią czekać wielokrotnie teraz rozumiem dlaczego doszła na szczyt jako ostatnia i odłączyła się od swojej grupy. Schodzimy razem powoli spowrotem na dół i mija nas grupka młodych Niemców która jako jedyna przyszła po nas na szczyt. Po przejściu 10 km zostawiam Meksykankę bo zostały jeszcze 3 km do drogi asfaltowej a z tego co widziałem nic tu nie jeździ a więc będę jeszcze musiał zejść spory kawał w dół aby ogarnąć jakiegoś stopa spowrotem do miasta Boquete w którym chcę być przed zmrokiem. Żegnam się z nią dziękując za wspólną wędrówkę i ruszam swoim tempem, przy drodze na punkcie kontrolnym zauważam przeogromną, zieloną gąsienicę z dziwnymi sterczączymi włoskami wyglądającymi niczym małe sosenki czy jakieś iglaki. Takiego tworu natury jeszcze nie widziałem i pomyśleć, że niedługo przepbrozi się w motyla - jak ogromny będzie on musiał być!
W dole koło przystanku autobusowego łapię autostop do samego Boquete na plac główny gdzie podpinam się do wifi do którego wcześniej dostałem hasło. Gdy już się ściemnia ruszam na drugą stronę miasteczka za rzekę aby znaleźć jakieś miejsce na dziki kemping. Jest jakieś miejsce z ogrodzeniem ale zauważam wejście to idę do środka i znajduję się na plantacji kawy, dalej jest jakiś mały domek a obok niego ludzie. Okazują się to być Indianie - dzieci i dorosły mężczyzna ktòrych pytam czy mógłbym rozbić mój namiot na jedną nockę. Przyjaźnie wyglądający mężczyzna się zgadza po wysłuchaniu moich wyjaśnien skąd jestem i o podróży. Małe dzieciaczki też z zaciekawieniem słuchają i patrzą uważnie jak rozbijam swój namiot. Dzieci pytają cz
y mam coś do okrycia podczas spania? Ja wyjajaśniam, że nie bo mój śpiwór zostawiłem w Kolumbii one zaraz przynoszą mi lekką kołdrę abym mógł się nią przykryć ;). Właściciel powiedział mi, że mieszkają tutaj na tym terenie e autobusie jakieś osoby z Gwatemali czy coś i są muzykami i jak chcę to mogę jutro z nimi pogadać.
y mam coś do okrycia podczas spania? Ja wyjajaśniam, że nie bo mój śpiwór zostawiłem w Kolumbii one zaraz przynoszą mi lekką kołdrę abym mógł się nią przykryć ;). Właściciel powiedział mi, że mieszkają tutaj na tym terenie e autobusie jakieś osoby z Gwatemali czy coś i są muzykami i jak chcę to mogę jutro z nimi pogadać.
Poranek na najwyższym szczycie Panamy |
Jestem w Niebie! |
promienie u góry to jakiś cud |
potężny cień wulkanu |
być ponad chmurami kocham to uczucie |
Najwyższy szczyt Panamy zdobyty - wulkan Baru 3474m |
to gdzie teraz ? |
taaaaaka gąsienica |
7 sierpień 2015 Piątek
Po 6:00 usłyszałem
"Hola" i gdy zaspany otworzyłem namiot ujrzałem Indianina
którego zapytałem wczoraj o pozwolenie i przyniósł mi on śniadanie - dwa
smażone jajka i kawę! Cóż za niespodzianka mnie spotkała bo ostatni raz gdy
ktoś mi przyniósł kawę do namiotu czy śniadanie było to w Szwajcarii gdy
zaczynałem moją autostopową podróż ale pamiętam jak dziś, że byłem również niesamowicie
zaskoczony. Mój przyjaciel mnie zostawia bo idzie do pracy, ja myślałem o
planach i postanowiłem zostać jeden dzień dłużej tu w Boquete aby popisać
trochę to mówię mu że zobaczymy się wieczorem. Rankiem idę przeprać moj rzeczy
do małego strumyka gdzie mieszkają te osoby w autobusie. Autobus jest
niesamowity i kolorowy pomalowany zarąbiście i potem nad rzeką Poznaję Mark'a
członka zespołu Soulfire z którym rozmawiam i opowiada mi o ich projekcie oraz
o niesamowitej technice budowania własnego domku zwanej "earthbag
building". Pokazuje mi zdjęcia na swoim tablecie i po zobaczeniu tego cuda
ekologiczego budownictwa mam ochotę taki dom właśnie sobie wybudować. Technika
