Ostatnie dni w Cali
Wiedziałem , że tak będzie i zostanę dłużej w Cali niż to planowałem. W ciągu kolejnych dni udałem się z Margarittą aby zobaczyć uniwersytet " del valle" którego teren jest
ogromny i z dużą ilością zieleni. W środku pełno studentów raczej chilloutujących bardziej niż edukujących się i gdy przechadzaliśmy się po jego terenie zauważyłem dwóch zamaskowanych chłopaków z zasłoniętymi twarzami wtedy
Margaritta wytłumaczyła mi że tutaj dochodzi często do protestów studentów przeciwko policji. Obejrzałem parę budynków z fajnymi
graffiti i nagle zaczęły się jakieś odgłosy wystrzałów czy wybuchów. Podążyliśmy więc za odgłosami i okazało się, że na ulicy obok za ogrodzeniem stoi 3 zamaskowanych
studentów i blokuje jedną z uliczek tuż przy uniwersytecie, ja wspiąłem się zaraz na ogrodzenie aby
lepiej widzieć i gdy jeden z samochodów chciał przejechać tamci rzucili mała bombę czy to petardy zwaną "papa bomba"
czyli ziemniaczana bomba jak to powiedział mi jeden z zamaskowanych. Potem
poszliśmy kawałek dalej pod jakąś bramę gdzie zobaczyłem duże zgromadzenie studentów i odrazu tam się udałem. Kolejni zamaskowani
protestujący oraz więcej głośnych wybuchów, po chwili jestem juz na tej ulicy która została zablokowana i w oddali
pełno dymu, już za moment idzie grupa policji w naszą stronę i lecą gazy łzawiące dookoła. Robi się nieciekawie także trzeba się wycofać z ulicy spowrotem na
teren uniwersytetu do tego cały czas głośne wybuchy i krzyki protestujących a z góry lecą kolejne gazy łzawiące i to tym razem do środka. Wszyscy już wycofują się za kolejną wewnętrzną bramę ja wraz z nimi ale w
momencie gdy przechodzę jest już tu duża chmura gazu którego niestety wyciągnąłem i momentownie zacząłem kaszleć i dusić się a nagrywałem w tym momencie film
który można obejrzeć tutaj;
https://www.youtube.com/watch?v=5VeJc_RjqKA
Potem kaszel się nasilił i oczywiście oczy mi łzawiły także za dużo nie widziałem ale w pewnym momencie
ktoś mi przystawił do nosa jakieś liście o zapachu mięty i usłyszałem kobiecy głos mówiący "oddychaj" tak więc zaciągnąłem się parę razy i jakoś lepiej mi zaczęło się zrobiło rzeczywiście a gdy otworzyłem oczy już nikogo nie było przy mnie tak więc nawet nie miałem okazji podziękować tej niewiaście za pomoc. Zauważyłem w końcu Margarittę która była w oddali od zamieszania
i gdy mnie zobaczyła to odrazu powiedziała że idziemy stąd. Ja cały czas kaszląc jeszcze i łzawiąc poszedłem wraz z nią bardziej w głab bo rzeczywiście po chwili już kolejny gaz łzawiący zawitał w rejon blisko mnie także trzeba było spierdzielać stamtąd. Oczywiście nastąpiła ewakuacja całego terenu każdy musiał opuścić szkołę co zdarza się tu bardzo często i nie tylko w mieście Cali ale w całej Kolumbii i gdy mają miejsca starcia z policją dochodzi też do ofiar śmiertelnych także jest bardzo
niebezpiecznie ale co tam byłem w samym centrum wydarzeń i miałem też okazję poczuć na własnej skórze a raczej płucach i oczach skutki
protestu filmując całe zdarzenie.
|
Uniwersyteckie drzewo mądrości |
|
zamaskowani studenci |
|
Kaboooom |
|
tak wyglądałem po dostaniu gazem łzawiącym |
Postanowiłem kupić sobie też jakieś lekkie długie spodnie na panujące tutaj upały i udaliśmy się w Niedzielę do tzw. "Parque
artesanal" gdzie sprzedaje się tekstylia i rękodzieła i zaopatrzyłem się w dwie pary kolorowych spodni. W poniedziałek w zakupiłem też dwie używane koszulki w cali
centro 1 i 2 za jedyne 4000 peso za sztukę a więc niecałe 2$ ! Nowych nie było sensu kupować bo po pierwsze są o wiele droższe a po drugie już zakupiłem te spodnie nówki a wieć sporo kasy mi na to zeszło. Oczywiście mam zamiar zostawić resztę ubrań których nie będę używać aktualnie bo nie mam
zamiaru dorzucać jeszcze więcej do i tak już cholernie ciężkiego plecaka. Jutro w końcu wyruszam w drogę i udaje się do miejsca zwanego
"San Cipriano" w kierunku wybrzeża Pacyfiku w stronę miasta Buenaventura. Jest
to położone w dżungli małe miasteczko a raczej wioska gdzie znajdują się kąpieliska na rzece o
czystej jak kryształ wodzie a mało tego dojeżdza się tam po torach lecz nie pociągiem czy kolejką a "brujitą - wiedźma" czyli motoru
umieszczonego na drewnianej platformie którego tylne koło napędza ten dziwny pojazd!
2
czerwiec 2015 Wtorek
Pora opuszczać miasto Cali i udać się do San Cipriano. Ogarniam
się pakując rzeczy i zakupione wcześniej jedzenie i wyruszam wraz z moją przyjaciółką Margaritą na przystanek autobusowy
lini "Mio" którym dojeżdzamy do dzielnicy miasta San Antonio gdzie jeżdzą te auta terenowe i zabiorą mnie na wylot z miasta w
kierunku Buenaventura. Żegnam się z moją przyjaciółką po spędzonych wspólnie ponad dwóch tygodniach i ładuję się z plecakiem na tył jeepa. Wysiadam na jakieś stacji benzynowej będąc już poza miastem gdzieś wyżej i poszukuję tam chętnych do zabrania mnie do
San Cipriano już po chwili nie czekając za długo ze stacji wyjeżdza facet który początkowo mi odmówił ale najwyraźniej postanowił zmienić zdanie i zabrać mnie jakieś 20 km dalej sugerując się tym że tutaj nie jest
bezpiecznie. Ja tam żadnego zagrożenia nie widzę a wręcz przeciwnie według mnie o wiele bezpieczniej jest stać tutaj niż bliżej centrum i tam łapać stopa. Facet był zainteresowany moją stroną internetową a więc podałem mu adrea mojego bloga
gdy wysadzał mnie w jakiejś wiosce przy moście gdzie oczekiwałem na kolejnego stopa. W pewnym momencie zatrzymał się facet ja odrazu podbiegłem ale okazało się, że jedzie tylko kawałek ale za to jaki prezent
od niego otrzymałem a mianowicie skręta wypełnionego ziółkiem! Tutaj w Kolumbii gdzie palenie trawy jest tradycją a za ok 4-5 gramów płaci się ok 2$ !! To nie problem
podarować taki prezencik bo nie ma co się oszukiwać trwa to nie narkotyk i tutejsi ludzie dobrze o tym wiedzą i nie tylko oni bo w
Ekwadorze i Peru takie same podejście do tego mają mieszkańcy tych krajów. Prawda jest
taka że narkotykiem są papierosy i alkohol a nawet kawa ale jakoś nikt tego nie zabrania a
wręcz się propaguje te już od dawna zalegalizowane substancje uzależniające. Cieszy mnie fakt że w coraz większej ilości krajów zmienia się podejście co do trawki i jest
ona wykorzystywana w celach medycznych między innymi już w Hiszpanii - brawo
lekarze! Zaraz łapię stopa którym dojeżdzam do samego wejścia do San Cipriano z facetem który sprowadza ubrania z Panamy i sprzedaje
tutaj w Kolumbii. Jak mu powiedziałem że przed chwilą dostałem trochę trawki to się uradował i od razu zapytał mnie czy ja zażywam kokainę? "Oczywiście, że nie bo narkotyków nigdy
nie brałem i nie mam zamiaru brać" -
odpowiadam wyjaśniajac mu kwestię odnośnie paierosów i alkoholu o której pisałem. On mnie pyta "a
wiesz ile tutaj w Kolumbii kosztuje gram kokainy?" - nie.
"5000-6000peso" - odpowiada. A to jest jakieś zaledwie 2,5$ !! Jestem
zaskoczony bo to są grosze gdzie w Europie kosztuje to majątek ale nie ma co się dziwić bo przecież Kolumbia jest
odpowiedzialna za 80% produkcji światowego przemytu kokainy;).
Wysiadam dziękując za przejazd i przechodzę przez wiszący most na rzece i podchodzę do małych drewnianych domków
przy krórych jest pełno czarnoskórych. Są te tory kolejowe prowadzące do wioski San Cipriano ale, że burczy w brzuchu to
trzeba zaspokoić głód tak więc raczę się obiadem w postaci zupy rybnej oraz ryżem i surówką jednocześnie spoglądając na dwie ładne czarnulki które i
mnie obserwują. Płacę 5000 peso i ładuje się na ten pojazd "brujita" tzn. "Wiedźma" czyli drewnianą platformę z siedziskami na której
na górze jest motocykl a jego tylne koło napędza cały pojazd który już po chwili sunie po torach
przemieszczając się w zielonej dżungli i przejeżdzając przez tunele. Niestety zabawę psuje trochę padający deszcz a w pewnym momencie nadjeżdza z naprzeciwka kolejny
pojazd i gdy do tego dochodzi tamci znoszą go z torów tym samym udrożniając nam przejazd. Hehehe co
za niesamowita forma transportu z którą po raz pierwszy w moim życiu mam styczność. Pojazd zatrzymuje się na stacji w San Cipriano
i płacę za przejazd 10tys peso ale dogaduję się czarnoskórym chłopakiem że opłata za dwie strony bo
widziałem infofmację, że w jedną jest 5000 a więc wymieniam się z nim numerem telefonu i ma po mnie przyjechać jutro lub pojutrze bo mam
zamiar zostać tutaj na dzień lub dwa. Na wiosce małe murzyńskie dzieci pytają mnie czemu niosę w 2 litrowej butelce
benzynę? W rzeczywistości jest to herbata z liści koki która rzeczywiście ma kolor benzyny. Mówię im że jest to specjalna
benzyna której się można napić i biorę ze dwa łyki przy nich i pytam czy też nie chcą spróbować ale dzieciaczki zmieszane i jednak odmawiają ;). W bramie wejściowej płacę 2000 peso i wpisuję się na listę i kobieta pyta mnie co
mam w butelce? Hahahah po raz kolejny myślą, że to benzyna a człowiek jak zawsze niesie po
prostu butelkę z piciem tak więc muszę zacząć chyba częściej przyrządzać herbatę z koki i przelewać do butelki ;). Przyłaczył się do mnie jakiś biedny facet oferując miejsce na kemping ale
ja nie mam zamiaru płacić bo jak zawsze ogarniam miejscówki wybrane przeze mnie zasada "śpie tam gdzie zechcę". Prowadzi mnie do pierwszego
kąpieliska zwanego "charco" i po chwili jestem przy rzece z zieloną krystaliczną wodą w głębi zielonej dżungli. Facet potem sobie
idzie gdy widzi że nie jestem zainteresowny propozycją kempingu i dobrze bo jak na moje oko
wyglądał mi podejrzanie. Przebieram się i wchodzę do rzeki której nie dość że woda kryształ to jeszcze cieplutka! Pływam więc jak szalony i potem
nawet skaczę ze skalnej półki bo tutaj głębokość to ok 3,5m tak więc na spokojnie można trochę pofruwać sobie prawie jak rajskie motyle których jak narazie brak bo trochę deszcz kropi. Tych kąpielisk tutaj łącznie jest 9 oraz
wodospady położone wyżej do których można wybrać się wraz z lokalnym czarnosķórym przewodnikiem. Dochodzę do wejścia do kolejnego kąpieliska "charco
oscuro" co znaczy "ciemne kąpielisko" i jest tutaj przy
drodze domek gdzie żyje chłopak z dziewczyną którzy pracują łowiąc raki i ryby oraz chadzając daleko w górę rzeki w poszukiwaniu złota. Może będę mogł z nimi udać się na jeden wypad w górę rzeki bo zaciekawił mnie ten wodospad i
kopalnia złota ale nie zabiera się tam generalnie turystów i to pewnie dlatego żeby ktoś z obcych nie dostał gorączki złota zapewne. Opowiedziałem im o podróży i pokazałem trochę fotek i kawałek dalej doszedłem do wspaniałego miejsca z krystaliczną wodą i w dodatku pustego bo
jest przed 17.00 i nie ma tutaj już nikogo. Przed chwilą na dodatek udało mi się zobaczyć i zrobić zdjęcie rajskiego tukana i
tutaj przeleciał kolejny ;). Jest tak pięknie i spokojnie że nie mogę w to uwierzyć trzeba więc korzystać. Zostawiam plecak pod
dachem drewnianej wiaty, przebieram gatki i wskakuję do rzeki płynąc na jej drugi brzeg gdzie
widać że jest bardzo głęboko. Wspinam się na skarpę i skaczę z niej w wodę kryształ i pływam tu i tam otoczony prze zieloną dżuglę i śpiewami ptaków oraz odgłosami grających cykad. Potem wracam
do zadaszonego terenu z ławeczkami i po kolacji pod nim rozbijam namiot. Po zmroku
z dżungli można zobaczyć na prawdę ciekawe zwierzęta jak mi powiedziano więc
postanowiłem to sprawdzić.
Z ciekawości po zmroku włączyłem latarkę i udałem się nad brzeg rzeki i zobaczyłem jakąś ogromną białawą żabę i w jakiejś norze coś szczuropodobnego :).
Pierdzielić jakieś płatne miejsca kempingowe skoro ja tu mam rzekę wodą kryształ, zieloną dżunglę tylko odgłosy tropikalnych zwierząt ;)
|
śmigając po torach wiedźmą |
|
mamy pierszeństwo przejazdu więc "z torów wiedźmo zła " |
|
wiedźma i wiedźmin w całej okazałości |
|
woda kryształ |
|
lot Gringo |
|
bo w każdej chwili może zjawić się dziki zwierz |
|
Tuciek!! |
|
rajkie kąpielisko na rzece |
|
10m głębokości |
3
Czerwiec 2015 Środa
W nocy spałem jak dziecko i to jakoś rzeczywiście przyjemnie wychodzi
zasypianie przy odgłosach tropikalnych żab i jakiś cykad oraz huczących dziwnych ptaków. Rankiem zauważyłem że namiot który na dobrą sprawę nie był wcale mokry tak więc ogarnąłem się i zjadłem owsiankę z bananami podziwiając uroki tej rzeki i ciesząc się że jestem w tak pięknym miejscu i to zupełnie sam bez tłumów turystów. Wróciłem do drogi gdzie wczoraj
spędziłem trochę czasu z moimi nowo poznanymi znajomymi Franqui'm i jego dziewczyną Faisuri która aktualnie
jest na wiosce a Franqui tnie bambusy aby przygotować mała drewnianą pułapkę na ryby zwaną cachanga , ja dziś chce się udać w górę rzeki aby zobaczyć te inne kąpieliska także ruszam z buta i dochodzę do kolejnego o nazwie
"charco tortuga" czyli żółw gdzie narazie nie zachodzę a idę dalej do kolejnego o nazwie "charco salavo "
gdzie widnieje napis podający głębokość w tym miejscu która wynosi 13 m! Idę zajrzeć więc na plażę gdzie nie ma jakiejś rewelacji bo wita mnie
plaża z mnóstwem kamieni wracam więc na ścieżkę i gdy idę dalej w górę po prawej stronie mijam ten kawałek rzeki należący do plaży gdzie przed chwilą byłem i rzeczywiście widać w dole bardzo ciemny a
prawie czarny kolor wody w jednyn miejscu co świadczy o dużej głębokości. Kolejna plaża to "charco
platina" i jest ona zarazem ostatania tutaj ale też bez zadnej rewelacji bo
jest dużo kamieni i trzeba po nich przejść kawałek aby dojść do małego miejsca w którym rzeka jest głęboka. Po wyjściu z plaży dalej w górze widnieje
napis po hiszpańsku coś na zasadzie "koniec strefy turystycznej dalszy wstęp bez pozwolenia
wzbroniony". Koło niego przy owalnym siedzisku z dachem jest facet naprawiający swój motor i po
któtkiej rozmowie dowiaduje się że to dlatego nie można wyżej iść bo znajduje się tam ujęcie wody z którego pije całe miasto Buenaventura. Ja jednak przekraczam sfrefę i idę z ciekawości zobaczyć kawałek dalej do miejsca gdzie
rzeka zakręca i biegnie w innym kierunku niż rzeka i zawracam do miejsca gdzie spotkałem faceta z motorem a w
tej wiacie siedzą już trzy Murzynki i jedzą ryż z jakimiś rybami tak więc pytam jak się nazywają to mi podają jakąś nazwę której nie jestem w stanie zapamiętać ale za to zapraszają mnie do spróbowania tych
małych smażonych rybek i są na prawdę smaczne bo tego dostaję 2 małe gotowane platany i opowiadam o podróży. Kobiety mają 3 drewniane pułapki na ryby zwane
"catanga" potem od młodzszej z Murzynek dostaję jeszcze do pojedzenia ryżu trochę z kurczakiem. Teraz mam
zamiar iść nad mały wodospad który podobno minąłem wejście do niego znajduje się na schodach żegnam się z kobietami, które w
krótce udają się gdzieś daleko w górę rzeki aby dalej łowić ryby. Wchodzę po tych schodach i prowadzi mnie wąska ścieżka która zaraz po chwili
biegnie w dół gdzie jest malutki wodospadzik a niżej za nim kolejny większy. Miejsce jest zupełnie odjazdowe i pozbawione
jakich kolwiek osób tak więc jestem sam w tym magicznym miejscu. Woda płytka ale ciepła i można się zrelaksować i pomedytować w spokoju przy odgłosach dżungli. Zauważam, że w wodzie pływają małe rybki i chcę jakoś spróbować je złowić i nagle przypominam sobie
iż mam w plecaku moskitierę którą przecież mógłbym użyć do połowu. Tak też robię i rozkładam ją w wodzie tworzę otwór wpływu i trzymając ją stoję nieruchomo patrząc jak po chwili wpływają do środka małe rybki ku mojemu zaskoczeniu i wyszarpuję siatkę z wody i rzeczywiście udało mi się złapać rybki które przesypuję do garnka i udaje się po kolejne ale za dwoma
kolejnymi razami już nie jest tak łatwo bo ryby się chyba ogarnęły i trzymały z dala od siatki a szczególnie te większe ale wpłynęło kilka w sumie może złapałem ich 10 Momentownie
zrobiło się ciemno i zaczęło padać tak więc od razu szybko rozpocząłem ewakuację pakując rzeczy i ubierając się i ruszyłem do wyjścia gdzie znalazłem kolejną wiatę i tak usmażyłem małen rybki które smakowały co mniej dziwnie. Potem
wróciłem do moich znajomych do tej chatki w której mieszkają i zaraz zjawił się z dwójką tuystów ten facet co mnie
powital przy bramie wjazdowej do wioski. Franqui mi powiedział że oni idą nad ten wodospad do
którego idzię się przechodząc kąpielisko "carcho oscuro" i mam okazję się dołączyć do nich.Zostawiam więc szybko prawie wszystkie
w ich chatce rzeczy zabierając tylko dokumenty i portfel oraz aparat i biegnę w stronę tych turystów którzy
przekraczają już rzekę wołam tego kolesia i bez butów zaczynam przechodzić przez wodę i pytam tego przewodnika
czy mogbym dołączyć do wyprawy nad wodospad ale nie płacąc. On mi na to że policzy mi tanio za 3
tysiące - dobra zgadzam się i zakładam buty i biegnę na górę ale zaraz w dole jest
kolejna rzeka i jednak nie dam rady w tych butach bo nie chę ich zamoczyć. Przewodnik w kaloszach a
turyści z Niemiec w klapko - chodakach gumowych postanawiam ściągnąć buty i zasuwać na boso! Idziemy przez
rzekę a następnie zaczyna się błotnista ścieżka z mnóstwem korzeni i liści, tempo marszu jest
niesamowicie szybkie ja jak głupi zasuwam na bosaka i to trzymająv butelkę z wodą w jednej ręce a buty w drugiej. Boję się trochę węży i każe przewodnikowi patrzeć czy ich nie ma z przodu
przed nami. W pewnym momencie ścieżka jest prawie pionowa i wszędzie błoto i ślisko i trzeba uważać jak się stąpa bo dziewczyna tego
Niemca już zaliczyła glebę ja tam ostro cisnę na boso ale w pewnym momencie poczułem ukłucie w stopę... na szczęście to nie wąż tylko taki kolec drzewa
które tutaj rosną i po wyciągnięciu go dalej ruszam. Ścieżka ponownie schodzi na dół do strumienia i uważając abym nie zamoczył telefonów i portfela
przebijam się przez wodę niczym aligator. Potem gdy się idzie po tych kamieniach rzecznych trochę moje stopy odczuwają wędrówkę ale w końcu po ok 30
minutach marszu dochodzimy do pięknego wodospadu skrytego w dżugli. Pytam przewodnika
ile mamy czasu? On na to że z 30 minut tak więc przebieram gatki i po zrobieniu
fotek wchodzę do wody i pływam a Niemcy posiadający kamerkę GoPro4 w ultra Hd nie chcą się kąpać i moja radość nie trwa długo bo oni chcą iść. Chyba ich porąbało z zupełności bo jak można być w takim miejscu i nie
korzystać z jego uroków tym bardziej że szliśmy tutaj pół godziny w tym ja na boso tylko po to aby spędzić tutaj może z 8 minut?Ja mógłbym tutaj spędzić godziny i miałem już to skomentować ale się powstrzymałem jednak lecz z wody
wyszedłem wkurzony bo musiałem przebierać się ponownie uderzać w górę do jak się okazało do kolejnego małego wodospadu z tymi
dupkami z Niemiec tylko po to aby tamten zapytał " i wyżej jest kolejny
jeszcze?" Tak leć tam dupku i na minutę u wracaj sobie zaraz nawet nie korzystając ze swojej kamery go pro.
Gdybym wiedział że będziemy wracać tą samą drogą prowadzącą przez ten wodospad gdzie się kąpałem to nawet do tego drugiego bym nie szedł a został i pływał dłużej bez obecności szwabów którzy nie
przypadli mi do gustu. Rozpadał się potężny deszcz także obawiam się o swój aparat spoczywający w pokrowcu. Wracamy
szybko bo przewodnik mówi że gdy pada to pozion rzeki w kąpielisku "charco
oscuro" może bardzo szybko się podnieść i potem możemy jej nie przekroczyć. Idę więc na boso stąpając uważnie ale szybko gdzieś tam pod koniec drogi gdy ścieżka schodzi pionowo w dół prawie zaliczam glebę na tyłek potem już jesteśmy spowrotem i ja siadam
na kamieniu i odpoczywam a Niemcy spływają na gumowych kołach w dół rzeki - spływać mi stąd i nie wracać! Płacę przewodnikowi 3000 peso
to i tak za grosze bo on bierze normalnie 10 000 potem i on idzie w dół a ja wracam do chatki
moich znajomych. To była przygoda bo udało mi się dotrzeć do wodospadu i to na boso
w dwie strony, po raz pierwszy chodziłem po dżungli jak prawdziwy
tubylec i na szczęście żadnych węży nie było ;) Po powrocie do chatki zauważam, że Franqui tnie bambusa aby zrobić pułapki na ryby i raki już a robi się ją z pociętych kawałków bambusa i elastycznej
gałęzi w celu związania elementów. Faisuri przyrządza kakao ale nie z kakao tylko z innego owocu zwanego
"mil peso" czyli tysiąc peso i są to duże jakby pestki gdzie po obraniu ze skórki znajduje się tłusty i lekko słodkawy miąsz. Złuszcza się zarówno skórkę jak i miąsz i mieli się na drobne kawałki i potem przez sitko się przelewa brązową ciecz. Owoc ten zbiera się wyżej w górach tam gdzie oni
chodzą pracować, zaraz dostaję obiadek z ryżem i mięsem oraz tym pysznym kakao z owocu mil peso , które jest bardzo słodkie i ma zupełnie inny smak niż normalne kakao. Wieczorem
rozmawiamy przy świetle świec i potem udaje się nad rzekę i rozbijam ponownie namiot pod tą wiatą z dachem.
Po wczorajszem wędrówce miałem wszystko mokre tak więc rano po zjedzeniu
owsianki gdy wyszło słońce na kamieniach przy rzece rozłożyłem rzeczy do wyschnięcia a potem zostawiłem plecak w chatce i
wyruszyłem rano do wioski aby podładowć baterie i kupić coś so jedzenia co będzie można przygotować na kuchni w ich domku
moich znajomych. Po drodze zobaczyłem ogromną jaszczurkę coś jak iguana z dziwnym guzem czy grzebieniem przy głowie i była na prawdę duża bo wyglądała mi na dobre 30 centymetrów i to już druga dziwna jaszczurka
bo wczoraj jak wstałem to zobaczyłem też jakąś małą której pod gardłem rozwijała się niesamowita pomarańczowa spirala! W pierwszym domku na wiosce czy raczej
restauracji zapytałem Czarnoskórych kobiet czy mogę podładować baterie i oczywiście już po chwili mogłem podłączyć je w gniazdku w kuchni.
Mała 2 murzyneczka zaciekawiła się korkiem od butelki a potem zabawiałem ją kręcąc małym plastykowym kółeczkiem które puszczałem po podłodze i kręciłem na palcu i tak jej się spodobało że sama zaczęła kręcic i próbować. Opowiadałem historię o podróży i dostałem obiad jedząc wraz z nimi i oglądając jedną z tych głupich telenoweli
brazylijskich a w tym przypadku chyba meksykańskiej czy kolumbijskiej co w
sumie na to samo wychodzi. Postanowiłem kupić platany i jajka ale gdy jestem a wiosce to z platanami jest problem bo
nigdzie ich nie ma ale ostatecznie udaje mi się je znaleźć w domku u jednych małych murzynków którzy za 3
duże platany chcą 3000 cena dobra ale musiałem pofatygować się i rozmienić 20 000 peso które rozmieniła mi jedna miła kobieta spuszczając koszyk z pieniędzmi no a ja jej posłałem w górę moje. Jajka wyszły za 350 peso za sztukę a zakupiłem 4 i dwa pomarańcze. Po
powrocie do restauracji czekałem jeszcze z godzinkę aż skonczyły ładować się baterie i oglądałem potężną krótką tropikalną ulewę która miała miejsce a następnie powróciłem do chatki nad rzekę gdzie Faisuri przyrządziła mi ryż ze smażonymi platanami i jajkami.
Po obiedzie gdy Franqui robił pułapkę na raki ja zapadłem w drzemkę po której udałem się podczas deszczu nad rzekę i postanowiłem się wykąpać w zgodzie z naturą czyli bez gaci. Zupełnie nie ma tu nikogo, piękna rzeka i tropikalny
deszcz w dżungli tak więc idealne warunki na kąpiel. Przepłynąłem kawałek dalej do miejsca w którym jeszcze nie byłem i wróciłem bo w każdej chwili rzeka może bardzo szybko wypełnić się rwącą wodą niosącą kłody i pale oraz gałęzie. Poziom wody może podnieść się nawet o 2,5 i to w ciągu 5 minut czasem ale ja
wróciłem szybko i potem po kąpieli grałem sobie na moim instrumencie - drumli. Wieczorem po raz
kolejny przyrządziłem sobie posmażane platany z ryżem. Franqui powiedział, że w tym rejonie dżungli w górach grasują tygrysy a nawet lwy. Lwy?
- zapytałem. On mi odpowiedział "tak lwy bo Pablo Escobar czyli największy zbrodniarz i handlarz
kokainy sprowadził sobie lwy i słonie z Afryki np. Do ochrony jego posiadłości i plantacji kokainy i
bardzo dużo lwów się wydostało i podobno teraz się rozmnaża i grasuje w Kolumbijskiej dżungli". Jestem
zdziwiony opowieścią i zaskoczony również no ale tu oni chodzą z bronią w dżunglę którą miałem okazję pooglądać i potrzymać. W weekend tutaj przyjeżdza mnóstwo osób na
wypoczynek także nie ma co tutaj dłużej zostawać i jutro mam zamiar ruszać w kierunku miasta Armenia aby pójść w góry do parku
narodowego "Los Nevados". Także wieczorkiem zbieram się w miejsce kempingowe i po
drodze nawet udaje mi się zobaczyć dużego gekona śmigającego po barierce drewnianego mostku ;)
|
taki tam motyl wielkości mojej dłoni |
|
szykowanie pułapki na ryby i raki |
|
ogromna iguana ok 30cm |
|
Gekon |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz