15 - 22 czerwiec 2015
Strażnik
przyszedł jednak trochę później bo obudził mnie jakoś po 5.00 to zacząłem nie
wyspany się ogarniać aby zmyć się z cmentarza przed tą drugą zmianą ochroniarzy
co mi powiedział wczoraj ten który mnie zastał obozującego w namiocie. Miejscówki
lepszej na nocleg nie mogłem chyba znaleźć będąc pilnowanym przez ochronę i śpiąc
w namiocie na tyłach małej kapliczki. Udałem się na przeciwną stronę ulicy i
gdy wychodziłem z terenu chronionego cmentarza podziękowałem temu miłemu
facetowi który nie robił problemu z mojego nielegalnego noclegu. Chciałem na
jednej ze stacji benzynowych ogarnąć wi-fi aby sprawdzić couchsurfing czy ktoś
mi odpowiedział i będę mógł zostać na nocleg w Stolicy Kolumbii ale rankiem tylko
pare restauracji było otwartych i tylko w jednej z nich wi-fi mieli lecz okazało
się, że nie działa to zjadłem śniadanie przy stoliku i pracująca tam kobieta
była tak miła, że zalała mi wrzątkiem moje liście boldo na herbatę oraz podarowała
mi kartę a przejazdy autobusowe linii
"trasmilenio". Zapytałem jej gdzie można skorzystać z internetu w pobliżu
to mi powiedziała iż mam złapać busika po drugiej stronie ulicy który zawiezie mnie
w okolicę ulicy nr 100 do exito i tam są supermarkety i można ogarnąć neta. Po
zjedzeniu kanapek z serem i dżemem z owoców guayaby dziękuję miłej kobiecie za
wrzątek i podarowaną kartę na autobus i po drugiej stronie ulicy łapię busa i dojeżdzam na północ Bogoty. Tam po drodze udaje
mi się złapać wifi pod jednym z marketów które o tej godzinie są jeszcze zamknięte
i na dodatek po sprawdzeniu couchsurfingu okazuje się, że dostałem jak na razie
same odmowy co do przenocowania mnie w stolicy. Po otwarciu uderzam do środka
jednej z galerii handlowych i pod pretekstem podładowania baterii siedzę w
jednej z kawiarnii i ciągnę neta bo dostałem hasło od ładnych dziewczyn tu
pracujących. Niestety nikt nie odpisuje jak na razie to wpadam na taki pomysł
aby skontaktować się z Polką - Kasią która jest na wolontariacie niedaleko od Bogoty
w miasteczku "Zipaquira" i jak wcześniej się umówiliśmy zaprosiła mnie
aby ją tam odwiedzić. Pytam więc przez whatsapp czy jakbym dziś przyjechał to niebyłoby
problemu i ewentualnie mieliby gdzie mnie przenocować. Kasia mi odpisuje, że
jak nie znajdę couchsurfingu w Bogocie to jak najbardziej mogę wpadać do niej już
dziś do Zipaquira. Wychodzę z galerii i spędzam trochę czasu na rogu ulicy gdzie
kupiłem cukierki w lokalnym mobilnym kiosku i rozmawiałem z pracującą tam
dziewczyną.
W międzyczasie rozmawiałem też przez telefon jedną z hostek która powiedziała
mi, że nie może mnie przenocować ale możemy się spotkać i pogadać. Minęła
godzina 15.00 piszę Kasi, że nie ogarnąłem kanapy tu w Bogocie i jadę do niej
do Zipaquira. Ruszam więc z buta ulicą 100 która doprowadza mnie do głównej
"autopista norte" gdzie pytam jakiejś pary w sportowych strojach gdzie
złapię busa na wylot z Bogoty? Oni mówią, że muszę udać się najlepiej do
miasteczka Chia i stamtąd dojadę do Zipaquira ale najpierw muszę dostać się na
dworzec autobusowy "portal norte" w tym celu mam złapać autobus na
tej ulicy na której się znajduję z stacji metro transmilenio czyli zamkniętego
przystanku działającego na te karty magnetyczne. Doładowuję kartę za 2000 peso
którą otrzymałem dziś rano od tej kobiety i przykładając ją otwieram bramkę na
stację, tam poznaję kolejną parę z którą rozmawiam i na dworcu autobusowym
chłopak robi mi hotspota z telefonu i dzięki niemu jestem w stanie skontaktować
się z Kasią która podaje mi adres i dwa numery telefonu na które mam się
kontaktować. Autobus kosztuje mnie 3500 peso i po ok 40 min jestem z Zipaquira,
wysiadam na skrzyżowaniu z jednym chłopakiem który zna adres pod który mam się
udać. Idziemy i po chwili z naprzeciwka idzie w moją stronę Kasia - wysoka i
sympatyczna blondynka z oczami o kolorze zieleni. W końcu mam okazję ją poznać
po tym jak umawialiśmy się gdy byłem w Ekwadorze gdzie niestety nie mieliśmy się
okazji spotkać. Kasia pochodzi z Ustki i
przebywa od ponad 4 miesięcy tutaj w Kolumbii na wolontariacie ucząc dzieci
Angielskiego w małej szkole. Prowadzi mnie do mieszkania w którym mieszka z
dwoma koleżankami które również są z nią na wolontariacie i się z nimi
zapoznaję; Marii z Rosji oraz Isabell z Hiszpanii. Marii aktualnie jest tutaj z
mamą która przyleciała w odwiedziny i zaprosiła mnie na kolację którą był czerwony
barszcz!! Nie jadłem barszczu od ponad roku, cóż za radość mnie ogarneła mogąc
zjeść przepyszną zupę której tak bardzo mi było brak, co prawda nie jest to barszcz
Polski bo Rosyjki ale jest przepyszny i smakuje jak ten nasz także zachwalam
naszych wchodnich sąsiadów za tą przepyszną zupę :). Po kolacji poznaję syna
kobiety która jest właścicielką szkoły gdzie pracuje Kasia - Alejandro oraz
podróżnika z Portugali - João który też uczył w tej szkole wcześniej. Pijemy wspólnie
piwka i wymieniamy się opowieściami potem chłopaki proponują, że mogę spać u
nich na mieszkaniu zamiast cisnąć się u dziewczyn na kanapie w salonie. Zbieram
się więc i ruszamy samochodem do centrum na mieszkanie które znajduje się przy
samym placu głównym z Kościołem i dostaję swój własny pokoik z materacem do
spania. Chłopaki idą spać bo jutro do szkoły ruszają na rano, ja mogę spać do
której chcę bo Alejandro zostawia mi klucze od mieszkania i swojego kompa na
którym będę mógł sobie ogarnąć bloga ;).
Barszcz!!! |
z Kasią i znajomymi (Polska,Kolumbia,Rosja,Portugalia) |
Pobyt w Zipaquira
Przez
te dni pobytu w Zipaquira spędziłem dużo czasu z moim przyjacielem João z
Portugalii opowiadając mu o miejscach które zwiedziłem w jego kraju a on mi o
swoich wojażach tutaj w Ameryce południowej gdzie już jest 19 miesięcy.
Przyjechała
do mnie ta dziewczyna z couchsurfingu co nie miała dla mnie miejsca w Bogocie ale
chciała się spotkać. Spotkaliśmy się tego dnia którego grała Kolumbia z Brazylią
a ja siedziałem w pubie z João i popijałem piwko oglądając mecz. W czasie jego
trwania zadzwoniła Eylin, że jest już na mjejscu także wyszedłem po nią i przywitawszy
się przyprowadziłem bo baru a najlepsze było to, że zabrała ze sobą śpiwór wraz
z którym weszliśmy do lokalu. Eylin jest bardzo ładną i szczupłą Kolumbianką i
włosach blond (oczywiście zafarbowanych) i razem wszyscy oglądaliśmy zwyciestwo
Kolumbii z Brazylią 1;0 czyli rewanż za przegrany mecz Mundialu w tamtym roku.
Wszyscy obecni i ubranii w żółte koszulki jako barwy Narodowe zaczęli świętować!
Na ulicach rozpoczął się szał i odgłosy trąbek oraz klaksonów z samochodów. Eylin
została oczywiście na noc bo przyjechała późno.
plac główny w Zipaquira |
Mecz Kolumbia - Brazylia |
Kolejnego
dnia udaliśmy się wspólnie z Eylin aby zobaczyć Katedrę soli "Catedral de
Sal" czyli tutejszy cud architekury Kolumbijskiej. Jest to kopalnia soli w
której została utworzona świątynia z drogą krzyżową. Coś w rodzaju Polskiej
Wieliczki gdzie podstawowy bilet wstępu bez dodatkowych pakietów kosztuje 23 tysiące
peso czyli jakieś 37zł.
W
kopalnii wita nas tunel podświetlony kolorowymi lampami, oczywiście jest grupa
z przewodnikiem do której dołączamy i idziemy w głąb gdzie zaczyna się korytarz
z drogą krzyżową. Są tutaj duże sale czy otwory gdzie przed każdym z nich widnieje
pięknie wyrzeźbiony krzyż z klęcznikami które są podświetlane światłami
O zmieniających
się kolorach. Kolejne sale czy wnęki są udekorowane różnymi rzeźbami krzyża i klęczników.
Dochodzimy do miejsca głównej atrakcji czyli ogromnej sali w której odprawiane
są msze jest to istny Kościół w kopalni soli z ławkami, ołtarzem i ogromnym
podświetlonym krzyżem. Sala jest tak potężna i ubarwiona prześlicznymi światłami
a szczególnie sufit - naturalne wzory na nim wyglądają jak jakaś galaktyka czy
kosmos czuję się jakbym zawitał do innego świata. Jesteśmy z Eylin potem w sali
obok gdzie są solne rzeźby żłobka Jezusowego oraz potężny zastygnięty solny wodospad
!! Na tym samym poziomie są też różnego rodzaju sklepy gdzie można kupić
pamiątki a nawet zjeść w znajdujących silę tutaj restauracjach. Ta strefa nas nie
interesuje poza wykutym w soli poteżnym drzewem oraz prezentacją świateł LED w
jednej z sal. W każdej z sal i wnęk jest tyle różnych rzeźb i zmieniających się
kolorów świateł, że warto było zapłacić za wstęp tutaj. Po zwiedzeniu Solnej
Katedry jemy obiad a potem po wspólnie spędzonym czasie wieczorem Eylin musi
wracać spowrotem do Bogoty gdzie mieszka.
z Eylin |
nieznana mi błękitna planeta :) |
kosmos! |
solny wodospad |
lustro z wody |
W
piatek udaję się rano dojeżdzając busem do miasteczka Cogua oddalonego o 4km od
Zipaquira - do szkoły "divino niño" gdzie pracuje Kasia. Zarówno
Kasia i Alejadro zaprosili mnie tutaj bo dziś jest ostatni dzień szkoły i
dzieci będą mieć od jutra dwa tygodnie ferii tak więc będzie wolne i dla nauczycieli.
W szkole powitał mnie Alejandro otwierając mi bramę a potem Kasia będąca w
jednej z klas. Przedstawiła mnie swoim uczniom po angielsku jako podróżnika,
mówiąc jak mam na imię i ile mam lat i wszystkie dzieci za nią powtarzały jednocześnie
a potem wróciła do klasy skąd wyszła bo dziś ma dwie także ja zostałem w klasie
gdzie mnie zostawiła. Dzieci podnosiły ręce w górę i po wybraniu przeze mnie mogły
zadać mi pytanie ale po angielsku gdy nie wiedziały jak to im pomagałem po
Hiszpańsku oraz zerknąłem do jednego z zeszytów czego się nauczyły w ostatnim
czasie i kazałem napisać im między innymi godzinę wybierając ochotników się zgłaszających.Potem
przyszłedł czas na przerwę i udałem się z Alejandro do kuchni gdzie wydawane są
posiłki którymi okazały się hamburgery i pizza oraz napoje. Posiliłem się
jednym z nich oraz tuskawką w czekoladzie która była przepyszna ;). Następnie Kasia
przedstawiła mnie swojej kolejnej klasie gdzie dzieci ponownie zadawały mi
pytania zaciekawione obecnością kolejnego Gringo w szkole. Po zakończeniu piątkowych
zajęć udaliśmy się wspólnie ze wszystkimi nauczycielami i uczniami do hali
sportowej w innej części miasteczka aby rozpocząć treningi taneczne przed jutrzejszym
z okazji dnia rodziny "dia de la familia" w tym dnia ojca. Wszystkie
dzieci tańcowały i ćwiczyły w rytmie latynoskiej muzyki w tym salsy a na samym
końcu nauczyciele bo jutro mają wykonać finalny taniec na zakończenie imprezy.
Kasia poprosiła mnie o kręcenie filmów i wykonywanie zdjęć jej aparatem tak więc
z trybun oglądałem i dokumentowałem taneczną próbę. Po zakończeniu i spakowaniu
sprzętu wspólnie udaliśmy się pod dom Kasi gdzie dziewczyny wysiadły a my wróciliśmy
na mieszkanie Alejandro. Wieczorem mięso na hamburgery zjadłem z podsmażoną
juką i serem ale po kolacji nie czułem się najlepiej bo zauważyem osłabienie
organizmu i poczułem lekko bolące gardło. Od razu rozpocząłem kurację, w szafce
znalazłem czosnek i zrobiłem napój z cytryny i paneli który wypiłem na gorąco tak
sobie pomyślałem, że to zapewne od tego iż w pokoju w nocy nie jest za ciepło i
zmarzłem też na tej sali dziś gdy oglądałem próbę. Na jutro zostałem zaproszony
tak więc wypada pójść i zobaczyć taniec dzieci i Kasi ;)
W
sobotę rano wstałem z katarem i lekko bolącym gardłem, João jeszcze spał gdy
wychodziłem bo zapewne pił do późnej nocy bo dostał wypłatę ze szkoły w której
pracował i jutro chce ruszać na dwutygodniowego tripa i pojechać do Bucaramanga.
Busem do Cogua dojechałem już przed 8.00 i doszedłem do hali sportowej ale
okazało się, że w środku jeszcze nie ma Alejandro ani Kasi. Pomogłem w przywieszaniu
ostatecznej dekoracji i po przyjeździe Alejandro nosiłem jeszcze pare rzeczy w
tym pingwiny wypełnione słodkościami które mają być podarowane rodzicom po
zakończeniu imprezy. Na zewnątrz sali rozpoczął brzmieć gdzieś z oddali odgłos
orkiestry i drogą w tym kierunku zaczęła zmierzać parada studentów wraz z nauczycielami.
Orkiestra wygrywała rytmy na trąbkach, cymbałach itp. a przebrane w kolorowe
stroje dzieci zaczęły wchodzić na teren od tych najmniejszych do najstarszych i
potem pojawiała się kasia ubrana na galowo ze swoją klasą ;) Rodzice jeszcze
czekali przed wejściem do momentu aż wszystkie dzieci rozmieściły się siadając a trybunach a następnie i oni zajeli miejsce.
Rozpoczęła grać ponownie orkiestra, przemowa na powitanie a potem już tylko
tańce dzieci w kolorowych strojach które oglądałem z Kasią stojąc z boku przy trybunach.
Potem przyjechał João i poszliśmy zjeść empanady na śniadanie i po powrocie oglądaliśmy
wspólnie kolejne tańce. Z trybun wszyscy mnie obserwowali bo byłem tam jedynym
męskim Gringo, potem nastąpiła krótka przerwa podczas której był podawany
prosiak wypełniony ryżem i mięsem z chrupiącą skórką zwany "lechona".
Nastał czas na finalny taniec nauczycieli który mi się bardzo podobał bo był
motyw wiedźmy która przewracała czyli usypiała tancerzy a potem toczyła walkę z
jednym z nich i ostatecznie przegrała to też zwycięzca wskrzeszał leżących na
parkiecie aby mogli ponownie tańczyć. Po zakończeniu imprezy udałem się do
miasta z João i jego kolegą na autobus ale potem oni gdzieś wybyli a ja w tym
czasie postanowiłem, że wrócę do Zipaquira na piechotę bo to zaledwie 4 km tak
więc przeszedłem spowrotem medytując i podziwiając widoki zamiast tracić kase
na bilet i przejechać tą trasę w 10 minut. Jutro mam spotkać się z koleżanką i
imieniu Bibiana tu w Zipaquira ale nie czuje się najlepiej to w celach kuracji przygotowuje
kolejną porcję cytryny z cukrem z paneli oraz czosnek jem i ładuje się do łóżka
okrywając się kocami i tym razem śpię w nocy w polarze i długich spodniach.
W
niedzielę przyjeżdza na godzinę 13.00 Bibiana i spotykamy się na placu koło
Kościoła skąd rzut beretem do mieszkania. Chłopaki wychodzą na mecz bo dziś gra
znów Kolumbia tym razem przeciwko Peru. Ja nie za bardzo mam ochotę na świętowanie
i picie kolejnych zimnych piw. Spędzam czas z Bibianą do wieczora a potem żegnam
się z Alejandro bo wylatuje dziś do USA do Nowego Jorku na dwa tygodnie.
Bibiana wieczorem jedzie do Cogua gdzie jej ciotka ma gospodarstwo i dostaję
zaproszenie na jutro aby tam się zjawić. Potem przychodzi pijany już João i
proponuje mi abym się z nim napił piwka, miałem nie pić ze względu na moje
gardło ale jak tu odmówić podróżnikowi w potrzebie. Gdy wyglądam przez okno
zauważam coś niesamowitego w kałuży, bo światło latarni odbija się niesamowicie
pulsując podczas gdy pada deszcz i wszystkie krople zdają się być wciągane do
środka przez to "słońce" znajdujące się w środku. Efekt jest tak niesamowity,
że nie da się tego opisać - to trzeba zobaczyć, nakręciłem film ale pojawi się
na youtube jak będę miał czas aby ogarnąć i wrzucić nowe filmy. João też nie
może uwierzyć w to co widzi i zachwalając to "atomowe słońce jakiejś
kosmicznej galaktyki" pijemy dalej.
W Poniedziałek
z rańca wstaję wcześniej ale leje deszcz od wczorajszego wieczora i jak narazie
nie ustaje. João jeszcze śpi, czekamy aż przestanie padać a potem po spakowaniu
plecaków ruszamy wspólnie na dworzec autobusowy gdzie się żegnam z João - Tinder'menem
;) Jadę do wioski Cogua skąd z buta dochodzę na gospodarstwo i witam się z Bibianą
poznając jej kuzynkę i kuzynów. Po południu po zapaleniu fajki pokoju wracamy
razem do Cogua a stamtąd busem do Zipaquira. Bibianie się tak spodobały moje
oczy (zresztą jak już niejednej Kolumbiance), że mówi mi iż mając teraz wakacje
chciałaby ze mną po podróżować trochę ;). Zobaczymy co z tego będzie, ja jadę
teraz na północ niedługo bo kończy mi się pobyt w Kolumbii 17go lipca, także
trzeba będzie przekroczyć granicę przed tyn terminem najlepiej. Żegnamy się bardzo
całuśnie gdy ona idzie z kuzynem do domu babci na obiad a ja zmierzam do mieszkania
Kasi. Witam się z tą przesympatyczną Polką i rozkładam swoje rzeczy w pokoju
jej koleżanki z Rosji która tam poleciała na czas szkolnych ferii. Kasia
przygotowuje się na wizytę swoich rodziców którzy przylatują odwiedzić ją tutaj
wraz z jej bratem i jego synem. Potem idziemy zakupić coś do jedzenia i picia (po
3 piwa aguila na wieczór) a na obiado-kolację gotujemy spaghetti z tuńczykiem i
sosem Knor który Kasia przytargała z Polski niedawno bo wróciła na chwilę do
Kraju na wesele swoich znajomych. Danie wyszło niesamowicie smacznie no i nie ma
jak to zjeść w towarzystwie koleżanki z Polski do obiadu pijąc piwko i wznosząc
toast "Na zdrowie!" ;). Po kolacji Kasia wychodzi na jakiś czas bo
umówiła się ze swoją koleżanką na siłkę tak więc ja czekam na jej powrót. Po
powrocie okazuje się że przyprowadziła swoją znajomą ze sobą i mnie z nią
zapoznaje - jest to Kolumbijka która również uczy dzieci Angielskiego i ma za
sobą już podróże po różnych krajach świata. Rozmawiam z nią gdy Kasia maluje napis
powitalny dla swojej rodziny bo zjawią się jutro na 19;00 potem wieszamy go na ścianie.
Schodzi nam jakoś do późna bo chyba do 1;00
w nocy. Jutro udaję się w kierunku północnym gdzie pojechał João ale
chciałbym zobaczyć góry w Cocuy także trzeba ruszać w drogę po tygodniu
spędzonym w Zipaquira.
:) :*
OdpowiedzUsuń