polega na budowaniu domu z worków plastykowych wypełnionych w środku ziemią
która przy wysokiej temperaturze chłodzi a przy niskiej ogrzewa a wyglądem
przypominają one domki z baśni albo hobbittonu ;)
w przekolorowym zajebistym autobusie mieszkają muzycy -
podróżnicy którzy przyjechali nim tutaj aż z Oregonu. Jako paliwo używają
zużytego oleju spożywczego i już od ok 5 lat są w podróży !! Mark, Cooper,
Claudia i Andrea aktualnie zatrzymali się w tym miasteczku i wyprawiają
koncerty. Mają też stronę na facebooku zwaną "soulfire project" tak
samo ja ich zespół. Tak w ogóle to ten autobus zbudował Cooper ze swoim
najlepszych przyjacielem Polakiem w Kanadzie. Jego dziewczyną jest piękna
Gwatemalka która poleciła mi mnóstwo miejsc do zwiedzenia w tym kraju w tym
aktywne i wybuchające wulkany:) Spędzam z nimi trochę czasu między innymi
udaliśmy się pod jedne z drzew które uderzyliśmy maczetą i wypłyneła z niego
ciecz o czerwonej barwie niczym krew. Prawdziwe krwawiące drzewo którym
wysmarowaliśmy sobie twarze i ręce bo działa idealnie na skórę i nawet jako
filtr przeciwsłoneczny.
Potem opowiadałem i słuchałem ich opowieści a wieczorem
muzyki bo przygotowują się do dzisiejszego koncertu w jakiejś restauracji.
Pożegnałem się z nimi przed ich wyjściem do restauracji i idę z Indiańskimi
dziećmi rozbijać ponownie tutaj mój namiot.
Jutro ruszam w stronę Kostaryki następnie Nikaragui i
Gwatemali i zaczynam właśnie moją ognistą drogę smoka bo kraje te są pełne
przepięknych, aktywnych i wubuchających wulkanów a szczególnie w Gwatemali!
Majowie, wybuchające wulkany i dzika dżungla czyli prawdziwa przygoda dopiero
się zaczyna !;) Mam nadzieję, że pokocham Amerykę Środkową tak samo jak i
Południową.
nieziemski Autobus podróżników i muzyków |
kaleczę drzewo które krwawi |
Krew z drzewa którą się smaruje skórę |
siema |
8 sierpień 2015 Sobota
Żegnam się z Indiańską rodzinką i dziećmi a potem idę do strumyka się wykąpać przed wyruszeniem w drogę. Następnie ruszam do miasteczka i pytam w jednym z hosteli o podładowanie telefonu. Siadam i korzystam z wifi ale potem dopiero dowiedziałem się, że te komputery co tu są to można z nich za darmo korzystać. Miałem wyruszać dziś wcześnie rano a wyruszyłem dopiero ok 15;00 po zjedzeniu obiadu w restauracji. Z wylotu stopem dojechałem do tej stacji benzynowej w połowie drogi a stamtąd następnym do David. Czekałem na jednym z przystanków autobusowych aż trochę przestanie padać i dopiero udałem się na wylot na stację benzynowa skąd dojechałem do "Concepcion" lecz facet wysdził mnie w kijowym miejscu i to na samym początku miasteczka to postanowiłem, że już zapłace 1,5$ za autobus który zawiezie mnie do samej granicy z Kostaryką. Dojechałem tam jakoś godzinę przed zmrokiem i pomyślałem sobie, że nie ma co dziś przekraczać granicy i jechać po ciemku tak więc przekroczę ją jutro z rana a teraz idę szukać miejsca na kemping. Wszedłem w jakąś spokojną uliczkę i zapytałem jednego faceta z domu czy mogę rozbić u nich na ogródku namiot? Coś tam z początku mi powiedział o jego groźnym psie ale finalnie dostałem pozwolenie od niego i rozbiłem go przed domem. Opowiadałem i o podróży dając adres mojego bloga a potem dostałem od rodzinki kolację grałem z ich synem na Playstation 4 w "last of us" i "fifę 2015 ;)". Podarowali mi wifi także będąc w namiocie mogłem sobie swobodnie korzystać z internetu. Jutro wbijam do najdroższego kraju Ameryki Środkowej - Kostaryki także chyba zaopatrze się w jedzenie tu w Panamie przed przekroczeniem granicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz